SZCZEPAN TWARDOCH - Chołod [recenzja #131]

 


Wścieklizna poziomych brwi.

***

50 NAJLEPSZYCH OPOWIADAŃ GROZY 2020-2024 [miejsca 10 - 1]


 

***

10. DAPHNE DU MAURIER - "Ptaki" (1952)
GiG (do przeczytania --> TUTAJ)

Scena ze słynnego filmu Hitchcocka z 1963 roku, o tym samym tytule, co opowiadanie.
(źródło: www.creepycatalog.com)

Nie mogło zabraknąć miejsca dla kultowej nowelki Daphne du Maurier, na podstawie której Hitchcock nakręcił jeszcze słynniejszy film. Tutaj naprawdę nie ma się czego doczepić: wartka akcja, przekonujące portrety psychologiczne postaci, ciekawy pomysł i niebanalne zakończenie.  Du Maurier udało się utrzymać napięcie od trzeciej aż do ostatniej strony, a Ptaki są absolutnym klasykiem, któremu od ponad 70 lat nie przybyła ani jedna zmarszczka. Każdy, kto nie czytał, powinien się szczerze zawstydzić i przemyśleć własne życie.

Gwoli formalności, fabuła: Nat Hocken prowadzi farmę gdzieś na kornwalijskim wybrzeżu. Z początkiem grudnia, zauważa dziwne zachowanie ptaków. Są bardzo nerwowe, krążą nieustannie, zbliżają się do ludzi na niebezpieczną odległość. Wkrótce zaczynają wdzierać się do domów przez otwarte drzwi, okna, a nawet kominy…

- Słyszę je – powiedziała. – Posłuchaj, tato.

Nasłuchiwał. Zza okien i drzwi dochodziły stłumione odgłosy ocierających się, ześlizgujących i chroboczących skrzydeł. Ptaki szukały sposobu wdarcia się do środka. Od czasu do czasu słychać było głuchy łomot – to jakiś spadający ptak roztrzaskiwał się o ziemię.



09. TANIZAKI JUN'ICHIRO  - "Szkaradne oblicze" (1918)
Państwowy Instytut Wydawniczy (do przeczytania --> TUTAJ)

Wzmiankowany w opowiadaniu niemiecki aktor Paul Wegener, tutaj w słynnej roli z filmu pt. "Golem",  z 1915 roku.
(źródło: domena publiczna)

Znawca i miłośnik literatury japońskiej Andrzej Świrkowski polecił mi opowiadanie pt. Szkaradne oblicze. Podszedłem do tej rekomendacji z lekka ostrożnością, ale i wielką ciekawością. Okazało się, że japonista miał rację.

Szkaradne oblicze to historia aktorki Yurie Utakawa. Pewnego dnia Utakawa dowiaduje się, że w kilku niewielkich kinach w Tokio wyświetlany jest dziwny film z jej udziałem. Ma on zły wpływ na wszystkich widzów, którzy obejrzeli go samotnie w godzinach nocnych. Problem w tym, że Yurie kompletnie nie pamięta, aby grała w takim filmie. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Cechą charakterystyczną filmu, a zarazem kulminacją momentu grozy jest odrażająca twarz, która pojawia się w jednej ze scen. Utakawa nigdy wcześniej jej nie widziała, mimo, że gra w jednej scenie z owym niepokojącym aktorem...

Więcej nie zdradzę, ale opowieść ta jest na wskroś współczesna (w dobrym tego słowa znaczeniu), trzyma w napięciu do ostatnich akapitów a czytana po zmroku, potrafi wzbudzić ciarki na plecach. Perełeczka! Warto też docenić nietuzinkowy pomysł, który już sam w sobie elektryzuje.

- Cóż o tym sądzić? Zresztą świadkowie dziwnego eksperymentu także byli przekonani, że to nie jest twarz żywego człowieka. "To upiór, niemożliwe, żeby taki aktor istniał, mówiono, bo inaczej czyżby sie trafiały takie dziwy?"
- Ale konkretnie jakie? To właśnie chcę usłyszeć. Tego jednego, najważniejszego, dotąd mi pan nie wyjaśnił.



08. ALGERNON BLACKWOOD - "Sekretny kult" (1908)
C&T (do przeczytania --> TUTAJ)

To zdjęcie Blackwooda jest równie przerażające, co samo opowiadanie.
(źródło: www.museumoftechnology.com)

Handlarz jedwabiem nazwiskiem Harris, wraca z Niemiec do domu po jednej z podróży w interesach. Nagle przychodzi mu na myśl, by odwiedzić położoną na odludziu starą katolicką szkołę, do której niegdyś wysłał go ojciec, by nauczyć syna żelaznej dyscypliny. Harris wsiada do górskiego pociągu i daje się ponieść wspomnieniom. Czy szkoła jeszcze istnieje? Minęło wszak 30 lat… I znów - to znak rozpoznawczy Blackwooda - zanim rozpocznie się główna akcja, autor wprowadza czytelnika w stan niepokoju za pomocą drobnych, ledwie zauważalnych wzmianek. Dlaczego Harris wysiada z pociągu "jak lunatyk"?

Co miał na myśli ksiądz podczas niepokojącej, przypadkowej rozmowy w pobliskiej gospodzie?

W końcu Harris dociera na miejsce i z radością zauważa, że potężny, kamienny budynek szkoły nadal istnieje. Przez braci zakonnych zostaje powitany z prawdziwą, choć przesadnie wylewną, radością.

Przez krótką chwilę w oczach Brata pojawiło się spojrzenie, które wywołało u gościa lodowate ciarki. Wrażenie to prysło jednak równie szybko, jak się pojawiło. Nie sposób je było określić. Harris pomyślał, że efekt ten wywołała gra świateł i cieni rzucanych przez lampę na ścianie, którą właśnie minęli. Odegnał od siebie niespokojne myśli.

Czuł lekki niepokój, ale nie wiedział, czy wynikał on z otrzymanej przed chwilą informacji o śmierci starego nauczyciela muzyki, czy z czegoś całkiem innego - nie potrafił tego stwierdzić. Spojrzał w głąb mrocznego korytarza. Na ulicy i w wiosce wszystko wydawało mu się mniejsze, niż pamiętał, tu natomiast było dokładnie na odwrót.

Sekretny kult to znakomite opowiadanie, autentycznie przerażające, trzymające w napięciu od początku aż do samego końca.



07. SHIRLEY JACKSON - "Loteria" (1948)
Wydawnictwo Poznańskie (do przeczytania --> TUTAJ)

Tak mroczna jest głębia tego opowiadania, opisanego w niemal beztroski, sielankowy sposób.
(źródło: www.englishpluspodcast.com)

Nie od razu dostrzega się ponadczasową moc tego opowiadania. Ileż treści kryje się w tej miniaturze...

Czerwcowy poranek, niewielka mieścina. Wszyscy mieszkańcy zbierają się w oczekiwaniu na doroczną loterię. Prowadzi ją, jak co roku, jowialny pan Summers. Ktoś nieśmiało sugeruje, że inne miasteczka zrezygnowały z tradycji loterii. Bzdura! Wam, młodym, nic nie pasuje! – odezwał się jeden ze starszych mieszkańców. Rytuał musi być zachowany: tradycyjna formułka, lista mieszkańców i głów rodzin, następnie ciągnięcie losów w kolejności alfabetycznej. Zdawkowe uprzejmości z panem Summersem, nieco nerwowy śmiech i karteczka papieru, wyciągnięta z wyblakłej, niegdyś czarnej, drewnianej skrzyneczki. 

To opowiadanie inspirowało dziesiątki twórców i trzeba przyznać, że jest poprowadzone w niespotykany, kapitalny sposób. Jackson w taki sposób rozwija fabułę, że prawie do samego końca nie mamy pojęcia, dokąd zmierza autorka. Ostatnie pół strony zmiotło mnie całkowicie. 

Dla mnie jest to jedno z najlepszych opowiadań "niesamowitych", jakie kiedykolwiek napisano.

- Dobra, moi ludkowie – powiedział pan Summers – no, to kończmy szybko.

Chociaż mieszkańcy miasteczka zapomnieli wiele szczegółów, jeden zapamiętali dobrze.



06. WALTER DE LA MARE - "Katedra Wszystkich Świętych" (1926)
Wydawnictwo Literackie (do przeczytania --> TUTAJ)

Inspiracją De la Marego do tytułowej, mrocznej katedry była katedra św. Dawida, położona w najmniejszym mieście Wielkiej Brytanii - St David's.
(źródło: domena publiczna) 

Brawo za oryginalny pomysł na wywołanie strachu i niepokoju. W moim przypadku było to nawet coś więcej: najprawdziwsza zgroza, bo czytałem opowiadanie powoli, wieczorem, prawie po ciemku. Być może, ze wszystkich rankingowych opowiadań, przy tym bałem się najbardziej. 

Samotny turysta dociera do ogromnej katedry, położonej na brzegu morza. Chociaż jest już po godzinach zwiedzania, udaje mu się dostać do środka. Wewnątrz zastaje starszego kapłana, opiekującego się zabytkowym budynkiem. Jakiś niewytłumaczalny niepokój zdawał się trapić tego doświadczonego Sługę Bożego, który przecież niejedno już widział.  

W Katedrze nie ma praktycznie żadnej akcji, ani jednoznacznie niepokojącej postaci. Jest za to wszechobecna atmosfera zagrożenia, gęsta jak sos w szkolnej stołówce. Głównym bohaterem jest tytułowa katedra. Znajduje się nad brzegiem morza, u stóp zielonej skarpy, z dala od skupisk ludzkich.

Utrudzony podróżny dostaje się bocznym wejściem do katedry, zamkniętej już o tej porze dla turystów. Natychmiast osacza go chłód i półmrok wiekowego budynku. Niedługo po tym poznaje historię katedry oraz problemy, które dręczą ją obecnie. Okazuje się, że wiekowy budynek wystawiony jest na ataki szczególnej i przerażającej natury…

Czy zdaje pan sobie sprawę, że jesteśmy w tej chwili oddaleni o przeszło milę od najbliższego osiedla ludzkiego, a są nim nie dopalone zgliszcza jakiegoś gospodarstwa? Ręczę, że gdyby został pan na noc w katedrze (co Boże broń!) – choć groziło to panu – ręczę, że mógłby pan wołać i krzyczeć z okna, jeśli by pan do niego dosięgnął, aż do utraty głosu, a nie byłoby żywej duszy, która pana mogłaby usłyszeć i przyjść z pomocą…

Wkrótce przekonujemy się, że w katedrze faktycznie coś jest n i e   t a k. Mimo przeciętnego zakończenia, opowiadanie momentami wbija w fotel. Nigdy nie myślałem, że stagnacja i brak akcji mogą wzbudzać tyle niepokoju.

Warto dodać, że inspiracją dla de la Mare’a była katedra św. Dawida położona w najmniejszym mieście Wielkiej Brytanii – St David’s. Ta walijska mieścina była rzekomym miejscem narodzin św. Dawida.   A sama katedra (ta prawdziwa) robi wrażenie – wybudowana w XII wieku, usytuowana w zapadlinie, do której prowadzi kilkadziesiąt schodów. Wschodnie i zachodnie końce budynku różnią się wysokością o 4 metry, a fundamenty, choć solidne, wciąż się przesuwają. Ta historia mogła zainspirować de la Marego.


05. RANPO EDOGAWA - "Gąsienica" (1929)
Tajfuny (do przeczytania --> TUTAJ)

Kto czytał, ten wie.
(źródło: www.flickr.com)

Wśród opinii czytelników często spotkać można komentarze w stylu „ohyda”, „obrzydliwe” itp. Wiadomo, każdy odbiera inaczej, no ale bez przesady. Nie bądźmy hipokrytami: ludzie zaczytują się w krwawych kryminałach, gdzie dzieją się o wiele gorsze rzeczy i nikogo to nie burzy. W każdym razie Gąsienica to mocne, bezkompromisowe dziełko, które daje do myślenia. Trudno o nim zapomnieć jeszcze przez wiele dni po zakończeniu lektury. Nie sposób się też domyślić, co w pokręconej wyobraźni Edogawy jest tytułową gąsienicą. Sprawa wcale nie musi być tak oczywista, jak się wydaje. 

Unikając spojlerów powiem tylko, że Gąsienica to historia potwornie okaleczonego na wojnie porucznika Sunagi. Pozbawionym nóg i rąk kaleką opiekuje się żona, 30-letnia Tomiko. Od trzech lat poświęca się temu zajęciu z podziwu godną wytrwałością. Jednak nikt nie podejrzewa, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami ich posiadłości...

Po lekturze opowiadania okazuje się, że nawet najpotworniejsza fizyczna deformacja jest niczym wobec deformacji psychicznej i zaniku sumienia.

Świetna, ociekająca makabrą, rzecz, po której trudno było mi się otrząsnąć.

Dostrzegli to coś niemal równocześnie. Oboje - nie tylko ona, generał również - zastygli z przerażenia. Czarny jak smoła obiekt pełzał powolnie między bujnymi chwastami, w półmroku na granicy kręgu światła rzucanego przez lampę. Zmierzał na wprost w milczeniu, z głowa wyciągniętą do przodu jak u przedziwnego gada; wyginał się i prostował, wprawiając ciało w ruch podobny do fali, podczas gdy guzowate wypukłości na czterech krańcach jego korps drapały ziemię niczym w konwulsjach.

 

04. WALTER DE LA MARE - "Ciotka Seatona" (1923)
Wydawnictwo Literackie (do przeczytania --> TUTAJ)

Okładka wydania z 1927 roku, wydawnictwo Faber & Gwyer.
(źródło: www.richarddalbyslibrary.com)

“Ten Seaton to pewnie jeden z bohaterów, i pewno ma jakąś demoniczną ciocię, haha” – ktoś może pomyśleć spoglądając na sam tytuł opowiadania. I… będzie mieć rację. Tylko co z tego? Nic mu z tej wiedzy nie przyjdzie, bo De La Mare w tak zręczny sposób napisał te opowiadanie, że ciarki same garną się na plecy.

Ciotka Seatona to pełnokrwista, staroświecka (w dobrym tego słowa znaczeniu) opowieść grozy. Poznajemy historię tytułowego Seatona – dziwnego chłopaka, który miał w sobie coś odrażającego i obcego. I nie chodziło tylko o jego żółtawą skórę i obojętne, wyłupiaste oczy… Z racji na swą odmienność i krążące wśród równieśników opowieści o rzekomo jeszcze dziwniejszej ciotce, był nielubiany, wyśmiewany, a w najlepszym razie ignorowany przez kolegów. Udaje mu się jednak nawiązać namiastkę kontaktu z jednym z nich. Withers, bo tak się zwał ów pechowiec, nieopatrznie obiecuje odwiedzić wyrzutka w któryś wolny dzień. Gdy w przerwie międzysemestralnej Seaton przypomina o złożonej obietnicy, Withers niechętnie przyjeżdża do wiejskiej posiadłości Seatonów. Wreszcie będzie miał okazję zobaczyć i poznać słynną ciotkę!

Ciotkę jego ujrzałem pierwszy raz, gdy na dochodzący z dala głos gongu wyruszyliśmy głodni i spragnieni do jadalni na obiad. Właśnie dochodziliśmy do domu, gdy nagle Seaton przystanął. Zdaje się, że szarpnął mnie wtedy za rękaw. W każdym razie coś sprawiło, że cofnąłem się, kiedy Seaton powiedział: „Uważaj, to ona!".

Starsza dama – tytułowa ciotka – potrafi przerazić do szpiku kości. Nie swymi czynami, lecz tym, czego nie robi. Autor postawił na znaną i sprawdzoną taktykę niedopowiedzeń. De La Mare genialnie to sobie wymyślił – ani razu nie wskazuje jednoznacznie na ciotkę jako prowodyra jakichkolwiek niepokojących działań. Uwypukla jedynie pewne jej cechy i zachowania. Daje szkic, a resztę rysunku wykonać ma sam czytelnik i jego wyobraźnia.

Ten zabieg świetnie się sprawdził, a demoniczna postać ciotki to jeden z lepiej namalowanych portretów we współczesnej literaturze niesamowitej.  Nie przesadzam.



03. MATTHEW PHIPPS SHIEL - "Dom dźwięków" (1911)
C&T (do przeczytania --> TUTAJ)

Fragment okładki z polskiej edycji opowiadań Shiela, wydanej przez C&T.
(fot. Milczenie Liter)

Dom dźwięków to opowieść grozy na poziomie mistrzowskim. Haco Harfager zwierza się swemu przyjacielowi i współlokatorowi o trawiącej go straszliwej pokusie, podsycanej przez matkę i ciotkę, aby wrócił do domu swych przodków. Według średniowiecznej legendy, jest to dom, którego mieszkańców dopada grzeszne szaleństwo. Po 12 latach narrator dostaje list od Harfagera, w którym ten błaga o jak najszybszy przyjazd do jego rodowej siedziby. Dom okazuje się niezwykła budowlą: położony na wysepce Rayba na północnych krańcach Szetlandów, jest nieustannie podmywany przez fale. Nawet wewnątrz hałas jest tak duży, że nie słychać nawet własnego krzyku, porozumiewać się można tylko drogą pisemną.

Dom dźwięków potrafi przerazić i sprawnie operuje "kosmiczną grozą" dlatego nie dziwię się, że tak bardzo przypadł do gustu Lovecraftowi. Klimat nadchodzącej zagłady jest w tym opowiadaniu przytłaczający i obłędny.

Przechodziliśmy akurat obok żelaznych drzwi na dolnej kondygnacji. Harfager zatrzymał się nagle i przez kilka minut nasłuchiwał ze spojrzeniem skupionym i przebiegłym. Ponownie wyrwał mu się okrzyk: "słuchaj", po czym podał mi tabliczkę, na której napisał:

- Nic nie słyszałeś?

Kiedy odpowiedziałem, że nie słyszałem niczego poza szumem fal, wykrzyczał prosto w moje ucho:

- Zaraz zobaczysz.

Jego słowa zdawały się dobiegać do mnie niczym odległe echo, gdzieś we śnie. Harfager sięgnął po lichtarz, z kieszeni szaty wyciągnął klucz, otworzył drzwi i weszliśmy.


02. HERBERT GEORGE WELLS - "Czerwony pokój" (1894)
Wydawnictwo CM (do przeczytania --> TUTAJ)

Gdzieś tam znajduje się Czerwony Pokój. Kiedyś i my do niego trafimy...
(źródło: www.elespejogotico.blogspot.com)

Bezimienny mężczyzna trafia do rzekomo nawiedzonego zamku Lorraine, którym opiekuje się trzech dziwacznych starców. W zasadzie nawiedzony jest przede wszystkim czerwony pokój, którego progu powykręcani emeryci nie odważyli się nigdy przekroczyć. Bohater postanawia spędzić noc w okrytym złą sławą pomieszczeniu.

Prawda, że zaczyna sie typowo? Ale gdy autorem jest autorytet pokroju Wellsa, podskórnie czujemy, że tandety nie będzie. Ta historia zaskakuje rasowym zakończeniem, postaciami trzech starców i kilkoma szczególikami, po których od razu poznać mistrzostwo stylu. 

W momencie gdy narrator uznaje istnienie ducha a jego racjonalizm pryska (pod pretekstem żartobliwego komentarza o potknięciu się o świece), te zaczynają gasnąć. To symboliczny moment przejścia ze stanu kpiącego, ze stanu niewiary, w stan świadomości, niepokoju, a potem paniki i grozy. Ten opis powstawania paranoi i grozy u bohatera robi wrażenie nawet po latach.

Czerwony pokój najlepiej czytać po zmroku, przy zapalonych świecach (czy zgasną?). Warto się także pochylić nad zakończeniem, które interpretować można na wiele sposobów - oprócz dosłownego także jako młodość mówiącą do starości, otwartość na świat w konfrontacji ze strachem i zabobonem. Ze stereotypów Wells lepi psychologiczną psychodelę (hehe).

Wells bawi się z czytelnikiem, który goni po pokoju wraz z bohaterem i zapala w panice świece, w każdej chwili spodziewamy się pojawienia "potwora". Gra cieniami, półmrokiem oraz wszystkimi półświatłami to małe dzieło sztuki, aż nie do wiary jak świetnie można taką sceną odmalować słowami. Właśnie tak - odmalować, ponieważ opisy Wellsa są tak plastyczne, iż nawet najbardziej ograniczona wyobraźnia zacznie działać na pełnych obrotach.

Taka właśnie powinna być idealna opowieść grozy - tworząca nastrój, wyposażona w smaczki, mająca drugie dno świetne zakończenie i ciekawe postacie. Wykorzystująca znane rekwizyty w nowy sposób. Dziełko!

W tym momencie stary człowiek w przepasce podniósł sięi zatoczył się wokół stołu, zbliżając się do pozostałych i ognia. Kiedy dotarłem do drzwi, odwróciłem się i zobaczyłem ich trzech stojących bardzo blisko siebie, ciemnych w świetle ognia, patrzących na mnie przez ramię z przerażonym wyrazem na starych twarzach.


01. HOWARD PHILLIPS LOVECRAFT - "Widmo nad Innsmouth" (1931)
Vesper (do przeczytania --> TUTAJ)

Innsmouth widziany oczami użytkownika Mushstone.
(źródło: www.deviantart.com)

Król jest tylko jeden. Klasyk, przeanalizowany wzdłuż i wszerz, uczestnik tysięcy rankingów na najlepsze opowiadanie grozy. Żadne zaskoczenie. Można się co najwyżej zastanawiać, dlaczego nie inne opowiadanie Lovecrafta. Przytłaczający klimat ma chociażby W górach szaleństwa, ale tam Lovecraft nie panuje nad swoim piórem i przepotężny nastrój jest rozwodniony męczącymi opisami kamiennych ruin i wyimkami z mitologii Cthulhu.

W Widmie również je znajdziemy, ale w zdrowej, bardzo skondensowanej dawce. Narrator, świętując uzyskanie pełnoletniości, wybiera się w podróż po Nowej Anglii. Przypadkiem dowiaduje się o istnieniu niewielkiej portowej mieściny Innsmouth, o której nie wspominają przewodniki, a mieszkańcy okolicznych miasteczek nie chcą mówić na głos. Postanawia odwiedzić Innsmouth, mimo mrocznych legend i przerażających plotek, którymi spowita jest jego historia. 

Kluczowym dla mnie miejscem z Widma nad Innsmouth jest drogeria Hammonda w Newburyport. Ostatni przyczółek cywilizacji, cienka niteczka łącząca świat realny z jego wynaturzoną karykaturą. To właśnie spod drogerii Hammonda, przy starym placu targowym, odjeżdżał zdezelowany autobus, kursując regularnie między Arkham, Innsmouth a Newburyport. Prawie zawsze był pusty. Gdy główny bohater wsiadał do autobusu, miałem wręcz namacalne przeczucie, że rusza w drogę bez powrotu.

Uwagę zwraca fenomenalnie nakreślony opis miasteczka, jego opuszczonych budynków i dziwnych mieszkańców. Inspiracją dla Lovecrafta było prawdziwe miasteczko Newburyport, które odwiedził dwukrotnie.

Ucieczka bohatera z Innsmouth to jeden z tych momentów, który pochłania się jednym tchem, z przyspieszonym biciem serca. Drugą połowę opowiadania czytałem z absurdalnie napiętymi mięśniami, gotowymi do szybkiej reakcji w razie niebezpieczeństwa. Im szybciej poruszał się bohater, tym szybciej oddychałem. Ja byłem nim, uciekając w trwodze przed codziennością, męczącymi ludźmi i innymi strachami tak zwanego życia.

W ostatnich kilku latach, żadne inne opowiadanie nie dostarczyło mi takiej dawki grozy i niepokoju, jak Widmo nad Innsmouth. To w ogóle nie przypominało czytania książki, wydawało mi się - ba, byłem pewien - że akcję obserwuję od wewnątrz, przez okno jednego z plugawych domostw Innsmouth, a stronice księgi przewracają się same. To właśnie tutaj Lovecraft osiągnął mistrzostwo równowagi, i chociaż moje przerażenie było jak najbardziej ziemskie, nuta owej słynnej lovecraftowskiej "kosmicznej grozy" powoduje, że straciłem przekonanie, czy od tej ziemskiej grozy w ogóle da się uciec.

Zdziwiło mnie, że w Innsmouth nie ma w ogóle psów ani kotów. Zaskoczyło mnie również i zaniepokoiło to, że nawet w najlepiej zachowanych willach okna na wyższych piętrach i poddaszach były starannie zasłonięte okiennicami. Wyglądało na to, że to milczące, tchnące obcością i śmiercią miasto za wszelką cenę broni swoich sekretów. Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu, że chytre, wyłupiaste, wiecznie otwarte oczy jego mieszkańców śledzą z ukrycia każdy mój krok.

Co ciekawe, inspiracją dla Lovecrafta mogło być opowiadanie pt. Kapitan portu autorstwa Roberta Chambersa, które również znalazło się w moim zestawieniu (miejsce 36). Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: wśród pierwotnych mieszkańców Innsmouth było wielu Polaków, o czym mimochodem wzmiankuje Lovecraft.


50 NAJLEPSZYCH OPOWIADAŃ GROZY 2020-2024 [miejsca 20-11]

 


20. WOJCIECH GUNIA - "Bardzo długo była tylko ciemność" (2014)
Wydawnictwo IX (do przeczytania --> TUTAJ)

Guniowa wariacja autorstwa Kai Kasprowicz.
(źródło: www.hplovecraft.pl)

Grupa ludzi zostaje wywieziona do innego miasta, gdzie, wśród wszechobecnej ciemności, przydziela się im zadanie drążenia podziemnych korytarzy. Nic tu nie jest takie, jak powinno. Czy próba ucieczki ma rację bytu?

Krążą legendy, że górnicy, którzy drążyli korytarze, nigdy nie wyszli na zewnątrz. Wnętrze góry stało się ich domem. Żyli w niej rodzinami, płodzili dzieci, z upływem czasu przystosowując się do życia w ciemnościach. (…) Ten brak światła, ta ciasnota, sprawiły, że ludzie zamieszkujący górę wyrodnieli. Najsłabsze dzieci umierały (…). Te, które przeżyły, wyrodniały dalej, wraz z kolejnymi pokoleniami, do postaci dziwnych, humanoidalnych stworzeń. Odciąwszy się od cywilizacji na zewnątrz, stworzyły własną, mrówczą cywilizację.

Fascynuje mnie w prozie Guni ta niejasna granica między „naszym” a innym światem. Bohaterowie jego opowiadań robią przecież wszystko to co my: jadą pociągiem, wsiadają na swojej stacji, chodzą do pracy, odwiedzają znajomych, uczęszczają na kółka literackie, spacerują, wchodzą do antykwariatów. A potem nagle - nie wiadomo dokładnie kiedy - znajdują się już po drugiej stronie, chociaż formalnie nie zmieniło się nic: pociąg jak jechał, tak jedzie.

Gunia jest jak uporczywy, letni pot. Zaczyna od normalności, chłodnej narracji, by z każdą kolejną stroną wsączać w pory czytelnika swą mroczną truciznę. To niemal fizyczny, odczuwalny brud.


19. SHŪSAKU ENDŌ, - "Pająk" (19??)
Państwowy Instytut Wydawniczy (do przeczytania --> TUTAJ)

Mniej więcej tak sobie wizualizowałem jednego z głównych bohaterów tego obślizgłego opowiadania.
(źródło: www.twitter.com, użytkownik gomen_maru)

To niepozorne opowiadanie było dla mnie jednym z największych zaskoczeń Ballady o Narayamie. Autor bawi się z czytelnikiem (np. gdy bohater pojawia się na zebraniu miłośników osobliwości, spodziewamy się iż za chwilę usłyszymy jego opowieść – a tu figa z makiem!), na kilku stronicach potrafi skutecznie zasiać niepokój. Świetna rzecz! W odróżnieniu do wielu opowiadań z tego rankingu, tutaj nie dochodzi do „złego” wydarzenia. Cały niepokój bierze się z wyobraźni czytelnika i tego, co wisi w powietrzu, mogłoby się zdarzyć ale się jednak nie dokonało. Dzięki tej zagrywce, Pająk zyskuje jeszcze więcej blasku.

Taksówka sunęła ciemnymi ulicami. Wyglądałem przez szybę, starając się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia, jakie mnie ogarnęło. Nieznośny odór wiercił w nosie. Odwróciłem się akurat w momencie, kiedy młody człowiek przysunął się do mnie tak blisko, że niemal musnął mnie w szyję.

- Bardzo pana przepraszam! Samochód się zakołysał.

Nieprawda, wcale nie kołysało. Po co mu było to niezręczne kłamstwo, nie miałem pojęcia. Przy tym zbliżeniu poczułem znów niemiłą woń i jakiś dziwny wstręt, aż ciarki mnie przeszły.


18. MARIANA ENRIQUEZ - "Dom Adeli" (2016)
Czarna Owca (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja do "Domu Adeli" autorstwa Mariany Viegas Charneki.
(źródło: www.marianaviegascharneca.com.ar)

Najbardziej klasyczna opowieść grozy w całym zbiorze Mariany Enriquez. Oczywiście lekko zwichnięta, jak to u niej bywa. Bohaterami jest tu trójka nastolatków, z czego tytułowa Adela to kaleka: nie ma jednej ręki. Rówieśnicy się z niej wyśmiewają, ale ona nic sobie z tego nie robi. Kumpluje się z rodzeństwem – Pablem i Clarą. Odkrywają najpierw filmy grozy, a potem opustoszały, zabity gwoździami dom wznoszący się majestatycznie w ich dzielnicy. W końcu postanawiają wejść do środka, co zmieni ich życie raz na zawsze. Miałem dreszcze (a niełatwo je u mnie wywołać). Świetna rzecz! I język Enriquez – konkretny, dokładny, bez zbędnych słów i zdań. Czasem aż chciałem zakrzyknąć: za szybko, pani Mariano, za szybko, daj się jeszcze nacieszyć tym klimatem! Na próżno, i tak zrobiła po swojemu.

W ogrodzie było zimno. A trawa wyglądała, jakby była wypalona. Zrównana z ziemią. Żółta i krótka: ani jednego zielonego chwastu. Ani jednej rośliny. W tym ogrodzie panowała piekielna susza i zarazem zima. I dom buczał, buczał jak zachrypnięty komar, jak gruby komar. Wibrował. Nie rzuciłam się pędem do ucieczki, bo nie chciałam, żeby mój brat i Adela ze mnie drwili, ale miałam ochotę pobiec do domu, do mamy, powiedzieć jej: tak, masz rację, ten dom jest zły i to nie złodzieje się tam ukrywają, tam żyje jakiś stwór, który dygoce, ukrywa się coś, co nie powinno wyjść.


17. STANISŁAW BALIŃSKI - "Koniec rodziny Jasnych" (1923)
Państwowy Instytut Wydawniczy (do przeczytania --> TUTAJ)

Obecny widok na XVII-wieczny pałacyk w Chrzęsnem.
(źródło: www.palacwchrzesnem.pl)

Tytuł historii w oczywisty sposób nawiązuje do Zagłady domu Usherów Poego, ale Baliński ma swoje ambicje, snuje inną opowieść i wydeptuje własną literacką ścieżkę. "Koniec rodziny Jasnych" opowiada historię przedziwnej rodziny, zawieszonej jakby w niebycie, uwięzionej w szklanej bańce własnych urojeń i przyzwyczajeń. Na zaproszenie głowy rodziny, Zygmunta Jasnego, narrator przybywa do kresowego dworku, położonego na uboczu. Koniecznie trzeba się przekonać, co stało się dalej…

Warto wspomnieć, że zarówno dworek, jak i główne postacie opowiadania mają swe odzwierciedlenie w rzeczywistości (dworek Jasne = dworek w Chrzęsnem, zaś pierwowzorem Zygmunta Jasnego był zapomniany skamandryta Zygmunt Karski).

"Koniec rodziny Jasnych" czaruje subtelnym, onirycznym klimatem, wyizolowanego od świata dworku. To właśnie tutaj Baliński wzniósł się na wyżyny swego talentu i nigdy już później nie napisze równie dobrego opowiadania. 

