DARKO CVIJETIĆ - Winda Schindlera [recenzja #136]
www.wojna.winda.wieżowce
***
OCENA:
Trzeba sobie poukładać kilka rzeczy w głowie, zanim przystąpi się do lektury Windy Schindlera. Jej autor, Darko Cvijetić jest obywatelem Bośni i Hercegowiny, choć jego matka była Chorwatką, a ojciec Serbem. Mieszka w Prijedorze, mieście leżącym w Republice Serbskiej, która wchodzi w skład Bośni i Hercegowiny. Zamieszkują ją, oprócz innych grup etnicznych, Bośniacy, ale też Boszniacy (czyli, upraszczając, Bośniacy deklarujący przynależność do Islamu). Dodam jeszcze, że Cvijetić uważa się za Jugosłowianina, pisze w języku serbsko-chorwackim, na festiwalach literackich reprezentował już języki bośniacko-serbsko-chorwackie, później tylko chorwackie, a recenzowaną książkę Dorota Jovanka Ćirlić przekładała na polski z serbskiego. Wywiadu dla Programu 3 Polskiego Radia udzielał w języku chorwackim. I bądź tu mądry.
Winda Schindlera zdobyła mnóstwo nagród, ale w Prijedorze, gdzie mieszka Cvijetić, i gdzie toczy się akcja książki – o ile w ogóle można tutaj mówić o akcji, przeszła bez echa. To nie przypadek: większość mieszkańców miasta należy do tej samej grupy etnicznej, co mordercy i grabieżcy opisani przez Cvijeticia (po chorwacku, co też nie zjednuje mu sympatii). Dla nich najwygodniej będzie zamieść sprawę pod dywan i poczekać, aż rozgłos ucichnie. Przeszło mi przez myśl, czy przypadkiem nie spotkały go jakieś reperkusje za rozgrzebywanie tego tematu? Z drugiej strony, formalnie panuje tam pokój, i minęło wiele lat od tragedii wojny bałkańskiej… Tylko, czy czasy się zmieniły? Czy ludzie się zmienili przez tych 30 lat? Szczerze wątpię.
Czedo Kłamczuch umarł tej zimy. Dokładnie przez siedem dni nikt go nie szukał (…). Potem przeleżał jeszcze w kostnicy sześć dni, i znowu nikt nie przyszedł. Pochowali go sami grabarze (…). Czeda Kłamczucha (…), wielbiciela komiksów, bez rodziny, bez kogokolwiek bliskiego na świecie, prawdziwszego niż niebo (…), zakopali o świcie dwaj hamletowscy grabarze, którzy zuchwale oszukiwali jeden drugiego, opowiadając, z kim to oni nie spędzali świąt.
Problematyczny jest także tytuł książki, który budzi oczywiste skojarzenia z filmem Stevena Spielberga. W treści książki tytułowa winda pojawia się wiele razy, za każdym razem z dopiskiem „pewnej znanej marki” w nawiasie. Okazuje się, że faktycznie istnieje przedsiębiorstwo Schindler. Szwajcarska firma od 1874 roku produkuje windy i schody ruchome. W polskiej wersji językowej prawnicy firmy zgodzili się na pozostawienie nazwy Schindler w tytule książki, natomiast Niemcom zagrozili pozwem, jeśli z niemieckiego porzekładu nie zostanie usunięta nazwa firmy. Nie chcą być utożsamiani z holokaustem, wojną w Bośni, czy nawet śmiercią małej dziewczynki.
Ta właśnie ta ostatnia scena, opisana w rozdziale szóstym książki, urasta do rangi symbolu. Stojanka Kobas, pięcioletnia serbska dziewczynka, przybywa razem z rodzicami do Prijedoru, uciekając przed wojną w Chorwacji. Wtedy jeszcze nie wiedzą, że zawierucha wojenna wkrótce dotrze i do Bośni… Wprowadzają się do Czerwonego Wieżowca (o którym za chwilę).
W 1992 padł prąd, winda była nieczynna. Stała się ulubionym miejscem zabaw Stojanki. Dziewczynka bawiła się, gdy przywrócono zasilanie. Akurat wystawiała głowę przez dziurę w szybie, wołając swoich przyjaciół, kiedy ktoś nacisnął guzik i przyzwał windę. Stojanka Kobas była tak lekka, że czujnik jej nie wykrył. Winda ruszyła, ucinając dziewczynce głowę jak gilotyna. Ślady krwi są podobno widoczne do dzisiaj, między pierwszym a trzecim piętrem. W jednym z wywiadów Cvijetić opowiada, że niektórzy biorą te ślady za pozostałości starej farby. Ale on i niektórzy starsi mieszkańcy dobrze wiedzą, jaka jest prawda. Większość zapomniała. Gdy do Prijedoru przyjechał dziennikarz niemieckiego Spiegla, nie był w stanie zrobić zdjęcia tej zaskorupiałej smużce krwi, bo tak bardzo trzęsła mu się ręka. Gdy wyszedł z budynku, rozpłakał się.
Autor książki w gustownym kaszkiecie. (źródłó: www.bljesak.info) |
Akcja Windy Schindlera toczy się w zamkniętej przestrzeni jednego wieżowca. Wybudowano go w latach 70-tych XX wieku i stoi on w Prijedorze po dziś dzień. Od koloru cegieł nazwano go Czerwonym Wieżowcem. Inna nazwa to soliter, od francuskiego „solitaire” – czyli odludek, samotnik.
W pozbawionych chronologii rozdziałach Cvijetić opisuje, jak nowopostawiony budynek zaczyna tętnić życiem, jak wprowadzają się kolejni lokatorzy. Poznajemy epizody z ich życia, marzenia i lęki, podglądamy ich tragedie rodzinne a nierzadko i śmierć, jednym słowem: stajemy się kolejnym, niewidocznym dla innych, mieszkańcem Czerwonego Wieżowca.
Wieżowiec, jak przyznaje sam autor, jest metaforą rozpadu Jugosławii.
Tragedia, które nawiedzały ten jeden budynek, pokazywały w mikro-skali całą Bośnię i Hercegowinę tamtych czasów. Cvijetić nazywa wieżowiec „pionową wsią”, z tym że w odróżnieniu od „czystych” etnicznie wiosek, do budynku upchano przedstawicieli różnych grup etnicznych i warstw społecznych. To był prawdziwy kocioł czarownic, któremu wystarczyło kilka iskier, by wybuchnąć.
Można zatem powiedzieć, że głównymi bohaterami tej mini-powieści są: wojna, winda i wieżowiec.
Jeśli chodzi o ludzi – oprócz Stojanki Kobas należy jeszcze koniecznie wspomnieć o Taibie. Taib był stary i schorowany, mieszkał w chałupie z ogródkiem, tuż przy Czerwonym Wieżowcu.
Oto prawdziwy bohater "Windy Schindlera" - Czerwony Wieżowiec w Prijedorze. (źródło: www.softic.info) |
Stracił swoją ukochaną córkę, którą nieumyślnie przejechał jego sąsiad, mechanik samochodowy. Od tej pory Taib odgrodził się od ludzi, żyjąc samotnie na swoim skrawku ziemi. Za nic w świecie nie chciał go sprzedać, chociaż ci, co wybudowali wieżowiec, proponowali duże pieniądze. Dom Taiba stał się milczącym świadkiem zła, które wpełzło do wieżowca w momencie wybuchu wojny. Niewykluczone zresztą, że było już tam wcześniej.
Na kilkudziesięciu stronach książki zło spotykamy co krok, chociaż zdarzają się też epizody zabawne.
Dzisiaj trudno byłoby wyobrazić sobie, że ktoś w ogóle coś takiego spróbuje zrobić – wspiąć się na Czerwony Wieżowiec. A listonosz Caka zaklinał się, że wszystko widział na własne oczy. Ale ponieważ podczas wojny stracił jedno oko, mógłby pewnie opowiedzieć tylko pół historii, jeśli ją w ogóle jeszcze pamięta.
Każdy rozdział Windy Schindlera jest jak cięcie skalpela. Bezlitosne, bolesne, konkretne. Śmierć goni śmierć, spirala nienawiści się nakręca, a Cvijetić obserwuje i nie dowierza: co takiego dzieje się z ludźmi, że w przeciągu kilku tygodni brat zwraca się przeciwko bratu, a sąsiad przeciwko sąsiadowi?
Sceny mają często ładunek metaforyczny i nie służą pchnięciu fabuły do przodu (której i tak tutaj nie ma), a raczej próbie pokazania nonsensu wojny, która w mgnieniu oka zmieniła statecznych obywateli w zaciekłych wrogów, morderców, szpiegów i donosicieli.
Mimo całego poważnej tematyki i wysokiego stężenia ludzkich tragedii na jedną stronę, Windę Schindlera połyka się błyskawicznie, od okładki do okładki. Jeszcze jeden rozdział, jeszcze jedna scena… Nie tylko dlatego, że książka jest krótka.
Raz jeszcze Czerwony Wieżowiec, tym razem od spodu. (źródło: www.softic.info) |
Wydaje mi się, że Winda Schindlera jest bardzo elitarną książką i w 100% trafi jedynie do ludzi, którzy orientują się w zawiłościach politycznych i mają chociaż podstawową wiedzę na temat konfliktu bośniacko-serbskiego sprzed 30 lat. Ja takowej wiedzy nie posiadam i czasem gubiłem się w polityczno-językowych meandrach tej skromnej publikacji. Mimo to, Cvijetić sprawił, że poczułem ten ogromny ładunek emocjonalny, jaki autor zawarł na tych kilkudziesięciu stronach. W połączeniu z krótkimi zdaniami i minimalistyczną narracją, otrzymujemy naprawdę piorunujący efekt.
Warto to podkreślić, ponieważ jest to dopiero pierwsza próba Cvijeticia – dotychczas poety - na polu prozy. Namówił go do tego ojciec, który czytając wiersze Darko, zwykł mówić: to wszystko jest dobre, ale powinieneś wreszcie napisać coś, co nawet ja byłbym w stanie przeczytać. Potrzeba było śmierci ojca, by Cvijetić posłuchał jego rady. Wyszło znakomicie. Poetyckość nadaje jego opowieści unikalnej mocy. Zdania i rozdziały są krótkie, przywołują konkretne wydarzenie i rozpływają się w nicość. Zresztą, to właśnie poezja nauczyła Cvijeticia ekonomizacji języka i pokazała, że nawet o ważnych tematach można pisać za pomocą niewielkiej ilości słów.
Jak się okazuje, flirt Cvijeticia z prozą będzie kontynuowany! Winda Schindlera to pierwsza część planowanej trylogii. Kolejne zatytułowane są: Dlaczego sypiasz na podłodze (opowieść o rodzinie autora) i Osiem dziewcząt to dla mnie za dużo (opowieść o zbrodniarzu wojennym, który po 25 latach spędzonych w więzieniu wraca do swojego miasteczka). Mam nadzieję, że doczekamy się ich polskiego przekładu.
Fragment polichromii jednej z klatek schodowych Czerwonego Wieżowca. (źródło: www.softic.info) |
Gdyby szukać na siłę wad, w oczy rzuca się jedna: ogromne nagromadzenie jugosłowiańskich nazwisk. Niektóre strony aż puchną od wszystkich Goranów, Davorów, Miodragów i innych „-iciów”. Niektóre postacie pojawiają się kilka razy, ale reszta zbija się w jedną wielką bałkańską masę, tracąc swoją indywidualność. W tych chwilach zanika mikro-skala, na której tak bardzo autorowi zależało. Ale to ledwie drobniuteńka rysa na kryształowo czystej powierzchni tej świetnej książki, którą bez wątpienia jest Winda Schindlera.
Cvijetić przybliża tematykę odległą dla większości Polaków, robi to z wielką literacką klasą i w oryginalny sposób. Krótkie rozdziały, migawkowa struktura powieści powodują, że książkę czyta się szybko. Chociaż nie lubię zarówno polityki, jak i poezji – Cvijetić zmieszał te dwa światy w autentyczne, poruszające dziełko, które naprawdę warto przeczytać.
Jest to jedna z lepszych pozycji, jakie przeczytałem w tym roku; poważny kandydat do top 10 za rok 2024.
Na koniec wspomnę, że Darko Cvijetić sam mieszka w Czerwonym Wieżowcu, na 9 piętrze. Od 1974 roku, z niewielkimi przerwami, po dziś dzień. I chociaż wojna się już skończyła, życie w wieżowcu jest smutniejsze niż kiedyś. Budynek jest na pół opustoszały, wielu ludzi się już wyprowadziło. Część z obecnych sąsiadów Cvijeticia to ex-mordercy z czasów wojny. Teraz zmienili się z powrotem w miłych, sympatycznych misiów, z którymi można wymienić uprzejmości na klatce schodowej.
W ludzi, którzy zabijali, wkrada się wilgoć, jak do pokoju, do którego nikt nie puka.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)