SZCZEPAN TWARDOCH - Chołod [recenzja #131]

 


Wścieklizna poziomych brwi.

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
🕒 ROK WYDANIA: 2022
📖 ILOŚĆ STRON:  458


                    OCENA:                      

               
 
  

Gdyby oceniać pisarzy tylko po ich zdjęciach, trudno o bardziej antypatycznego literata, niż Szczepan Twardoch. Wystarczy pobieżna przechadzka po fotografiach dostępnych w internecie, by zauważyć jedno: mamy do czynienia z pisarzem, który uwielbia pozować na twardego, niedostępnego typa.

Studiując jego wyszukane pozy można nabrać podejrzenia, że zaciśnięta żuchwa wspomagana jest środkami farmakologicznymi, a gniewnie nastroszone brwi narysowane od linijki. Był taki moment, że podejrzewałem Twardocha o celowe wypiętrzanie trzech pionowych zmarszczek między brwiami; ot taka hipsterska wariacja wciągania brzucha do zdjęcia. 

Szczepan Twardoch z tradycyjną mimiką twarzy.

Zostawmy jednak twardochowe bruzdy. W gruncie rzeczy to całkiem sympatyczne, że się ich nie wstydzi. Faktem jest, że cała ta fotograficzna galanteria odrzucała mnie, a im bardziej stroszył się Twardoch, tym bardziej mnie to śmieszyło.

To jeden z powodów, dla którego omijałem jak dotąd jego pisarstwo. Jednak w końcu nadszedł czas na zakosztowanie twórczości tego niezmiernie popularnego pisarza. Licząc, że wścieklizna poziomych brwi Twardocha mnie nie zaatakuje, uzbroiłem się w odwagę i ostrożnie podszedłem do Chołoda.

 ***

Dzięki temu nie poparzyłem się od razu na starcie, ponieważ narracja książki jest dość nietypowa. I chociaż rzeczy nietypowe z natury lubię, mam wobec niej mieszane uczucia. Ale o tym za chwilę.

Większość książki to pamiętnik Konrada Wilgelmowicza Widucha, pisany raz w trzeciej, raz w pierwszej osobie.

Wilgelmowicz to bolszewik, komunista i poliglota; prosty człowiek, górnik. Ucieka z łagru razem z okaleczonym Gruzinem Gabaidze i Ljubow, którą poznał  nieco później i której o mały włos nie zabił. Po mozolnej, wyczerpującej podróży przez mroźne, zasypane śniegiem ziemie, docierają do dziwnej osady, zwanej Chołodem. Nie ma jej na mapach, nie dotarła do niej cywilizacja. Widuch, Gabaidze i Ljubow postanawiają zostać. Można dyskutować, czy żyli w tym miejscu jako goście, czy bardziej więźniowie?

Widuch cierpi wielkie męki. Nie tylko fizyczne (okaleczone ręce, powykręcane palce), ale przede wszystkim psychiczne – nie wie, co stało się z jego ukochaną żoną Sophie oraz dwoma córkami: Ninel i Wileną. Rozruchy i aresztowania w Rosji rozdzieliły ich. Sophie miała uciec z córkami do Norwegii, ale czy udała się jej ta sztuka? Widuch nie wie. Niepewność zżera go od środka. Od ich ostatniego kontaktu minęło wszak 9 lat…

Pytanie o narodowość Konrada Widucha jest trudne. To innostraniec, czyli człowiek bez ziemi, obcy dla wszystkich i wszędzie. Po części Polak, Rosjanin i Niemiec.

Oczywiście przebijają się tutaj światopoglądy samego Twardocha; jak wiadomo – zatwardziałego Ślązaka i orędownika śląskiej gwary, czasem aż do przesady.

Aby nadać Widuchowi autentyczności, Twardoch wstrzyknął w niego kilka ludzkich cech. Pierwsza z nich to gadatliwość i problemy z trzymaniem się tematu. W efekcie, historia rwie się co chwilę pod naporem aluzji i dygresji Widucha, który co chwilę zbacza w wątki poboczne i nieraz sam się w nich gubi. Chronologia zdarzeń jest pomieszana, a Konrad w momentach rozgadania bezskutecznie próbuje skupić się na głównym wątku.

Gniewny Twardoch czasem objawia się także jako marynarz.
(źródło: www.wyborcza.pl)

„Zawrzij pysk” – czytamy często, jak pisze sam do siebie. Tak jakby resztki świadomości chwilowo przejmowały kontrolę nad chaotyczną pisaniną Wilgelmowicza.

Jest to bardzo dobry pomysł, który faktycznie ożywia narratora. Niestety, Twardoch korzysta z niego nagminnie. Ziewałem czytając podobne napomnienie po raz trzydziesty. Efekt odwrotny do zamierzonego.

Tutaj może czytelniczka nieistniejąca, acz spostrzegawcza, obruszyłaby się: hola, hola, Widuchu-najduchu, przecie to, jak sam piszesz, wszystko zdarzyło się, zanim ty przybył do Chołodu, czyżbyś ty znowu zmyślał (…)?

Wcale nie zmyślam. Zamknij się.