Znowu rozpętał się po całym domu ów jednostajny szum i pogwar, zdawało się, że lada chwila roztworzą się drzwi na oścież i jak wichura wpadnie tłum służby czy domowników, nierozumnie śpieszący, biegnący. Atmosfera stała się tym przykrzejsza, że wyrwało mi się mimowolne zapytanie:

- Kto więcej mieszka w tym domu? Zdaje mi się, że dom jest przepełniony…

Wszyscy milczeli, ale wielkie oczy sowiej ciotki usiłowały mi tłumaczyć, że zapytaniem tym zrobiłem wszystkim kłopotliwą przykrość.



16. STANISŁAW LEM - "Szczur w labiryncie" (1956)
Agora (do przeczytania --> TUTAJ)

Fragment opowiadania wraz z ilustracją. "Przekrój" z dnia 21.02.1956 r.
(źródło: www.szarlatan.pl)

Mistrzostwo Lema w pełnej krasie. Chociaż nie jest to z "Definicji" opowiadanie grozy, jest jej tutaj co nie miara.

Okolice Albany, Kanada. Dwóch znajomych - Karol i Robert - biwakują. Wieczorem, przy ognisku, rozmawiają o tym, czy kosmos jest zamieszkały. Gdy snują możliwe scenariusze spotkania innej cywilizacji, niebo przecina świetlisty błysk, rozlega się potężny grzmot, a ziemia drży pod ich stopami. Obaj wędrowcy mają wrażenie, jakby w ich pobliżu uderzył meteoryt. Udają się na miejsce, przedzierając się przez gęstą mgłę. Na skutek dziwnych, niewytłumaczalnych wydarzeń a Karol i Robert lądują... Gdzie? Wewnątrz statku kosmicznego? Wewnątrz meteorytu? Rozpoczyna się pasjonująca, wyczerpująca wędrówka po nieznanym terenie, pełna zaskakujących wydarzeń. 

Jak to u Lema, opowieść jest wielopłaszczyznowa i można ją interpretować na wiele sposobów. W mistrzowski sposób sprzęgają się tutaj: jego fabularny talent, wartka akcja i do zredukowana do minimum odwieczna chętka Mistrza na przegadane, zbyt długie naukowe wtręty. Mieszanka wyborowa, mimo iż pochodzi z początków literackiej twórczości Lema (1956).

Chodźmy! Chodźmy stąd! - wychrypiałem i powstałem z największym wysiłkiem. (...) Blask osłabł, stając się słabym żarzeniem, gdy usłyszałem z tyłu kroki. Porwał mnie okropny strach, pociągnąłem Roberta, który podniósł głowę i nasłuchiwał.

- Uciekajmy! - wydyszał.

Zaczęliśmy biec. Kroki za nami także przyśpieszyły. Były tuż. Robert, trzymając mnie za rękę, odwrócił się nagle.



15. RAY BRADBURY - "Szkielet" (1945)
C&T (do przeczytania --> TUTAJ)

Doktor (?) M. Munigant, jeden z bohaterów "Szkieletu".
(źródło: www.reddit.com, użytkownik r/mildlycreepy)

Długo wahałem się, co ze stajni Bradbury'ego wybrać (opcji było kilka). Zdecydowałem się na Szkielet. Tutaj jest wszystko, co powinno zawierać rasowe opowiadanie grozy. Makabra, dobre zakończenie, zła do szpiku kości (haha) postać, świetnie budowane napięcie, oryginalny pomysł, no i groza. 

Fabuła? Proszę bardzo. Pan Harris brzydzi się kości i chce się ich za wszelką cenę pozbyć z własnego ciała. Szuka odpowiedniego "lekarza" i znajduje - groteskowego, przerażającego doktora M. Muniganta. Ta opowieść Raya Bradbury'ego wywołała we mnie rozkoszne dreszcze.

Oczy Muniganta zalśniły na widok wyraźniej malujących się pod skórą kości. Och, teraz widział, że pan Harris jest już psychologicznie przygotowany do zabiegu. Nieprawdaż? Harris znów słabo kiwnął głową, załkał. M. Munigant wciąż mówił, pogwizdując - coś było z jego językiem, że tak świszczał. Nieważne.


14. CLEMENS SETZ - "Kot mieszka w niebie Lalande'a" (2019)
Wydawnictwo Filtry (do przeczytania --> TUTAJ)

Clemens Setz wygląda jak bohater swoich własnych opowiadań.
(źródło: www.1wdr.de)

To jedyne w swoim rodzaju opowiadanie archiwalne; wyśmienita, nietuzinkowa robota.

Bohater-narrator przypadkiem trafia do antykwariatu, gdzie nabywa niepozorny album ze zdjęciami francuskimi z czasów I wojny swiatowej. Na rewersie jednej z nich widniał tekst: malarz Be. Conradi w kwietniu 1917.

Reszta opowiadania to zapis śledztwa narratora, który, zaintrygowany tajemniczym Conradim, wpada w obsesję na jego punkcie i stawia sobie za punkt honoru odtworzenie jego losów. Conradi to malarz dręczony tajemniczymi wizjami i lękami. Panicznie bał się przedmiotów, które przypominały inne przedmioty, witał się ze starymi kominami i kościołami (np. maleńkie kropelki powstałe po uderzeniu większej kropli o powierzchnię zdawały się mu się widmem pająka). Prześladowały go niektóre obrazy: "To jak z kaczkami po dokonaniu odkrycia, że ich dzioby przypominają głowy lisów czy psów. Dziurki w nosie to oczy, czarna plamka na czubku to pysk. I kiedy raz się to zobaczy, nie sposób o tym zapomnieć".

Koniec końców, zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym. I znów ten nieprzyjemny dreszcz, gdy czytamy, że Conradi, posuwając się od gwiazdy do gwiazdy, potrafił dostrzec na niebie przedziwny układ konstelacji, który możnaby interpretować jako materializację Zła. 

Ten nieokrzesany chłopak pokazał mu straszną interpretację gwiazd i teraz on nie może już, skarżył się Conradi doktorowi Gehweyerowi, nie potrafi o niej zapomnieć! Ten widok prześladuje go od lat. Nocne gwiaździste niebo na wieki już uważa za skalane i zeszpecone!

Aby zapewnić czytelnikowi pełną imersję, autor ubogacił opowiadanie quasi-archiwalnymi zdjęciami malarza Conradiego, jego dzieł i albumu z wojennymi fotografiami, od którego zaczęła się cała historia.

Czy Conradi istniał naprawdę, czy autor/narrator faktycznie prowadził śledztwo, które tak skrupulatnie opisał? Ja wiem. Ale nie powiem. 



13. TOMMASO LANDOLFI - "Żona Gogola" (1954)
Biuro Literackie (do przeczytania --> TUTAJ)

Trochę przypomina żonę Gogola, prawda?
(źródło: www.fortioricellari.blogspot.com)

Jeden z krytyków nazwał te opowiadanie „może najkomiczniejszym i najbardziej irytującym opowiadaniem”, jakie przeczytał. 

Narrator, Fomo Paskalowicz, jest bliskim przyjacielem słynnego rosyjskiego pisarza, Mikołaja Gogola i jednocześnie jego biografem. W tym celu chciałby poznać żonę rosyjskiego pisarza, którą ten – z niewyjaśnionych powodów – trzyma w ukryciu przed światem. 

Trudno mi napisać coś więcej bez zdradzania treści opowiadania. W każdym razie mnie przejęło ono dreszczem grozy, mimo że chyba nie taki był zamiar autora. Jest groteskowe, momentami komiczne i rubaszne, ale jednocześnie mocno niepokojące. 

Kunszt Landolfiego ujawnia się tutaj w pełnej krasie: najpierw stwierdza, iż żona Gogola jest manekinem. Więc gdy później czytamy „w ostatnich czasach Caracas, stara czy nie, stała się istota cierpką, po franciszkańsku zgryźliwą”, lub „gdy zjawiła się Caracas”, czy „tymczasem Caracas zdawała mu się przyglądać z pogardliwą uwagą”, nabieramy wątpliwości. Akcja zaczyna wymykać się granicom wytyczonym przez autora. Przez całe opowiadanie miałem wrażenie, że śledzi mnie zgryźliwy uśmieszek Landolfiego, zdający się pytać: „dobrze się bawisz? Bo ja tak”. 

Gogol tymczasem zaczerwienił się gwałtownie i rzucił na nią, wsuwając jej dwa palce do gardła, a ona natychmiast zaczęła chudnąć i, rzec by można, blednąć, przyjęła właściwy sobie wyraz osłupienia i niepewności, by zmienić się w końcu w samą skórę wiszącą bezładnie na nielicznych kościach konstrukcji. (...) Z głębi swego upadku, z podłogi, na którą się zsunęła, patrzyła na nas przez całą resztę wieczoru.


12. RAY BRADBURY - "Człowiek z piętra" (1947)
Amber (do przeczytania --> TUTAJ)

Drżyjcie mieszkańcy parterów... Oto on - człowiek z piętra.
(źródło: www.behance.net)

Rok 1927. 11-letni chłopiec imieniem Douglas mieszka razem z babcią i dziadkiem. Pewnego dnia pokój na piętrze wynajmuje dziwny pan Koberman. Nowy lokator zachowuje się nietypowo – śpi w dzień, pracuje w nocy, prawie się nie odzywa, a spod słomkowego kapelusza wyziera stalowe spojrzenie nieruchomych oczu. Je tylko drewnianymi sztućcami, które przyniósł ze sobą. Ale Douglas też nie jest zwyczajnym dzieckiem – fascynuje go krew i śmierć, uwielbia obserwować, jak babcia patroszy kurczaki. Do tego jest bardzo ciekawski. Dlatego postanawia wejść do pokoju Kobermana… 

Scena z kolorowymi szkiełkami przeraziła mnie doszczętnie. 

Co tu dużo gadać: Człowiek z piętra to wyśmienita, napisana bez zarzutu historia, do wielokrotnego smakowania. Ileż tropów interpretacyjnych i pozostawionych mimochodem śladów… Dziełko!

Raz kiedyś Douglas obudził się koło północy i usłyszał wiatr wstrząsający domem, deszcz tłukący w szyby. Potem błyskawica przemknęła za oknem z okropnym trzaskiem. Douglas pamiętał strach. Strach, jaki towarzyszył rozglądaniu się po pokoju, obcym i strasznym w krótkotrwałych błyskach.

Tutaj było podobnie. Stał, patrząc nie nieznajomego. Pokój już nie był taki sam, tylko zmieniony w nieokreślony sposób, ponieważ ten człowiek, szybki jak błyskawica, rozsiewał po nim swoje światło. Douglasowi się to nie podobało. Nieznajomy zamknął mu drzwi przed nosem.


 

11. HOWARD PHILLIPS LOVECRAFT - "Muzyka Ericha Zanna" (1921)
Vesper (do przeczytania --> TUTAJ)


Klimatyczna ilustracja autorstwa Johna Coultharta.
(fot. Milczenie Liter)

Wyśmienita miniaturka, która wciąż potrafi przerazić. Co ważne, może być czytana w oderwaniu od mitologii Cthulhu i nie zawiera ani jednego rzeczownika ze zbitką spółgłosek „th”. Szukając oszczędności, ubogi student wynajmuje pokój na obrzeżach miasta, w wysokim, opuszczonym magazynie. Nocami słyszy dziwną, niepodobną do niczego muzykę. To Erich Zann, niepozorny staruszek, i jego wiolonczela.  Zann mieszka na samej górze i podobno tylko z jego pokoju widać w oddali światła miasta, oddzielonego wysokim murem. Okna w pokoju Zanna są jednak zasłonięte, a gdy bohater próbuje przez nie wyjrzeć, Zann wpada w furię… Narrator próbuje po latach odnaleźć ów opuszczony magazyn, jednak nie udaje mu się. Czy to znaczy, że wydarzenia te nie miały miejsca? 

Nastrój panujący w tym opowiadaniu po prostu obezwładnia, a synchronizacja między intensywnością muzyki i narastającym niepokojem zasługuje na pokłony wszystkich literackich bogów.

Zann przechodził już sam siebie, ze swej rozkrzyczanej wioli dobywał dźwięki, o jakie bym nigdy tego instrumentu nie podejrzewał. Okiennice zastukały jeszcze głośniej, odemknęły się wreszcie i jęły łomotać w okno. Szyba brzęczała, w końcu pękła i do środka wdarł się zimny wiatr; zasyczały świece, zaszeleściły kartki, na których Zann zaczął był spisywać straszną tajemnicę. Spojrzałem na niego, lecz był już niemal nieprzytomny: wybałuszył zeszklone, niewidzące oczy, zaś jego gorączkowa gra przerodziła się w ślepą, mechaniczną, chaotyczną orgię dźwięków, której żadne pióro nie zdołałoby opisać.

50 NAJLEPSZYCH OPOWIADAŃ GROZY 2020-2024 [miejsca 30-21]

 

 


30. ALEXANDER MORITZ FREY - "Uwikłanie" (1920)
Abyssos (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja do opowiadania, autor nieznany (AI?).
(źródło: Abyssos, got. Milczenie Liter)

Dowód na to, że do udanego opowiadania wystarczy sama konwersacja. Cała frajda (i groza) zasadza się tutaj na jednym, jedynym dialogu. Żadnej pędzącej fabuły, opustoszałych domów, nic z tych rzeczy. Opustoszały zakład fryzjerski. Niepozorna rozmowa fryzjera i jego klienta, przypadkiem rzucane aluzje, śmiech przetykany niepewnością. Czy to wyrafinowana gra mordercy i ofiary? Czy każdy z nich jest świadom swej roli? Autor tak prowadzi narrację, że czytelnik nie może być niczego pewien. Niedoceniana perełka suspensu (podobnie jak „Rozkład” tego samego autora).

Klient poderwał się w fotelu, tak że odrobina piany nadal zwisała mu nad klatką piersiową.

- Czy zatem przychodzi to z łatwością? – zapytał wstrząśnięty. – Czy zupełnie bez trudu przychodzi poderżnięcie komuś gardła?

- Zgodnie z wiedzą anatomiczną, którą kolega kiedyś posiadał – odparł fryzjer fachowo – operacja nie będzie trudna do przeprowadzenia. W zeszłym roku u teścia na wsi zaszlachtowałem dwa prosięta. A teraz… Jak, powiada pan, zagadnął pan zamężną kobietę?



29. RUDYARD KIPLING - "Osobliwa przejażdżka Morrowbiego Jukesa" (1899)
C&T, (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja do opowiadania, autorstwa Williama Stranga (rok 1902).
(źródło: www.nationalgalleries.org)

Bardziej mnie tu wystraszył sam pomysł, niż fabuła. Jukes, młody brytyjski inżynier, podczas nocnej przejażdżki na swym koniu, wpada do stromej, piaszczystej rozpadliny otoczonej wysokimi na dziesięć metrów, równie piaszczystymi wałami. Miejsce to okazuje się być legendarną indyjską wioską umarłych, gdzie trafiają ludzie uznani za umarłych i śmiertelnie chorzy, którzy z powodów religijnych nie mogą powrócić do normalnego życia jako żywi.

Podczas epidemii cholery wynosi się ciała ludzi do spalenia, czasami zanim jeszcze umrą. Gdy znajdą się nad rzeką, zimne powietrze może człowieka ożywić i wtedy, jeśli drzemie w nim iskra życia, oblepia się mułem jego nos i usta, by ostateczne umarł. Jeśli jest trochę bardziej ożywiony, nakładają więcej mułu, ale gdy jest zbyt żywy, zabierają gdzie indziej.

Odgłos wystrzału wywabił ponad sześćdziesiąt ludzkich istot z nor borsuczych, które do owej chwili uważałem za niezamieszkane. (…) Wszyscy byli skąpo odziani w tkaniny łososiowego koloru (…) i od pierwszej chwili sprawili na mnie wrażenie gromady jakichś odrażających fakirów. Brud i ohyda tego zgromadzenia były wprost nie do opisania i zadrżałem na myśl, jaki żywot muszą wieść w swoich norach.

Wrzuceni do rowu jak śmieci, czekają na śmierć, odizolowani od świata. Organizują się w mini-społeczność, naznaczoną piętnem tragizmu. Nie tylko z racji na toczące ich choroby, ale także – a może i przede wszystkim – z racji na fakt, że nie da się stamtąd uciec. Załamany Jukes rozpoznaje w jednym z truposzowatych rezydentów swego niegdysiejszego znajomego, Gunga Dassa. Używając siły, sprytu i przekupstwa dowiaduje się, iż przed laty trafił w to miejsce inny biały człowiek, który poznał sposób na wydostanie się z tego miejsca…



28. RYŪNOSUKE AKUTAGAWA - "Koła zębate" (1927)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Jedno z ostatnich zdjęć Akutagawy.
(źródło: www.ndl.go.jp)

Przejmujący zapis ludzkiej duszy, pożeranej przez szaleństwo, urojenia i napierające zewsząd załamanie nerwowe. Narrator przybywa na weselne przyjęcie swej siostry. Zamieszkuje w niewielkim, pogrążonym w mroku i półcieniach hoteliku. Nic szczególnego nie robi: przechadza się po miasteczku, wchodzi do księgarni, w hotelowym lobby spotyka znajomego, szuka kapcia który zniknął gdzieś w nocy...  Nerwy bohatera są wiecznie napięte, a egzystencja naznaczona fatalistycznymi wydarzeniami (ilekroć przyjeżdża pociągiem do Tokio, jest świadkiem pożaru, zawsze gdy wsiada do żółtej taksówki, zdarzał się wypadek itp.) Wszystkie wydarzenia interpretuje po swojemu; gdy w księgarni otwiera książki na losowych stronach, za każdym razem zdaje się znajdować cytat, który jest szpilką w jego stronę.

Jest to opowiadanie bez fabuły, rozedrgane niczym upalne powietrze, podsuwające obserwatorom miraże i zwidy. Bardzo oniryczne i schulzowskie, z dużą dawką niepokojących, nieco surrealistycznych scen, jak chociażby ta: 

- Tak, Shu Shun... - Nie wiedzieć czemu, nie byłem w stanie wymówić poprawnie nazwiska Shu Shunsuiego. Było to dla mnie niepokojące - przecież to był mój język ojczysty. (...)

W jego przekrwionym lewym oku pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Zanim cokolwiek na to odparłem, poczułem, że nie potrafię wypowiedzieć ostatniej sylaby słowa "bezsenność". (...) Nie minęło dziesięć minut, a już szedłem sam ulicą. Rozrzucone tu i ówdzie na asfalcie pozgniatane skrawki papieru przypominały ludzkie twarze.

Do perfekcji zabrakło niewiele - wystarczyło nieco przerzedzić tę czeredę skojarzeń, dziwnych wydarzeń i ludzi, których zagęszczenie osiąga czasem karykaturalne rozmiary, wymykając się spod kontroli autora. 

Koła zębate to także przejmujący rys autobiograficzny. Głównym bohaterem jest pisarz, niejaki "A.". W jednej ze scen wspomina własne utwory, zażywa veronal żeby zaznać snu w nocy (Akutagawa popełnił samobójstwo w 1927 roku, właśnie poprzez przedawkowanie veronalu...). 



27. ALBERTO MORAVIA - "Hotel Splendido" (1944)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Okładka zbiorku Moravii pt. "L'Epidemia" z 1944 roku, z którego pochodzi opowiadanie "Hotel Splendido".
(źródło: www.abebooks.com)

Dziwaczna rzecz prosto z Italii. Wesele młodej pary odbywa się w tytułowym hotelu Splendido, a wydarzenia poznajemy z perspektywy matki panny młodej. Hotel budzi w niej mieszane uczucia – dziwne ozdobne łańcuchy na ścianach, rubaszni kelnerzy, wszechobecny półmrok… Po podaniu mocnego wina wydarzenia nabierają rozpędu, jak to bywa na weselach. 

Czy państwo młodzi zdawali sobie sprawę z tego, że w momencie wyboru hotelu Splendido, ich los został przypieczętowany? Niektóre fragmenty opowiadania świadczą o tym, że tak, ale zauważyłem je dopiero za drugim razem. To czyni lekturę jeszcze bardziej frapującą.

Wyborne!

Tutaj natomiast sala była ogromna, fakt, wznosiła się ku górze, aż sklepienie ginęło w ciemności. I jeszcze te liczne schody bez dywanów i poręczy, z falującą linią wzdłuż ścian, naprawdę przypominały schody do piwnicy, po których schodzi się niepewnie i z wahaniem, a wchodzi radośnie z powrotem. One też składały się z czarnych bloków i ciemność sprawiała, że nie było wiadomo, gdzie się kończą.



26. ADOLFO BIOY-CASARES - "Kłamstwo ze śniegiem w tle" (1944)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Okładka zbiorku "La trama celeste" z 1948 roku, z którego pochodzi wybrane przeze mnie opowiadanie.
(źródło: domena publiczna)

Historia w historii, czyli jeden z ulubionych, szkatułkowych motywów argentyńskiego pisarza. Casares w wyśmienitej formie: miesza wątki, ale nie zapomina w tym wszystkim o czytelniku. Już po kilku stronach sam umierałem z ciekawości by dowiedzieć się więcej o tajemniczym Duńczyku Vermehrenie. Dlaczego mieszka na uboczu ze swoimi córkami? Dlaczego z nikim nie utrzymuje kontaktu, a do ciekawskich intruzów strzela bez ostrzeżenia? Można tej spojrzeć wyżej: czy relacji z tych wydarzeń można zaufać? Albo jeszcze dalej: czy autor przekazujący relację tej osoby, nie zniekształca jej? Taka właśnie jest proza Casaresa: można się po niej ślizgać pobieżnie, jak po lukrze na cieście i też będzie smacznie. A dla literackich głodomorów czeka więcej: wystarczy wgryźć się w środek, by zasmakować tej niezwykłej mieszanki różnych smaków i warstw. I się w niej zatracić.

Zabrałem (lornetkę), ustawiłem ostrość i dostrzegłem wyraźnie białego konia, za nim żółty powóz, na którym siedział sztywno odziany na czarno człowiek. Mężczyzna zsiadł z wozu, a gdy tak patrzyłem, jak zmierza w stronę ogrodzenia, malutki i żwawy, owładnęło mną dziwne uczucie, że w tej konkretnej scenie odbijają się przeszłe i przyszłe gesty i że powiększany przez lornetkę obraz zawiera w sobie wieczność.



25. JERZY SOSNKOWSKI - "Duch Białego Szczytu" (1926)
PIW, (do przeczytania --> TUTAJ)

Ilustracja Sosnkowskiego do jednego z własnych opowiadań.
(źródło: "Naokoło świata", 1924, nr 6, Śląska Biblioteka Cyfrowa)

Najlepszy moment zbiorku Sosnkowskiego pt. Żywe powietrze. Akcja trzyma w napięciu od początku do końca: zawody lotnicze, jedno z zadań to lot nad owianym złą sławą Białym Szczytem. Wylatuje jeden pilot po drugim, sami mistrzowie swego fachu. Mijają godziny, nie wraca żaden z nich…  

Świetna rzecz! I znowu powracają ulubione motywy Sosnkowskiego: apatia mieszkańców miasteczka, jakieś bezrefleksyjne pogodzenie się z losem. Towarzystwo gór i śniegu tylko dodaje klimatu tej niepokojącej opowieści.

Pokój mój był mały, ciemny, jak wszystkie zresztą mieszkania w tej zapadłej górskiej mieścinie. Chyba nigdy jeszcze nie widziała ona tylu naraz gości, co teraz, podczas metyng’u. Czasem tu zawitało paru zwariowanych narciarzy, albo paczka amatorów górskiego powietrza i górskiej zimy, którym pieniędzy nie starczyło na modne i wygodne kurorty. (…)

Nawet zima wyglądała tu inaczej niż gdziekolwiek. Uśmiechnięta, biała, błyszcząca, wybrylantowana ziemia tutaj była ołowiano-szara, odrętwiała. Od śniegów popielatych, wiało piwnicą, wiało wyraźnie niezdrowym morzem, i przejmującym chłodem trupa.



24. JAROSŁAW IWASZKIEWICZ - "Matka Joanna od Aniołów" (1942)
Iskry, (do przeczytania --> TUTAJ)

Kadr ze słynnej ekranizacji opowiadania w reżyserii Jerzego Kawalerowicza (rok 1961).
(źródło: www.polityka.pl)

Do położonego w niewielkim Ludyniu klasztoru sióstr urszulanek zostaje wezwany egzorcysta, ojciec Suryn. Po drodze dochodzą go plotki o dziwnym zachowaniu sióstr, w szczególności przełożonej zakonu, zwanej matką Joanną od Aniołów. W międzyczasie przyczepia się do niego natrętny nieznajomy, niejaki Wołodkiewicz. W karczmie Suryn otrzymuje dziwną wróżbę z ust karczmarki, do zakonu lada dzień ma przybyć królewicz Jakub, a w mieścinie panoszy się żydowski cadyk, podobno wizjoner… W takim otoczeniu Iwaszkiewicz niespiesznie i kunsztownie rozwija sieć fabuły, niczym pająk swoją sieć. Stawia na drodze Suryna (i czytelnika) kolejne dylematy. Świetne, klimatyczne, opowiadanie, zmuszające do myślenia, literatura najwyższych lotów.

Matka Joanna zerwała się z ziemi, ale ksiądz Imber i ksiądz Ignacy schwycili ją pod ramiona i z wolna podprowadzili do ołtarza (...). 
- Ukórz się, ukórz! - powtarzali egzorcyści.

Matka Joanna wiła się w ręku prowadzących ją i wyrzucała z siebie przekleństwa, pokazując księżom wielki, opuchnięty, zupełnie czarny język. 



23. JORGE BORGES - "Ewangelia według świętego Marka" (1970)
Prószyński i S-ka, (do przeczytania --> TUTAJ)

Graficzna wariacja na temat twórczości Borgesa.
(źródło: www.elblogdetravisbickle.blogspot.com)

Całkiem możliwe, że groza i niepokój wyszły tu Borgesowi przypadkiem. W prologu do książki to właśnie te opowiadanie Borges wyróżnił jako najlepsze w całym zbiorze. Miał rację: to prawdziwa petarda. Ja uznaję je za opowieść grozy, czy może bardziej weird fiction, zwał jak zwał. 

Rok 1928, zwyczajny student medycyny Baltasar Espinosa na zaproszenie swego kuzyna przyjeżdża na stancję do Los Alamos, z zamiarem spędzenia tam wakacji. Rodzina Gutre, do której trafił, to typowa wiejska rodzina: ojciec, nieokrzesany syn i dziewczyna z niewiadomego łoża. Wkrótce Espinosa znajduje ukrytą Biblię, a w niej odręczne zapiski opisujące losy rodziny Guthrie, bo tak się naprawdę nazywała. Przybyli ze Szkocji, wkrótce wymieszali się z miejscowymi Indianami. Obecne pokolenie to analfabeci. Pewnego dnia przy obiedzie Espinosa odczytuje na głos fragment Ewangelii według świętego Marka. Zaskoczyło go nagłe zainteresowanie ze strony wieśniaków… kazali mu czytać każdy fragment po kilka razy, bo go lepiej zrozumieć. Co się dalej działo, nie zdradzę, ale dla tego jednego opowiadania warto zaopatrzyć się w Raport Brodiego

Zakończenie wyrwało mnie z butów, ciarki na plecach nie dały o sobie zapomnieć jeszcze wiele minut po skończonej lekturze. Iście mistrzowska literatura.

Potem Espinosa położył się, aby przespać sjestę, lecz lekki sen ciągle przerywały mu powtarzające się uderzenia młotka i jakies nieokreślone przeczucie, że coś się stanie.



22. PRIMO LEVI - "Angelica Farfalla" (1962)
Wydawnictwo Literackie, (do przeczytania --> TUTAJ)

Primo Levi się ukrył.
(źródło: www.ecodibergamo.it)

Groza ukryta głęboko. Żeby ją pojąć, trzeba przeczytać opowiadanie, ułożyć wydarzenia chronologicznie, zwrócić uwagę na kilka słówek, dopowiedzieć sobie resztę i... sprawdzić, co oznacza tytuł, pozornie nie mający sensu z całą historią. Levi gra z czytelnikiem. 

Opowiadanie stanowi mieszaninę diabolicznych eksperymentów Nazistów, kryminału i nutki horroru. Fabuła w skrócie: alianccy śledczy udają się do zniszczonego wojenną pożogą Berlina, aby zbadać pozostałości laboratorium profesora Leeba, ekscentrycznego nazistowskiego naukowca. Już na początku autor zdradza, co komisja zastała na miejscu. W miarę rozwoju akcji poznajemy rękopis Leeba, jego fascynację aksolotlami, wreszcie zgłasza się niejaka Gertrude Enk, mieszkająca nieopodal, która relacjonuje, co działo się z Leebem i jego laboratorium podczas bombardowań w 1943 roku. I choć dowiadujemy się też, co było w środku, za zamkniętymi drzwiami, Enk w swojej relacji pomija pewne szczegóły. Gdy wczytamy się dobrze w jej słowa i zestawimy je z początkiem opowiadania, dotrze do nas, co najprawdopodobniej znajdowało się w laboratorium naukowca i jaki los owe znaleziska spotkał. Pikanterii całej historii dodaje fakt, iż sam profesor Leeb rozpłynął się w powietrzu. Jest to uosobienie zła.

Levi poszatkował całą historię. Zostawia kilka strzępków i celowo zaburza ich chronologię. Po co to robi? By zaintrygować czytelnika, zachęcić do samodzielnego śledztwa i zmusić do wyobrażenia sobie całej tej makabrycznej historii. O mały włos nie poświęciłbym temu opowiadanku wiele czasu, dlatego się trochę rozpisuję, by nikt nie powtórzył mego błędu.

Wyśmienita literacka zagadka, tym razem śmiertelnie poważna. I przerażająca.

Gdy weszli, znaleźli się w ciemnościach. Rosjanin zapalił latarkę, potem otworzył na oścież okno: słychać było szybką ucieczkę szczurów, lecz ich samych nie było widać. Pokój był pusty: ani jednego mebla. Był tylko zwykły, ordynarny strop i dwa grube pale, biegnące równolegle i poziomo od jednej ściany do drugiej.



21. ROBERT AICKMAN - "Ciceroni" (1968)
Wydawnictwo IX, (do przeczytania --> TUTAJ)

Katedra św. Bawona w Gandawie. To właśnie tutaj toczy się akcja "Ciceroniego".
Ktoś chętny na wycieczkę do Gandawy? :)
(źródło: flick.com, fot. Dom Nessi)

Jak wiemy, mroczne kościoły są świetnym miejscem do poprowadzenia historii grozy.  Akcja toczy się w istniejącej naprawdę katedrze św. Bawona w Gandawie, do której swe kroki skierował John Trant, przebywający na urlopie bohater opowiadania. „Ciceroni” to coś na kształt upiornego przewodnika turystycznego: narrator opisuje kolejne zabytki katedry – a to obraz Gerarda Seghersa pt. Męczeństwo św. Liwina, a to Rubens, czy Van Eyck. Opisy tych architektoniczno-malarskich cudowności (na szczęście odpowiednio krótkich, bardziej encyklopedycznych wzmianek) autor perfidnie wykorzystuje, by wsączyć strużkę niepokoju, kapiącego coraz szybciej… 

Katedra wcale nie jest pusta, Trent spotyka kilka dziwnych osób, a w jednej z kaplic tłum „dziwacznych starych Belgijek, tłustych, brzydkich, nijakich i despotycznych". Gdy już chciałem się zaśmiać, Aickman dodał mimochodem, iż baby pogrążone były w upiornej zadumie i nie zauważyły nawet nadejścia intruza. Napięcie potęguje uciekający czas: bohater co chwilę zerka na zegarek, w obawie, że nie zdąży obejrzeć wszystkich zakamarków katedry przed jej zamknięciem.

Zakończenie nie zawiodło: na tyle otwarte, by pobudzić wyobraźnię i na tyle zamknięte, by nadać tym wyobrażeniom pewien kierunek… Aickman potrafi w te klocki.

PS. Kilka lat temu - to już historia prawdziwa - znaleziono w katedrze 800 kompletnych szkieletów, w tym wiele dziecięcych, a także 5 ton luźnych kości…

Trent odnosił wrażenie, że kolejne obrazy i freski były coraz bardziej upiorne, ale składał to na karb ich kumulowanego działania. W każdym razie, na pewno nie zostało ich wiele.


Copyright © MILCZENIE LITER