RICHARD WEINER - Sobowtóry [recenzja #144]

 


Kilka przebłysków czeskiego geniuszu.

***


📕 WYDAWNICTWO: Instytut Wydawniczy Pax
🕒 ROK WYDANIA: 1968
📖 ILOŚĆ STRON:  262


                    OCENA:                      

               
 

Prawdziwi znawcy literatury nieustannie porównują twórczość Richarda Weinera do Franza Kafki. I robią mu tym wielką krzywdę. Naczytacie się tego w przedmowie autorstwa Andrzeja Piotrowskiego, w internecie a nawet w Opowieściach niesamowitych z języka czeskiego.

Weiner ma swój styl i jestem przekonany, że za każdym razem, gdy słyszy porównanie do Kafki, wierzga wściekle pod ziemią, na tyle, na ile pozwala mu na to ograniczona przestrzeń trumny.

Po lekturze Sobowtórów najbardziej zaskoczyła, a w zasadzie zszokowała mnie jedna rzecz. Przepaść jakościowa między najlepszym, a najsłabszym opowiadaniem jest tutaj OGROMNA. Wiadomo – w zbiorach opowiadań zawsze jest różnica poziomów, ale tutaj osiągnęła ona swoje apogeum.

Ela i Puste krzesło należą do najlepszych opowiadań, jakie przeczytałem w ostatnich miesiącach – o nich więcej za chwilę.

Z drugiej strony, lektura biblijnego Zejścia w dolinę, czy Równowagi to prawdziwa męczarnia. Równowaga stanowi quasi-filozoficzny monolog akrobaty cyrkowego, który występuje w różnych miejscach świata ze swoim ojcem, a w przydługim wywodzie tłumaczy, dlaczego akrobacje dają mu satysfakcję i jak ważna w tym fachu jest kwestia zaufania, czucia własnych ciał. Choć temat ciekawy, napisane jest to trudnym, nieprzystępnym językiem. Nie ma żadnych dialogów, ani akcji. Impulsem do napisania tego opowiadania była dla Weinera postać oklaskiwanego akrobaty, którego jakiś czas później spotkał w Paryżu, dorabiającego jako nędzny wywoływacz przed jarmarczną budą. Co ciekawe, te drugie zajęcie wyzwalało w ex-akrobacie prawdziwą radość, chociaż niejeden obserwator uznałby to za jego upadek.

W każdym razie – inspiracja jest ciekawsza, niż opowiadanie, do którego napisania doprowadziła.

Gdy już zaczynałem podejrzewać, że zamiast na „nowego Kafkę” trafiłem na kolejnego przereklamowanego gagatka, czczonego jedynie przez garstkę fanów-fetyszystów oraz literackich nacjonalistów ziemi czeskiej, dotarłem – spocony, zmęczony i zniechęcony – do tytułowego opowiadania.

Sobowtóry to pierwsza widoczna oznaka talentu Weinera. Wojna, powszechna mobilizacja. Główny bohater, Spajdan, trafia do kantyny oficerskiej w miasteczku B., gdzie spotyka niejakiego porucznika Sankory’ego.

Portret Weinera autorstwa czeskiego malarza Georgesa Karsa (1921).
(źródło: www.app.fta.art)

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obaj wyglądali prawie identycznie, jak sobowtóry.

Zmierzał wprost ku mnie i trzy jego kroki wystarczyły, bym poczuł wstręt do tego kołyszącego chodu na cienkich niczym patyki nogach (…). Na długiej szyi osadzona była nieprzyjemnie mała okrągła głowa, którą – idąc – przedziwnie kręcił, jakby nieustannie czemuś się dziwił.

Sankory naprzykrza się naszemu bohaterowi, wzbudzając jego natychmiastową antypatię. Porucznik był przekonany, że spotkanie sobowtóra to nie przypadek, a rzecz o wielkim znaczeniu, którego sens miał się objawić już wkrótce. 