Pamiętnik pisany jest do nieistniejącej, wyimaginowanej czytelniczki; w pewnym momencie Widuch wdaje się z nią w dialog (monolog?), potwierdzając tym samym, że jego psychologiczna wiarygodność, a co za tym idzie, i wiarygodność całej jego opowieści, nie jest stuprocentowa.

Im bliżej końca książki, tym ostrzej zwraca się do owej czytelniczki; najpierw każąć jej się zamknąć, następnie wyzywając od suk, a później nawet jeszcze wulgarniej. Przestałem mu wierzyć już dużo wcześniej.

Czy jednak słusznie? To każdy musi ocenić sam, szczególnie ci, którzy dotarli do końca książki.

Tutaj gniewna mina serwowana z aromatem starych cegieł.
(źródło: www.onet.pl)

Ponadto, pamiętnik Widucha zawiera mnóstwo obcojęzycznych słów: rusycyzmów, fragmentów z języka czukockiego, jakuckiego i innych. Znaczenia często nie są tłumaczone na język polski, na szczęście w większości wypadków można się ich domyślić. Jestem pod wrażeniem pracy Twardocha, który próbował w ten sposób odtworzyć język wspólnych przodków Bałtów i Słowian sprzed 3 tysięcy lat. Zrobił to, przy współpracy z językoznawcą, dr Markiem Majerem.

Zmierzam do tego, że stylizacja pamiętnika i postać Widucha są przekonujące, ale trzeba się przyzwyczaić do języka, jakim jest napisany. Dla niektórych czytelników może on być męczący. Oto próbka:

(…) oni jeszcze w żadnym damasie gośćmi nie byli, tylko całego mejrasa, bo jak całego mejrasa, to nikomu nie będzie się spieszyło tam spaloną bajdarę odpłacać, gdyby oni od początku byli w którem damasie, tak jak teraz w Mejraslawasowem, toby kłopot był, a teraz to mniejszy.

Zabiegi stylistyczne Twardocha oceniam więc jako udane i przemyślane, choć w niektórych momentach ewidentnie zabrakło mu wyczucia (irytujące powtórzenia).

Miękiszonów mogą też odstraszać naturalistyczne opisy i mocne sceny, których w książce nie brakuje. Moim zdaniem, były w większości uzasadnione fabularnie, a opisane rzetelnie, tak jak powinny. Ucięte dłonie, wyłupione oczy, nagość, tortury, seks, kanibalizm, niewolnictwo – to wszystko elementy składowe chołodzkiego świata.

Gabaidze siedział przy dogasającym ognisku. Między kolanami związanych nóg ściskał patyk, któren, jak się ja potem przekonał, zaostrzył o własne, wystające znad knebla zęby. Końcówkę patyka przytrzymywał kikutami rąk, za pomocą zaś ostrego końca wydłubał sobie oczy i siedział tak teraz, wyjąc i jęcząc przez szmatę knebla, a po policzkach spływała mu krew.

Chołod składa się z dwóch zapętlających się wątków. Głównym z nich, zajmującym większość książki, jest wspomniany pamiętnik Konrada Widucha. Ale jest jeszcze drugi wątek, współczesny.

Jest nim podróżujący na Spitsbergen pisarz imieniem Szczepan (ha!), uciekający przed światem i ludźmi. Tam spotyka 70-letnią żeglarkę Borghild, która zaprasza go na swój jacht. Wspólnie odbywają kilkutygodniowy rejs. Podczas podróży Borghild namawia pisarza do przeczytania tajemniczego pamiętnika, datowanego na 1945 rok.

Pisarz-Szczepan jest więc w pewnym sensie odbiciem samego Widucha, który też był po trosze innostrańcem. Szczepan, zapytany przez Borghild o swą narodowość, odpowiedział tak:

Odparłem, że z Polski, chociaż nie jestem Polakiem (…). Uśmiechnęła się i zaskoczyła mnie, mówiąc – a więc jesteś Ślązakiem? Potwierdziłem i wyraziłem zdziwienie tym, że jest w ogóle świadoma istnienia mojej God-forsaken land.

Pomysł na Chołoda chodził za Twardochem od ponad 10 lat, jak sam przyznał w jednym z wywiadów*. Jest tam dużo Rosji, trochę Ukrainy, polityka, ale najwięcej zimna, głodu i śniegu. W połowie pisania książki wybuchła wojna między Rosją i Ukrainą, co spowodowało, że przez jakiś miesiąc nie był w stanie napisać ani słowa.

To już naprawdę ostatni raz, obiecuję.
(źródło: www.newsweek.pl)

Chołod to powieść intrygująca, choć nie porywająca; dobra, lecz nie wyśmienita. Z pewnością jednak godna uwagi; co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Fabuła płynie zręcznie, a książkę czyta się szybko, mimo pewnych przeszkód językowo-narracyjnych.

Tym samym konkluzja, jaka płynie z niniejszej recenzji, będzie optymistyczna i pełna nadziei: otóż - na całe szczęście - Szczepan Twardoch lepiej pisze, niż wygląda na zdjęciach.

*Wywiad do przeczytania TUTAJ.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER