TOMASZ POSPIESZNY - Nowa alchemia czyli historia radioaktywności [recenzja #63]
Naukowiec też człowiek.
***
OCENA:
Monumentalna,
pionierska na polskim rynku pozycja.
We
wstępie do książki autor – profesor i wykładowca poznańskiego Uniwersytetu im.
Adama Mickiewicza - podkreśla, że starał się pisać o nauce w prosty sposób.
Zrozumiały dla laika. Z kolei w przedmowie inny profesor, Bogumił Brycki,
podkreśla, że Nowa Alchemia to
książka dla wszystkich. Nie zgadzam się. Dla obeznanych z nauką czytelników
będzie to faktycznie kopalnia wiedzy, natomiast dla totalnych laików – takich jak
ja – opisy naukowe, mimo zastosowanych uproszczeń, mogą się dłużyć i pozostać
niezrozumiałe.
To jedyny
poważniejszy zarzut – podkreślę raz jeszcze, z punktu widzenia chemicznego i
fizycznego ignoranta. Reszta to drobnostki – np. na grzbiecie książki znalazło
się czarno-białe zdjęcie Ernesta Rutherforda. Pod zdjęciem niefortunnie
umieszczono podpis: „Tomasz Pospieszny”. Doprawdy, niewiele trzeba postronnemu
czytelnikowi by pomyśleć, że to twarz autora spogląda na nas spomiędzy tej niechlujnie
uczesanej grzywki i nastroszonego wąsa.
Nie. Ów dżentelmen na zdjęciu nie jest Tomaszem Pospiesznym. |
Na
tym kończę narzekanie. Przejdźmy do zalet i atutów książki, a jest ich co niemiara.
Biblijnych rozmiarów opowieść o radioaktywności jest fascynującą podróżą przez początki
owej „nowej alchemii”. Czujemy się, jakbyśmy byli w samym środku wydarzeń,
stali obok Rutherforda w Cavendish Laboratory, słuchali rozmów Marii i Pierre’a
Curie, obserwowali jak Enrico Fermi zapisuje tablicę jakimiś niezrozumiałymi
formułami podczas pojedynku na skomplikowane obliczenia ze swoimi włoskimi
kolegami.
Czytając
książkę, należy cały czas pamiętać o jednym: przez stulecia wierzono, że
najmniejszą niepodzielną cząstką materii jest atom. Protoplaści nowej alchemii
stali zatem przed nie lada dylematem: postęp badań wymagał bowiem zburzenia
fundamentów, na których zbudowali swoją wiedzę.
Tomasz
Pospieszny z prawdziwą pasją odmalowuje reakcje badaczy w zderzeniu z nowiną o
podzielności atomu. Wysadzenie w powietrze tego naukowego dogmatu u jednych wzbudziło
ciekawość, u innych zwątpienie, niektórzy wręcz unosili się gniewem, podważając
wyniki badań. Naukowców poznajemy od podszewki. Nie tylko ze względu na to, co odkryli i badali, ale też na to, jakimi byli ludźmi.
W
jednym z zabawniejszych fragmentów dowiadujemy się chociażby, że wybitny duński
fizyk, Niels Bohr, był fatalnym wykładowcą:
Trudno sobie wyobrazić referenta gorszego aniżeli Bohr. Mówił tak cicho, że ledwie słyszeć go było można w pierwszych rzędach sali. W dużej, przepełnionej auli, w której wykład się odbył, trzeba było umieścić głośnik. Ze względu na tablice i na ruch referenta mikrofon przyczepiono mu do klapy surduta. Bohr wplątywał się nieustannie w druty, z których co kilka minut trzeba go było wydobywać. Oparty o stół, mazał go ustawicznie ścierką, mówił jakby do siebie; poszczególne słowa, wyrzucane odrębnie, nie łączyły się gładko w zdania, przerywał prelekcję krytyką swego własnego wykładu i uwagami, że nie potrafi się dostatecznie jasno wyrazić.
Wilhelm
Röntgen? Nie tylko genialny uczony i dociekliwy badacz, ale też i muskularny
mężczyzna, który uwielbiał górskie wędrówki.
William
Ramsay, brytyjski chemik i fizyk? Zwany „uczonym romantycznym”, pisał wiersze,
malował, komponował, był świetnym pianistą.
Philipp
Lenard, niemiecki fizyk? Zagorzały nazista, zawistny i gniewny. Uważał, że
Einstein wykradł słynny wzór E=mc² pewnemu szerzej nieznanemu aryjskiemu
fizykowi.
André-Louis
Debierne, fizyk francuski i wieloletni współpracownik Marii Skłodowskiej-Curie?
Ekscentryczny introwertyk i samotnik. Potrafił zakończyć rozmowę z osobą,
uścisnąć jej dłoń i wychodząc z pokoju, zgasić światło, całkowicie zapominając
o rozmówcy pozostawionym w całkowitych ciemnościach.
Przykłady
można mnożyć, ale wniosek jest jeden: naukowiec też człowiek.
Ten
sprawiedliwy, daleki od idealizacji obraz uczonych powoduje, że stają się nam
bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. To w sumie pokrzepiająca wiadomość: może nie
bylibyśmy w stanie odkryć nowego pierwiastka, ale w życiu codziennym naprawdę
niczym się od tych wybitnych umysłów nie różnimy. I to jest właśnie kolejna
zaleta książki. Pospieszny sprowadza naukowców z Panteonu na Ziemię. Każdy
profesor, choćby zdobył nie wiadomo ile Nagród Nobla, chociażby odkrył budowę
atomu i rozwiązywał w głowie najbardziej skomplikowane równania, mógł
jednocześnie ulegać rozsadzającej go od wewnątrz zazdrości, życzyć śmierci
Żydom, czy poniżać kobiety. Ten kontrast jest tutaj świetnie widoczny.
Studenci fizyki w laboratorium Cavendish, czerwiec 1919. (źródło: Cambridge University Library) |
Teraz
słów parę o zapleczu badawczym, czyli kolejnym mocnym punkcie książki. Nowa alchemia sięga absolutu jeśli
chodzi o przypisy i bibliografię. Nie spotkałem jeszcze książki, która byłaby tak
dobrze udokumentowana. A składa się na to: mnogość przypisów (naliczyłem w
sumie 1853, z czego wiele to krótkie mini-opowieści same w sobie), potężna
bibliografia, świetnie pomyślany indeks osobowy (wytłuszczenie = ilustracja,
kursywa = przypis), dokładnie opisane ilustracje, do tego mapa, wzory,
słowniczek terminów chemicznych oraz krótka chronologia odkryć w fizyce i
chemii jądrowej. Doprawdy, nie da się tego zrobić lepiej.
Osią
„fabuły” jest oczywiście rozwój radioaktywności i skrócona historia
pierwiastków promieniotwórczych, ale książka obfituje w wątki poboczne. Zaręczam,
że każdy ciekawy świata czytelnik znajdzie u Tomasza Pospiesznego mnóstwo
ciekawych informacji oraz potencjalnych tropów do zbadania. Jednym z najbardziej
fascynujących wydaje się niewyjaśnione po dziś dzień zniknięcie genialnie
zapowiadającego się fizyka, Ettore Majorany. (więcej na ten temat w recenzji
książki Leonarda Sciascii pt. Zniknięcie
Majorany – TUTAJ).
Wizualnie
książka robi równie dobre wrażenie. Twarda okładka, świetny, pachnący papier,
wyraźne i piękne fotografie, zakładki, kapitałki do zaznaczania, przejrzysty
układ graficzny. Wydawnictwo „Sophia” istnieje od niedawna, ale udowadnia bez
żadnych kompleksów, że znakomicie zna się na swojej robocie.
Jedna z wielu interesujących ilustracji, które znajdziemy wewnątrz książki. |
Czas
na podsumowanie. Tomasz Pospieszny jest na dobrej drodze do odkrycia kamienia
filozoficznego w literaturze biograficzno-popularnonaukowej. Znalazł
odpowiednie proporcje i z każdą kolejną książką miesza je z coraz większą
wirtuozerią. Konkurencję wymiótł już dawno; teraz gra w zupełnie innej lidze i
konkurować może w zasadzie tylko sam ze sobą.
Nowa alchemia to pozycja jedyna w swoim
rodzaju: doskonale wydana, świetnie napisana, a przede wszystkim dająca
poczucie uczestnictwa w czymś mistycznym: w procesie wydzierania sekretów Matce Naturze.
Była to dla mnie absolutnie niepowtarzalna przygoda.
A to Pan zaskoczył. Nie spodziewałem się, że po takie pozycje również Pan sięga. Jak zwykle na tym blogu, świetna recenzja. Passus dotyczący zdjęcia na grzbiecie książki - rewelacja. Uśmiałem się!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Pozdrowienia (i podziękowania)!
OdpowiedzUsuńA "Nową alchemię" polecam, odświeżająca odskocznia od "zwykłych" książek.
Nie da się ukryć, że myślę o tym. Potrafi Pan zachęcić do lektury!
UsuńPozdrawiam