Pragnienie, aby w jego stosunkach z bliźnimi nie było nic niejasnego, miało w sobie coś chorobliwego; szalał wprost, aby wyjaśniło się jak najszybciej, natychmiast, od razu. W tej sprawie cechowała go niewyobrażalna niecierpliwość, a jego natarczywy pośpiech i natrętność sposobu, w jaki chciał pewność osiągnąć, gmatwały jego przyjaźń i jego miłości. Był w pewnym sensie fanatykiem prawdy, a więc człowiekiem towarzysko nie do zniesienia.

Plotki rozpowiadane w kantynie oficerskiej przedstawiały Sankory’ego jako człowieka o sadystycznych skłonnościach, manipulującego i wykorzystującego ludzi, szczególnie biednych i kaleki. Mimo wizualnego podobieństwa, charakterologicznie Sankory i Spajdan byli przeciwieństwami.

Pewnego dnia koło czwartej po południu zupełnie niespodzianie zjawił się u mnie z wizytą. […] Skoro tylko wymieniliśmy wstępne zdania, pochylił się nade mną i spytał:

- Czy nie wydaje się panu, że podobieństwo nasze stale wzrasta?

Wreszcie nadchodzi czas wyruszenia na wojnę. Sankory z własnym plutonem, Spajdan ze swoim. Eskalacja zdarzeń i napięcia między bohaterami zmierza ku rozwiązaniu…

I chociaż metafora tego opowiadania jest jasna i przejrzysta, zdecydowanie warto je przeczytać. Sankory i Spajdan – prawie jak Kafka i Weiner…

Warto nadmienić, ze Weiner nigdy nie wydał żadnych Sobowtórów – to unikalna, przeznaczona tylko na polski rynek kompilacja innych zbiorów opowiadań czeskiego pisarza, której dokonał Andrzej Piotrowski.

Portretowe foto Weinera.
(źródło: www.ipsl.cz)

Polegamy zatem na wyborze Piotrowskiego, a ja mam graniczące z pewnością przeczucie, że proza Weinera kryje jeszcze wiele skarbów, które aż się proszą o polski przekład. I serce mi krwawi na myśl o tym, że wydano tylko Sobowtóry.

Zresztą sam Weiner to bardzo ciekawa postać: dziennikarz, pisarz, poeta. Ukończył studia chemiczne, walczył podczas I wojny światowej, przeżył załamanie nerwowe, był też Żydem i homoseksualistą. Miał silne poczucie absurdu egzystencji. Pisał nawet felietony o modzie, pod damskim pseudonimem Filína.

W tym kontekście nie powinien dziwić poniższy fragment Eli:

Może potraficie wyobrazić ją sobie lepiej, jeśli wczuję się w styl redaktorki działu mody i napiszę: „W półmroku pokoju siedziała kobieta w   p e w n y m   już wieku, która jednak nigdy nie zeszła z drogi, jaką podążać powinna kobieca uroda, mająca ambicję być zawsze à la page” 

Zdarzało się, że publikował na łamach prasy krytyczne recenzje własnych książek (!). Niezły ancymon.

Wróćmy jednak do Sobowtórów. Noc pod Kostajnikiem to kolejna historia rozgrywająca się w scenerii wojny. Kompania żołnierzy maszeruje na Czarny Wierch, gdzie będzie nocować. Idą i idą, czarno i ciemno, myśli różne przelatują przez głowę – przez moją na przykład myśl o porzuceniu lektury. Jeden ze słabszych punktów książki; chaotyczny, rozciapciany budyń.

Opowiadanie Wóz znałem już z Opowieści niesamowitych z języka czeskiego. Krótkie, niejasne, i jeśli miało służyć jako niepodważalny dowód talentu Weinera, nie zdało egzaminu. 

Na szczęście – jak już wspomniałem - są tutaj genialne momenty. Jest ich kilka, a oto pierwszy z nich.

Puste krzesło to unikalne połączenie kryminału, pamiętnika i literackiego eksperymentu. Weiner zagląda za kulisy samego siebie; zdradza pomysł na opowiadanie, którego nigdy nie był w stanie skończyć. Pokazuje, jak działa – i jak przestaje działać - jego mózg.

Zachwyciło mnie to opowiadanie. Jakby tutaj coś o nim napisać, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele… Może tak: fabuła, bazująca na podsłyszanej rozmowie dwóch nieznanych autorowi mężczyzn w jednym z praskich parków. Jeden z nich – nieco wstydliwy i skrępowany, zapraszał drugiego do siebie, a ów zaproszony zapewniał gorąco, że się pojawi.

To nie jest ilustracja do opowiadania pt. "Puste krzesła", ale pasuje idealnie.
(źródło: www.atelierjosefasudka.cz, fot. Ivan Pinkava)

Weiner przechwycił ten strzępek rozmowy i przeobraził go w rasowe opowiadanie o niespotykanej treści. Nie znajdziemy tu fabuły, dialogów, opisów. Czeski pisarz robi coś, co powinno być bliskie każdemu prawdziwemu Polakowi: gdyba.

GDYBY napisał takie opowiadanie, do spotkania mężczyzn by nie doszło. Zaproszony gość wyszedł z domu, wszedł do sklepu, ale do domu gospodarza nigdy nie dotarł. Jak to możliwe, skoro sklep znajduje się po drugiej stronie ulicy? Łączy się to z koncepcją dwóch rodzajów strachu. Weiner wyróżnia strach zmysłowy (wywołany nagłym wstrząsem nerwów i dający się łatwo wytłumaczyć np. po wystrzale z broni) oraz strach psychiczny: gdy w ciemnym pomieszczeniu pojawia się nagle promień światła. Wiemy wprawdzie, że pojawił się on dlatego, iż odsłonięto szparę w ścianie, natomiast jeśli okoliczności nie pozwalają przyjąć jako wyjaśnienia działania siły ludzkiej lub mechanicznej, niemożność wytłumaczenia kto lub co odsłonił ową szparę, wtrąciłaby człowieka w przerażenie psychiczne, które może trwać dopóty, dopóki nie znajdzie on wiarygodnego wytłumaczenia. Czyli – w skrajnych przypadkach – aż do śmierci. W Pustym krześle – gdyby oczywiście Weiner je kiedykolwiek napisał, pamiętajmy – czytelnik rzucony byłby na pożarcie temu drugiemu rodzajowi strachu.

Puste krzesło to stopklatka na scenę, w której Weiner dokonuje autopsji na sobie samym, rozbebeszając i wyciągając literackie flaki na zewnątrz. Ten bezczelny ekshibicjonizm ma swój cel: zaskoczenie czytelnika, a kto wie – może także próbę terapii, i poradzenia sobie z problemem. Być może niemożność napisania tego opowiadania wpędza czeskiego pisarza w przerażenie psychiczne, ponieważ nie potrafił sobie wytłumaczyć indolencji twórczej, która atakowała go zawsze wtedy, ilekroć próbował pociągnąć temat pustego krzesła.

Unikatowa, pomysłowa, świetnie napisana rzecz, która powinna zadowolić każdego wymagającego czytelnika.

Trudno bowiem znaleźć przykład, aby pisarz mówił publicznie o dziele, którego nie napisał, i aby w ten sposób dobrowolnie zdradzał się ze swoją niemocą i brakiem zdolności. Ale wyjątkowość to tak żałosna, że nie przypominałbym jej tutaj, gdyby nie najprawdziwsza chęć oszczędzenia czytelnikowi, ile tylko można.

Głos w telefonie kontynuuje dobrą passę Richarda Weinera. Narrator siedzi w barze, gdy nagle zostaje poproszony do telefonu. Dzwoni obca kobieta, która wyznaje mu miłość. Nie chce zdradzić swego adresu, imienia, nie chce się spotkać. Zaatakowany znienacka takim wyznaniem mężczyzna podejrzewa, co oczywiste, pomyłkę lub jakiś okrutnie żałosny żart.

Telefony powtarzają się jednak regularnie. Kobieta zapewnia o swym uczuciu, zdaje się także obserwować mężczyznę, bo wie, co ten robił i gdzie przebywał przez cały dzień. Twierdzi, że daje mu znaki, których mężczyzna jednak nie dostrzega. 

Okładka ebooka pt. "Škleb", zawierającego m.in. opowiadanie pt. "Głos w telefonie".
(źródło: domena publiczna)

Wreszcie, jako znak ostateczny, pada propozycja spotkania. Tajemnicza kobieta obiecuje odwiedzić naszego bohatera w domu, jednak on… musi w tym czasie przebywać gdzie indziej (!!!). 

To jest tak naprawdę opowiadanie o czymś więcej. Weiner zastanawia się, jaka moc ma słowo. Czy jest ona tak wielka, by zmusić człowieka do uwierzenia w uczucie drugiej osoby, nawet jeśli tej osoby nie znamy i nigdy nie widzieliśmy? Czy można się zakochać w słowach? Osobiście odbieram Głos w telefonie w ten sposób, to tak, że autor testując stworzoną przez siebie postać literacką, tak naprawdę sprawdza nas, czytelników: bo jeśli nawet bohater opowiadania da się ponieść słowu zasłyszanym w telefonie (tego nie zdradzę), czy tak samo my w tę moc uwierzymy i uwierzymy, że taka historia mogła się wydarzyć naprawdę?

Kiedy będziemy zapomniani. Bohater umiera, jego dusza trafia do czyśćca, wraca na ziemię i odwiedza pokój, który wynajmował i w którym spędził wiele lat swego dorosłego życia. Obserwuje gospodynię, która oprowadza interesantów po pokoiku. Słyszy, jak został opisany nowym lokatorom:

Zawsze sprawiał wrażenie, że zabłądził w drodze; myślałam tak również dlatego, że duszę miał jakby pokrytą mchem, chociaż wyglądał na młodszego, niż był w istocie. Nie znaczy to, że wiało od niego chłodem, ale było w nim coś takiego, co nie pozwalało na zbliżenie. Dzisiaj mogę już to powiedzieć: ten nieszczęśnik był umarły, zanim zakończył życie.

Wprowadzają się. Od czasu do czasu wspominają w rozmowie zmarłego poprzednika, chociaż nie znali go wcale. I kawałek po kawałku, pozbywają się z pokoju jego pozostałości. 

Pokój mój pozbywał się mnie niespiesznie, stosując metodę łagodnego, niemal delikatnego nacisku.

Przejmująca opowieść o umieraniu, która przypomina, że gdy umrzemy, świat kawałek po kawałeczku pozbędzie się także śladów naszej egzystencji; czy tego chcemy, czy nie.

Lekarze lalek to dziwna, enigmatyczna miniatura, którą trudno przeniknąć. Czterej magowie – tytułowi lekarze lalek – w pomieszczeniu o cyrkowej płachcie zamiast dachu, o prawie identycznych twarzach, wsadzają kończyny, modelują głowy, przywracając do życia kalekie lalki. 

Czterej lekarze lalek siedzieli w kucki wokół groźnej błękitnej lampy, a przez ich ręce jakby z wosku przepływał nieprzerwany nurt ramion,  pośladków, główek i miednic, akordowa praca zwinnie scalała członki, które rozproszył był nadmiar miłości.

Niepozorny zbiorek zamyka Ela, najdłuższe opowiadanie w kolekcji i - oprócz Pustego krzesła – zdecydowanie najlepsze.

Fabuła sprowadza się do jednego wydarzenia: po wielu latach milczenia, mieszkanie głównego bohatera – Tolka - odwiedza znienacka Ela, jego dawna przyjaciółka i miłość. 

Wszystko jest tu pokręcone: miejscem akcji jest Paryż, rozmowy toczą się po czesku, choć Ela co rusz wplata niemieckie zwroty; na smyczy trzyma pieska, którego nazywa konikiem morskim; twierdzi, że przyjechała do Paryża z mężem Frankiem, by za chwilę się tego wyprzeć i ochrzcić pso-konika imieniem Frank; mąż chwilowo staje się Hubertem – którym wcześniej był jej synek, pojawiają się francuskie wstawki. Kiedy Tolek odwiedza Elę w hotelu, zastaje pusty pokój – ale dowiaduje się, że mieszkały w nim dwie kobiety…

- Wciąż jeszcze jesteś taka piękna. To znaczy, trochę się jednak zmieniłaś… Ale jeśli oprzesz brodę na dłoni – tak jak teraz – nic nie widać, nic. To ta broda tylko! Jakże jesteś piękna, Elu!

- Gadanie! Odczepiłbyś się lepiej ode mnie. Powiedziałam ci już, żeś się postarzał. Wyglądasz jak trup. I pleciesz bzdury, że aż rzygać się chce.

Z całego tego kołowrotu, po odrzuceniu eksperymentalnego pancerza i sztuczek Weinera, wyłania się zgrabne, udane opowiadanie o… miłości. A o czym by innym? Dla wymagającego czytelnika będzie to przepyszna uczta.

Z ciekawostek, warto wspomnieć iż wiele opowiadań poświęconych jest innym osobom: Zejście w dolinę francuskiemu pisarzowi Francisowi Jammesowi, Równowaga amerykańskiemu politykowi Williamowi Gwinowi, Wóz mecenasce sztuki Marie Stivinowej, Puste krzesło Finie Tausikovej, Głos w telefonie tłumaczce Blaženie Fischerovej, zaś Kiedy będziemy zapomniani praskiej pisarce, prowadzącej słynny wówczas salonik literacki, Annie Lauermann-Miksch.

Richard Weiner rozbija swe opowiadania w małe ziarenka, które potem rozsypuje we wszystkie strony. Ktoś inny napisałby: „w pomieszczeniu nie było dachu”, Weiner serwuje jednostronicową rozprawkę na temat możliwych interpretacji tego zdania: bo czy fakt, że nie było dachu oznacza, że go po prostu brakowało, czy może, dach był, ale nagle zniknął?

Gdy ktoś puka do drzwi Tolka, bohatera Eli, Weinerowi dwie strony zajmuje doprowadzenie akcji do momentu, gdzie drzwi zostają otwarte. W międzyczasie przedstawia rozterki bohatera, który przeczuwa, że akurat te pukanie okaże się prorocze; akcję zaś opisuje w taki sposób, że do końca nie wiadomo, czy to sen, czy jawa.

Spis treści. Pierwszych pięć opowiadań jest słabe, ostatnich pięć - wyśmienite.
(fot. Milczenie Liter)

Taki właśnie styl ma czeski pisarz. Opowiadania rozłażą mu się na boki, treść przecieka między palcami. Nie mam pojęcia, czy to ingerencja chaosu, a może jednak celowe działanie… Tematem zamieszczonym w zbiorku opowiadań – i kluczem, którym kierował się Piotrowski przy ich wyborze – było rozdwojenie, kopie, duplikaty, echa i sobowtóry. Zejście w dolinę ma dwóch bohaterów, podobnie jak Równowaga (ojciec i jego „młodsza kopia”), Głos w telefonie to odbicie ukrytych pragnień bohatera, a tytuł Sobowtórów (opowiadania) mówi sam za siebie.

Więc jaka jest ta książka? Niespieszna, filozofująca i eksperymentalna. Plan literacki, fabuła (zazwyczaj szczątkowa) i bohaterowie często przenikają się z dygresjami Weinera, co tworzy dość osobliwą mieszankę. Sobowtóry to rzecz może nie wybitna, ale na tyle unikatowa i smakowita, że zdecydowanie warto się z nią zapoznać; a w szczególności z drugą jej połową. To kompletnie zapomniany klejnocik, z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, oszlifowany jednak tylko w połowie. Być może to po prostu kwestia takiego a nie innego doboru opowiadań.

Chciałbym, naprawdę chciałbym przyznać ocenę wyższą niż 6,5. Druga połowa zbiorku zasługuje na 8, może nawet 8,5, ale słabiutka pierwsza część ciągnie notę w dół. Uśredniona ocena jest poniekąd krzywdząca dla Weinera, bo nie odzwierciedla erupcji jego literackiego talentu, ale cóż zrobić…

A zatem: 6,5/10.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER