RANPO EDOGAWA - Demon z samotnej wyspy [recenzja #137]
Kryminał, horror, przygoda. Czego tu nie ma!
***
OCENA:
Pięć długich lat krakowskie wydawnictwo Tajfuny kazało czekać na kolejny polski przekład Ranpo Edogawy, wciąż mało znanego u nas japońskiego pioniera kryminału, grozy i makabry.
Demon z samotnej wyspy to podobno najświetniejsza powieść w dorobku Ranpo, a śmiałkiem, który podjął się tłumaczenia, jest Andrzej Świrkowski – o tym jednak za chwilę.
Czego tu nie ma: karły, syjamskie bliźnięta, pełzający „odmieńcy”, przerośnięte głowy, monstrualne garby, upiorni starcy - a wszystko umoczone w lepkiej mazi zakazanej lubieżności, morderczych zapędów i szalonej perwersji. Kalectwo, eksperymenty na zwierzętach, kazirodztwo. Brzmi jak opis horroru klasy „C”… ałe szczęście, że kuglarska zręczność Ranpo Edogawy i jego talent literacki wynoszą tę książkę o wiele wyżej.
Narratorem jest Kinnosuke Minoura, zwyczajny chłopak, pracujący w równie zwyczajnym przedsiębiorstwie finansowym gdzieś w Tokio. Mimo młodego wieku (dwadzieścia kilka lat) jego włosy są zupełnie siwe. Demon z samotnej wyspy to, jak można by nieco złośliwie podsumować, nic innego, jak historia osiwienia Minoury.
Było to, Drogi Czytelniku, pierwsze posunięcie wykonane w mej wielce niefrasobliwej próbie stawienia czoła mordercy, jakiego świat nie widział. Nawet nie podejrzewałem jednak, że u celu czeka mnie nietknięte dotąd ludzką stopą istne piekło na ziemi. Niewymowna groza, która w ciągu zaledwie jednej nocy uczyniła moje włosy białymi jak śnieg, czaiła się już bowiem całkiem niedaleko.
Chorobliwie wstydliwy Minoura przełamuje swoją nieśmiałość i nazwiązuje rozmowę z nową pracownicą biura, 18-letnią Hatsuyo Kizaki. Młodzi natychmiast wpadają sobie w oko, zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Planują zaręczyny i ślub. Sprawy nie ułatwia fakt, iż wokół androgynicznego Minoury kręci się nieustannie Michio Moroto, student chirurgii, któremu Minoura również nie jest obojętny...
Przedwczesne siwienie to nie ściema. Włoski napastnik Fabrizio Ravanelli całkowicie osiwiał przed ukończeniem 14 roku życia. (źródło: www.tothelaneandback.com) |
Moroto okazuje się być chorobliwie zazdrosnym i piekielnie inteligentnym mężczyzną, otoczonym aurą tajemnicy i skandalu. W swoim laboratorium na obrzeżach miasta prowadzi makabryczne eksperymenty na zwierzętach. W całej okolicy słychać ich przeraźliwe wycie…
Dla mnie to właśnie charyzmatyczny Michio Moroto jest tak naprawdę głównym bohaterem Demona. To jedna z ciekawszych i najbardziej wymykających się jednoznacznej ocenie literackich postaci, jakie poznałem w 2024 roku.
W czasie lektury wielokrotnie zmieniałem o nim zdanie, wzbudzał we mnie cała gamę sprzecznych emocji: od gniewu i obrzydzenia, po litość i podziw. Edogawa wykazał się prawdziwym kunsztem portretując Michiego Moroto. To postać, która natychmiast przykuwa uwagę. Jego nieprzewidywalne zachowania, niejasne motywacje i występne żądze tworzą mieszankę iście wybuchową; człowieka pełnego sprzeczności, niewolnika swych uczuć.
Otóż z drugiej strony jaskini rozległ się dziwny odgłos. Nie wydał go na pewno nietoperz ani krab, do których zdążyłem się już przyzwyczaić. Zabrzmiało to, jakby człapało ku nam dużo większe zwierzę. Moroto zwolnił moje ręce z uścisku, a ja przestałem się opierać i obaj nadstawiliśmy uszu.
Minoura nie odwzajemnia tego afektu i to nie tylko dlatego, że jego serce należy już do Hatsuyo. Mam wrażenie, że sam autor również czuł się niekomfortowo opisując ową natarczywą, męską miłość – wielokrotnie podkreślając ustami Minoury, jak niemiłe mu były te zaloty.
Wkrótce sytuacja zaczyna się gmatwać. Dochodzi do niewyjaśnionego morderstwa, którego w żaden logiczny sposób nie da się wytłumaczyć. Minoura prosi o pomoc swego znajomego, ekscentrycznego detektywa-amatora Kôkichiego Miyamagiego. Ten szybko wpada na trop i natychmiast zdaje sobie sprawę, że oto trafił na diabelską intrygę o niespotykanym kalibrze, która przeraziła go do szpiku kości. Wkrótce otrzymuje liścik z pogróżkami, informujący go, że następnego dnia o 12:00 w południe zostanie zamordowany.
Emaliowane wazony... Kto przeczytał "Demona", nigdy sobie takiego nie sprawi. Ilustracja Eitaro Takenaki pochodzi z wydania z 1987 roku. (źródło: www.leonocusto.blog66.fc2.com) |
W jednej z najlepszych scen Demona, wystraszony Kôkichi udaje się na plażę pełną ludzi, gdzie czuje się bezpiecznie. Wkrótce wybija godzina 12:00…
I chociaż Miyamagi jest niewątpliwie ciekawą postacią, było mi trochę smutno, że w książce nie pojawił się mój ulubiony detektyw, znany z Gąsienicy Kogorō Akechi. Akechi jest zresztą bohaterem kilkunastu innych powieści Edogawy… I tutaj zostawiam pusty akapit, aby w spokoju wybrzmiało moje ciche marzenie o ich polskim przekładzie.
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Śledztwo prowadzi Minourę do zapomnianej przez świat wysepki i do najczarniejszych zakamarków ludzkiego umysłu.
Demon obfituje w pełne emocji, zapadające w pamięć momenty. Oprócz wspomnianej już sceny na plaży, zaliczam do nich wędrówki po podziemnym labiryncie, wizytę na tytułowej „samotnej wyspie”, czy przesłuchanie Tomonosuke.
Wypowiedziawszy te słowa, blady ze strachu Moroto ukradkiem spojrzał za siebie, zupełnie jak dziecko słuchające opowieści o duchach. Nie pojmowałem jeszcze pełnej grozy wniosku, o którym wspomniał, ale jego mrożąca krew w żyłach historia i niesamowity wyraz twarzy, z jakim ją opowiadał, wytworzyły atmosferę nie z tego świata. Chociaż było to w samym środku pogodnego, letniego dnia, poczułem na plecach chłodny dreszcz, a moje ciało pokryło się gęsią skórką.
Owa fikcyjna wyspa Iwayajima urasta do rangi „piekła na ziemi” – siedliska zła i nikczemnej plugawości, zasługującego na wszystkie przerażające przymiotniki z kajetu H.P. Lovecrafta, mimo iż zamieszkiwali ją ludzie, a nie potwory. Chociaż…
Topograficzną inspiracją dla Edogawy były prawdopodobnie okolice Higashikishu i Kuroshimy, gdzie przebywał i podróżował niedługo przed napisaniem Demona.
Zagadki kryminalne są świetnie opracowane i znajdują satysfakcjonujące, choć nieco dziwaczne, rozwiązanie. Zainspirowany Poem Edogawa (przypomnijmy, że nawet jego pseudonim – naprawdę nazywał się Tarō Hirai – czytany szybko brzmi prawie jak „edgaralanpoe”) umiejętnie wplata atmosferę grozy i niepokoju. Rozmowy po zmroku w laboratorium Moroty, dziwne, powykręcane osobniki… Już sama postać upiornego starca przyprawiała mnie o dreszcze.
O połowę niższa, lecz sporo szersza od przeciętnego człowieka, parła naprzód z widocznym wysiłkiem. Przy każdym mozolnie stawianym kroku jej ciało kołysało się na boki, czemu towarzyszyło kiwanie się – niczym u popularnych figurek tygrysów z masy papierowej – wyjątkowo nisko osadzonej głowy, która ukazywała się to z prawej, to z lewej strony.
Nigdy nie widziałam tak strasznego człowieka. Na oko ma dobrze ponad 80 lat, w biodrach jest zgięty w pół, jakby plecy miał przełamane na dwie części (…). Przypomina okropnego pełzającego robaka. A jego twarz jest cała pomarszczona (…). Miał rozszczepioną górna wargę, jak królik!
Kim inspirował się Edogawa? Japoński pisarz nie robił z tego żadnej tajemnicy, zresztą są to sami klasycy: Edgar Allan Poe, Arthur Conan Doyle, czy Tajemnica żółtego pokoju Gastona Lerouxa. Stąd te niespotykane usprawiedliwianie się narratora, który już w pierwszym rozdziale zaznacza:
Problem polega na tym, że brak mi wprawy w pisaniu (…). Brak doświadczenia sprawił, że zamiast panować nad tekstem, pozwoliłem, żeby to tekst zapanował nade mną. Rozwlekałem się nad nieistotnymi szczegółami, a pomijałem to, co istotne, skutkiem czego niezaprzeczalne fakty sprawiały wrażenie wyssanych z palca bzdur (…).
Mimo oczywistych inspiracji, Edogawa nie byłby sobą, gdyby nie wstrzyknął w nie trochę chaosu. Dlatego książka ma bardzo nietypową strukturę jak na kryminał – dwa morderstwa zostają zapowiedziane już w pierwszym rozdziale, przydarzają się szybko i równie szybko zostają rozwiązane (jeszcze przed połową książki). Co dalej?
Tym razem Edogawa wszystko zaplanował - a jak dowiadujemy się z posłowia, w przeszłości miał z tym problemy. Nieraz zdarzało się, że zaczynał publikować swoją powieść w prasie nie wiedząc nawet, jaki będzie jej dalszy ciąg. To powodowało problemy i frustrację autora, który pod presją czasu musiał fabrykować kolejną porcję przygód, nawet jeśli nie był do niej przekonany.
Paskudny paradoks: mimo całego tego wysiłku i planowania, końcówka książki sprawia niechlujne wrażenie – jakby naszkicowania pospiesznie, na kolanie; niewspółmierna do misternie budowanego wcześniej napięcia. Samo zakończenie uważam za satysfakcjonujące, a z pewnością emocjonalne.
A któż to? Ranpo Edogawa we własnej osobie! (źródło: www.webtaiyo.com, autor fotografii: Kentaro Hirai) |
Chcę podkreślić ciekawe, wnikliwe posłowie Andrzeja Świrkowskiego, które przybliża kontekst powstania Demona. By nie zdradzać zbyt wiele, napomknę tylko, że Ranpo był wówczas zmęczony nieudanymi próbami napisania powieści, ale na prośbę bliskiego przyjaciela zgodził się – choć niechętnie - spróbować jeszcze raz. Warto pamiętać, że tematyka homoseksualna nie była wówczas niczym szokującym w japońskiej literaturze i wyrastała niejako z pewnych kulturowych tradycji. Zresztą sam Ranpo był uwikłany w relację (podobno nieskonsumowaną) z pisarzem Jun'ichi Iwatą.
Bezpośrednią inspiracją do napisania Demona był jednak esej japońskiego lekarza , naukowca i pisarza Ōgai Moriego, w którym ten opisał historię modyfikacji ludzkiego ciała na potrzeby pokazu dziwolągów w Chinach. Po jego przeczytaniu Ranpo natychmiast pognał do tokijskiego antykwariatu w poszukiwaniu materiałów na ten temat.
Weszliśmy do przedsionka, który zionął czernią jak paszcza dzikiej bestii. Chociaż zaanonsowaliśmy swoją obecność, przez jakiś czas nikt się nie zjawiał, aby nas wprowadzić. W końcu, po kilkukrotnym nawoływaniu w głębi ukazała się sylwetka telepiącej się staruchy. Być może wieczorne światło zrobiło swoje, ale nigdy wcześniej nie widziałem tak odstręczającej kobiety.
Jest wielce prawdopodobne, że, pomny swych poprzednich wpadek, Edogawa bał się o przyjęcie Demona. Mimo wielu prób, na polu powieści ponosił same klęski, za to świetnie wychodziły mu opowiadania
Na swój sposób pasjonujące jest obserwowanie wysiłków Ranpo Edogawy, gdy stara się zadowolić czytelników, swego przyjaciela a jednocześnie pokonać własną niemoc powieściową. Ciekawe, czy stawiając ostatnią kropkę, uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. A powinien!
Tym bardziej, że Demon został dobrze przyjęty przez czytelników. Co za ulga! Niechęć Ranpo do pisania powieści z miejsca wyparowała – później napisał on jeszcze ponad 20 powieści.
Okładka jednej z powieści Edogawy. Wydanie Penguina z 2023 roku. (źródło: www.abebooks.com) |
Jeszcze słówko o przekładzie książki. Tłumaczenie Andrzeja Świrkowskiego jest świetne – nie napotkałem na żadne niezgrabności, czy karkołomne konstrukcje zdaniowe. Na przestrzeni 300 stron nie pasowało mi użycie tylko jednego słowa: „zagwozdka”. Nie pasowało mi ani do tematyki książki, ani do czasu akcji (rok 1925), ani do czasów, gdy książka powstawała (lata 1929-1930). Ale to już moje czepialstwo. Powtórzę – przekład jest gładziutki jak szkło.
Przy okazji polecam także serdecznie mój mini-wywiad z Andrzejem Świrkowskim --> TUTAJ.
Recenzja tej książki to wyzwanie także dla recenzenta, ponieważ fabuła zapełniona jest osobami z niepełnosprawnościami i fizycznymi ułomnościami - "odmieńcami”, jak to określał Edogawa. W dzisiejszym przewrażliwionym świecie wystarczy jedno nieodpowiednie słowo i natychmiast zostanę zaszczuty zarzutami o dyskryminację i nieinkluzywność.
***
Czy ta książka zasługuje na polecenie? Oczywiście, że tak.
Demon z samotnej wyspy to brawurowo napisany miks kryminału, przygody i horroru, w którym splatają się makabryczne eksperymenty, tajemnicze morderstwa i występna erotyka. Ranpo Edogawa w iście mistrzowskiej formie.
Ta książka zgrabnie łączy trzy pokolenia: dziecięcy zew przygody, młodzieńcze żądze i rozczarowanie człowieka dojrzałego. W tym chyba tkwi kwaśny urok tej powieści.
I pomyśleć, że gdyby nie prośba przyjaciela, Demon mógłby nigdy nie powstać…
Dzięki za wnikliwą - jak zwykle - recenzję i za miłe słowa względem tłumaczenia! Masz absolutną rację z tą zagwozdką. Nie zdawałem sobie sprawy, że to rusycyzm, co przyznaję ze wstydem. Może uda się usunąć z ewentualnego dodruku :)
OdpowiedzUsuń