CLARICE LISPECTOR - Pasja według G.H. [recenzja #146]

 


Książka szorstka jak pumeks.

***


📕 WYDAWNICTWO: Filtry
🕒 ROK WYDANIA: 2024
📖 ILOŚĆ STRON:  226


                    OCENA:                      

               
 

Jedna z najbardziej nieprzyjemnych książek, jakie ostatnio czytałem.

Nieprzyjemnych nie dlatego, że fatalnie napisanych, naiwnych, bądź głupich. 

Wprost przeciwnie: to rzecz napisana wizjonersko, mistyczna, dotykająca najgłębszych dylematów istnienia. A także niezrozumiała, wymagająca niesamowitego skupienia, momentami nudna i chaotyczna. 

Taka jest właśnie Pasja według G.H.


Fabuła: Z pracy zwalnia się służąca pewnej brazylijskiej rzeźbiarki. Zaskoczona faktem, jak mało wiedziała o swojej podwładnej, artystka wchodzi do pokoju, który zajmowała służąca. Nigdy wcześniej w nim nie była. Otwiera szafę, w której dostrzega karalucha. Później go zjada. I w zasadzie to tyle.

O bohaterce wiemy niewiele - ma kontakt z socjetą brazylijskiej stolicy, jest znaną i powszechnie szanowaną rzeźbiarką. Mieszka na ostatnim, 13 piętrze jednego z apartamentowców Rio de Janeiro. Nie znamy nawet jej imienia i nazwiska, a jedynie inicjały - tytułowe G.H. Znamienne jest to, że nawet wspomniana sprzątaczka wspomniana jest imieniem (Janair), natomiast główna bohaterka pozostaje anonimowa, zupełnie jakby Lispector chciała ją uczynić przedstawicielką większej grupy osób (artystów? zagubionych w życiu? kobiet?).

Cała ta sytuacja, zaskoczenie panującym w pokoju porządkiem, wymiana spojrzeń z karaluchem i wiszący na ścianie portret kobiety, z którego wysuwa wniosek, że Janair jej nie znosiła, wytrącają bohaterkę z równowagi. Cała książka jest zapisem jej myśli, spomiędzy których od czasu do czasu wycieka kropelka fabuły, tak pieczołowicie posklejana przeze mnie w pierwszym akapicie. 

Już pierwszy rozdział to niezły mindfuck. To podróż przez umysłowy labirynt narratorki; pełen odnóg i zakamarków. Gdyby w głowie Lispector (yyy, narratorki) znajdował się ocean, trudno byłoby znaleźć choć jedno maleńkie miejsce, w którym nie szaleje sztorm. Myśli przelewają się z jednej strony na drugą, pączkują i przeobrażają się w inne - nie zawsze w ciągu logicznym - nachodzą na siebie, znikają i powracają.

Ta kotłowanina z początku fascynuje. Chłonąłem każde słowo, starałem się podążać tropem wyznaczonym przez książkę i naśladować jej rytm. 

Po jakimś czasie odczułem znużenie, a mniej więcej od połowy książki wręcz niechęć. Narracja jest bardzo męcząca, najpierw mnie pochłonęła, a później przytłoczyła całkowicie.

Okładka jednego z brazylijskich wydań "Pasji".
(źródło: domena publiczna)

Dlatego właśnie lektura Pasji według G.H. to podróż, która wymaga pełni uwagi.  Nie wiem, czy w ogóle jest możliwe dotrwanie do końca z pełną koncentracją. O ile z początku pejzaż myślowy narratorki jest w miarę przejrzysty, z każdą kolejną stroną wkrada się w niego więcej chaosu. A gdy dochodzą do tego aspekty religijne, mistyczne, trudno się w tym wszystkim połapać.

W każdym razie, miłośnicy cytatów poczują się jak w niebie. Pasja to cytat na cytacie, wystarczy otworzyć książkę w losowym miejscu i już możemy się poczuć jakbyśmy pili wódkę z Paulo Coelho na plaży w Copacabanie.

Z tą różnicą, że o ile Coelho od początku pozował na mentora, przez co stał się karykaturą samego siebie, Lispector nie zważa na to, czy ktoś ją z rozumie. Nie chce nauczać, dawać rad, ani być wzorem, chce tylko opisać przemianę, która w niej zaszła. Nic więcej.

Wróćmy jednak do cytatów. Przeprowadziłem w tym celu pewien eksperyment: otwarłem książkę na chybił-trafił, spisując poniżej napotkane bon moty. Oto trzy próbki losowych cytatów.

Najpierw, wyszła mi strona 132:

Kiedy ktoś jest swoim własnym jądrem, nie ma w nim już żadnych rozbieżności.

Strona 87:

Kiedyś poczułam już na ustach oczy pewnego mężczyzny i czując sól na języku, odkryłam, że płacze.

Strona 65:

Cofałam się w głąb siebie z suchym wstrętem, grzęzłam stulecie po stuleciu w szlamie - to był szlam, nawet nie zaschnięte już błoto, tylko wciąż mokry, nadal żywy muł, szlam, w którym z dokuczliwą niespiesznością wiły się korzenie mojej tożsamości.

Niektóre z nich są naprawdę świetne. Najbardziej utkwił mi w pamięci ten:

Tchórzostwo to we mnie pole tak rozległe, że godzę się na nie tylko dzięki wielkiej odwadze.

Jeśli nadal nie jesteście pewni, czy to książka dla Was, sprawdźcie poniższy akapit. Jest on myślę reprezentatywny. Dokładnie tak wygląda cała książka, a szczególnie jej druga połowa: 

Posłuchaj bez strachu i cierpienia: w tym, co jest Bogiem, tkwi obojętność tak wielka i żywotna, że ja, nie mogąc znieść komórki tego Boga, ją uczłowieczyłam. Wiem, że koszmarnie niebezpiecznie jest odkryć, że taki Bóg ma w sobie moc tego, co bezosobowe - bo wiem, wiem przecież, że to mogłoby oznaczać unicestwienie tego, czego chciało się zaznać!

I jest tak, jakby przyszłość miała już nie zaistnieć. A my nic nie możemy, niczego nie mamy.

Jest to jeden wielki strumień świadomości, tyle że ukierunkowany do wewnątrz. Nie opisuje prawie w ogóle wydarzeń wokół bohaterki, będziemy za to wiedzieć, co ona myśli:

Dopiero teraz wiem, że miałam wszystko, ale na odwrót: poświęcałam się każdemu szczegółowi swojego "nie". Drobiazgowo nie będąc, udowadniałam sobie, że jestem.

Obezwładniło mnie wspomnienie nieobecnej służącej. Chciałam przypomnieć sobie jej twarz, ale ku mojemu zdumieniu nie potrafiłam. Udało jej się wykluczyć mnie z mojego domu, jakby zamknęła przede mną drzwi i wygnała mnie z mieszkania.

Choć byłam w środku, w jakimś sensie wciąż znajdowałam się na zewnątrz. Jakby nie był on dość głęboki, by mnie pomieścić, przez co kawałki mnie zostały na korytarzu.

A wtedy, nim cokolwiek zrozumiałam, moje serce osiwiało, tak jak siwieją włosy.

 

Fragment powieści.
(fot. Milczenie Liter)

45 stron zajmuje opisanie szoku po wejściu do pokoju służącej, otwarciu szafy i ujrzeniu w niej żywego karalucha. Dlatego to nie jest książka dla każdego. To jest w zasadzie książka dla mało kogo.

Narratorka zwraca się bezpośrednio do czytelnika, prosi, by trzymać ją za rękę, spoufala się… w ten sposób łatwiej jej opisywać swój stan i zaglądać w głąb siebie. Może to forma autoterapii?

A im więcej białej mazi tryskało z przytrzaśniętego drzwiami szafy karalucha, tym głębszej religijnej ekstazy doznawała narratorka.


Pytanie, które nie dawało mi spokoju, to: kim jest tytułowa G.H.? Czy to alter ego autorki, która w jednostronicowym wstępie podpisała się również inicjałami, sugerując jakby, że utożsamia się z G.H.? Niektórzy twierdzą, że to metafora całej ludzkości (od słów "genero humano" - "rodzaj ludzki"). 

Sama Lispector odżegnuje się od utożsamiania jej z G.H. Przyznaje wprawdzie, że podczas pisania Pasji (rok 1963) miała bardzo trudny moment w swoim życiu miłosnym i rodzinnym, ale podkreśliła stanowczo, że książka nie ma z tym nic wspólnego i w żaden sposób nie odzwierciedla jej osobistych przeżyć. Inna sprawa, na ile można wierzyć Lispector, która w nielicznych wywiadach przedstawiała nieraz sprzeczne wersje tej samej historii, twierdząc na przykład, że miała beztroskie, szczęśliwe dzieciństwo, by po latach przyznać w innej rozmowie, że spędziła je w ubóstwie i głodzie. „Nigdy nie kłamię dzieciom” – mówiła. 

A dorosłym, Clarice?

Brazylijski reżyser Luiz Fernando Carvalho porwał się na sfilmowanie "Pasji". Szczerze podziwiam - jest to kompletnie niefilmowa książka.
(źródło: www.tardesdecinema.com.br) 

Chcę jeszcze wspomnieć o pewnym ciekawym zabiegu stylistycznym, który zastosowała Lispector: otóż pierwsze zdanie każdego nowego rozdziału jest zarazem ostatnim zdaniem poprzedniego. Jest to próba spojenia chaotycznego ciągu myśli.

Między dwiema nutami istnieje jakaś inna nuta, między dwoma faktami istnieje jakiś inny fakt, między dwoma ziarnkami piasku, choćby i najmocniej złączonymi, istnieje jakiś odstęp, przestrzeń, istnieje jakieś czucie, które jest między czuciem - w szczelinach pierwotnej materii kryje się tajemnicza, ognista linia, która jest oddechem świata, a o nieustanne oddychanie świata słyszymy i określamy jako ciszę.

To jest trudna książka. Nie potrafię w pełni zrozumieć, co chciała przekazać Lispector. Być może w ogóle nie da się tego zrozumieć, bo ułomny język nie jest w stanie przekazać tej gonitwy myśli. U Lispector język pręży się i wygina, wymykając wszelkim próbom okiełznania. Jest jak obślizgła trampolina, na której nie sposób ustać, ale z której możemy wybić się w inną przestrzeń i dostrzec rzeczy wcześniej niedostrzegalne, w innej perspektywie, wielkości i znaczeniu. 

Warto zmierzyć się z tym wyzwaniem chociażby dlatego. Dać się natrzeć tym szorstkim pumeksem, który pozbywszy się zrogowaciałej warstwy skóry, może pomóc także czytelnikowi w podróży, której się najbardziej boimy: do wnętrza nas samych.

Fascynująca podróż do granic literatury - oznajmia tył okładki. Dla mnie była to - niestety - podróż do granic cierpliwości.

Klaustrofobiczna, neurotyczna, labiryntowa, bardzo wymagająca i absolutnie nietuzinkowa. 

***

Clarice Lispector.
(źródło: www.homoliteratus.com)

Clarice Lispector to unikatowa pisarka, otoczona kultem, gronem zagorzałych fanatyków i aurą tajemnicy. Jako, że pojawia się pierwszy raz na moim blogu, przyzwoitość wymaga przybliżenia jej sylwetki.

Córka imigrantów ukraińskich, urodzona w tym kraju, ale niedługo po tym jak skończyło roczek, wraz z rodzicami wyjechała do Brazylii. Sama czuje się 100% Brazylijką. Dorastała w skrajnym ubóstwie a już w wieku kilkunastu lat podrzucała swoje opowiadania lokalnym czasopismom. Niektóre z nich zostały nawet wydrukowane!

Nigdy nie czytała Joyce’a, ale pożyczyła od niego tytuł swej debiutanckiej książki (W pobliżu dzikiego serca), miała też psa imieniem Ulysses (podobno tak miał na imię pewien student ze Szwajcarii, który zakochał się w zamężnej już wtedy Clarice).

Postanowiła zostać pisarką po lekturze Wilka stepowego Hermana Hessego. Było to dla niej wstrząsające przeżycie. 

W 1968 roku zasnęła z papierosem w ustach. Wybuchł pożar, ucierpiała też lewa dłoń Lispector. 

Jak twierdzi jej asystentka, Olga Borelli, Clarice była zbyt leniwa, by pisać na maszynie (do czego się zresztą sama przyznawała), stąd żmudną, mechaniczną robotę scedowała na innych. Później okazało się, że to nie lenistwo, a śmiertelna choroba, która podstępnie zabierała jej życie kawałek po kawałku. 

Gdy odwiedziła wróżbitkę, usłyszała, że spotka ją jeszcze wiele dobrych rzeczy w życiu. Pomyślała, że zabawne byłoby, gdyby po usłyszeniu przepowiedni i obietnicy tych wszystkich dobroci, przejechała ją taksówka. Taka właśnie była Clarice Lispector, przynajmniej w ostatnich latach życia.


Swego czasu furorę robił niepokojący wywiad z lutego 1977 roku, którego udzieliła istniejącej do dziś brazylijskiej stacji TV Cultura. 

Siedziała nieruchomo przez prawie całą rozmowę, sprawiając wrażenie, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. Jej twarz przypominała maskę pozbawioną jakiejkolwiek mimiki, przez blisko pół godziny rozmowy nie uśmiechnęła się ani razu. 

No dobra, raz się prawie uśmiechnęła. Fragment opisywanego przeze mnie wywiadu.
(źródło: www.youtube.com)

Pozbawione dekoracji i kolorów studio. Widać tylko fotel, posągową Clarice i stojącą obok popielniczkę.

W takim razie, po co w ogóle pisać? – słusznie pyta prowadzący.

- A bo ja wiem? – odpowiada Clarice, zapalając papierosa.

Jaka jest rola pisarza w Brazylii? – pada kolejne pytanie.

- Mówić tak mało, jak to możliwe – mówią usta Lispector.

Nie chciała zdradzić imienia bohaterki swego ostatniego opowiadania. To tajemnica – powiedziała, siląc się – jedyny raz podczas rozmowy – na coś, co mogłoby przypominać uśmiech.

- Czy rodzisz się na nowo z każdą kolejną książką?

- Zobaczymy, czy tym razem też się odrodzę.

Jest wyraźnie zmęczona. Zdania cedzi powoli, z namysłem. Flegmatycznie. Zaś na samym końcu rozmowy wypowiada te dziwaczne słowa: „Ja już jestem martwa. Mówię prosto z mojego grobu”. 

Oszczędna, posągowa mimika twarzy Lispector w połączeniu z wypowiadanymi słowami o własnej śmierci (nawet jeśli tylko metaforycznej), robią piorunujące wrażenie. 
(źródło: www.youtube.com)

Zmarła kilka miesięcy później.

***

Wywiad był nagrywany i można go obejrzeć na YouTube (z angielskimi napisami).

***

Warto przeczytać też „zaginiony” wywiad z Clarice, opublikowany po raz pierwszy przez New Yorkera w 2023 roku.

Komentarze

  1. Książka trudna, ale wydaje się, że warto dać jej szansę - recenzja kusi, żeby osobiście się przekonać, czy sens faktycznie spowijają mroki.
    Tytuł wprost idealny na czas okołowielkanocny. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może właśnie w tym tkwi sekret książki, że aby ją lepiej zrozumieć, należy być kobietą?
      Powodzenia :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER