50 NAJLEPSZYCH OPOWIADAŃ GROZY 2020-2024 [miejsca 10 - 1]
***
10. DAPHNE DU MAURIER - "Ptaki" (1952)
GiG (do przeczytania --> TUTAJ)
Scena ze słynnego filmu Hitchcocka z 1963 roku, o tym samym tytule, co opowiadanie. (źródło: www.creepycatalog.com) |
Nie mogło zabraknąć miejsca dla kultowej nowelki Daphne du Maurier, na podstawie której Hitchcock nakręcił jeszcze słynniejszy film. Tutaj naprawdę nie ma się czego doczepić: wartka akcja, przekonujące portrety psychologiczne postaci, ciekawy pomysł i niebanalne zakończenie. Du Maurier udało się utrzymać napięcie od trzeciej aż do ostatniej strony, a Ptaki są absolutnym klasykiem, któremu od ponad 70 lat nie przybyła ani jedna zmarszczka. Każdy, kto nie czytał, powinien się szczerze zawstydzić i przemyśleć własne życie.
Gwoli formalności, fabuła: Nat Hocken prowadzi farmę gdzieś na kornwalijskim wybrzeżu. Z początkiem grudnia, zauważa dziwne zachowanie ptaków. Są bardzo nerwowe, krążą nieustannie, zbliżają się do ludzi na niebezpieczną odległość. Wkrótce zaczynają wdzierać się do domów przez otwarte drzwi, okna, a nawet kominy…
- Słyszę je – powiedziała. – Posłuchaj, tato.
Nasłuchiwał. Zza okien i drzwi dochodziły stłumione odgłosy ocierających się, ześlizgujących i chroboczących skrzydeł. Ptaki szukały sposobu wdarcia się do środka. Od czasu do czasu słychać było głuchy łomot – to jakiś spadający ptak roztrzaskiwał się o ziemię.
09. TANIZAKI JUN'ICHIRO - "Szkaradne oblicze" (1918)
Państwowy Instytut Wydawniczy (do przeczytania --> TUTAJ)
Wzmiankowany w opowiadaniu niemiecki aktor Paul Wegener, tutaj w słynnej roli z filmu pt. "Golem", z 1915 roku. (źródło: domena publiczna) |
Znawca i miłośnik literatury japońskiej Andrzej Świrkowski polecił mi opowiadanie pt. Szkaradne oblicze. Podszedłem do tej rekomendacji z lekka ostrożnością, ale i wielką ciekawością. Okazało się, że japonista miał rację.
Szkaradne oblicze to historia aktorki Yurie Utakawa. Pewnego dnia Utakawa dowiaduje się, że w kilku niewielkich kinach w Tokio wyświetlany jest dziwny film z jej udziałem. Ma on zły wpływ na wszystkich widzów, którzy obejrzeli go samotnie w godzinach nocnych. Problem w tym, że Yurie kompletnie nie pamięta, aby grała w takim filmie. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Cechą charakterystyczną filmu, a zarazem kulminacją momentu grozy jest odrażająca twarz, która pojawia się w jednej ze scen. Utakawa nigdy wcześniej jej nie widziała, mimo, że gra w jednej scenie z owym niepokojącym aktorem...
Więcej nie zdradzę, ale opowieść ta jest na wskroś współczesna (w dobrym tego słowa znaczeniu), trzyma w napięciu do ostatnich akapitów a czytana po zmroku, potrafi wzbudzić ciarki na plecach. Perełeczka! Warto też docenić nietuzinkowy pomysł, który już sam w sobie elektryzuje.
- Cóż o tym sądzić? Zresztą świadkowie dziwnego eksperymentu także byli przekonani, że to nie jest twarz żywego człowieka. "To upiór, niemożliwe, żeby taki aktor istniał, mówiono, bo inaczej czyżby sie trafiały takie dziwy?"- Ale konkretnie jakie? To właśnie chcę usłyszeć. Tego jednego, najważniejszego, dotąd mi pan nie wyjaśnił.
08. ALGERNON BLACKWOOD - "Sekretny kult" (1908)
C&T (do przeczytania --> TUTAJ)
To zdjęcie Blackwooda jest równie przerażające, co samo opowiadanie. (źródło: www.museumoftechnology.com) |
Handlarz jedwabiem nazwiskiem Harris, wraca z Niemiec do domu po jednej z podróży w interesach. Nagle przychodzi mu na myśl, by odwiedzić położoną na odludziu starą katolicką szkołę, do której niegdyś wysłał go ojciec, by nauczyć syna żelaznej dyscypliny. Harris wsiada do górskiego pociągu i daje się ponieść wspomnieniom. Czy szkoła jeszcze istnieje? Minęło wszak 30 lat… I znów - to znak rozpoznawczy Blackwooda - zanim rozpocznie się główna akcja, autor wprowadza czytelnika w stan niepokoju za pomocą drobnych, ledwie zauważalnych wzmianek. Dlaczego Harris wysiada z pociągu "jak lunatyk"?
Co miał na myśli ksiądz podczas niepokojącej, przypadkowej rozmowy w pobliskiej gospodzie?
W końcu Harris dociera na miejsce i z radością zauważa, że potężny, kamienny budynek szkoły nadal istnieje. Przez braci zakonnych zostaje powitany z prawdziwą, choć przesadnie wylewną, radością.
Przez krótką chwilę w oczach Brata pojawiło się spojrzenie, które wywołało u gościa lodowate ciarki. Wrażenie to prysło jednak równie szybko, jak się pojawiło. Nie sposób je było określić. Harris pomyślał, że efekt ten wywołała gra świateł i cieni rzucanych przez lampę na ścianie, którą właśnie minęli. Odegnał od siebie niespokojne myśli.
Czuł lekki niepokój, ale nie wiedział, czy wynikał on z otrzymanej przed chwilą informacji o śmierci starego nauczyciela muzyki, czy z czegoś całkiem innego - nie potrafił tego stwierdzić. Spojrzał w głąb mrocznego korytarza. Na ulicy i w wiosce wszystko wydawało mu się mniejsze, niż pamiętał, tu natomiast było dokładnie na odwrót.
Sekretny kult to znakomite opowiadanie, autentycznie przerażające, trzymające w napięciu od początku aż do samego końca.
07. SHIRLEY JACKSON - "Loteria" (1948)
Wydawnictwo Poznańskie (do przeczytania --> TUTAJ)
Tak mroczna jest głębia tego opowiadania, opisanego w niemal beztroski, sielankowy sposób. (źródło: www.englishpluspodcast.com) |
Nie od razu dostrzega się ponadczasową moc tego opowiadania. Ileż treści kryje się w tej miniaturze...
Czerwcowy poranek, niewielka mieścina. Wszyscy mieszkańcy zbierają się w oczekiwaniu na doroczną loterię. Prowadzi ją, jak co roku, jowialny pan Summers. Ktoś nieśmiało sugeruje, że inne miasteczka zrezygnowały z tradycji loterii. Bzdura! Wam, młodym, nic nie pasuje! – odezwał się jeden ze starszych mieszkańców. Rytuał musi być zachowany: tradycyjna formułka, lista mieszkańców i głów rodzin, następnie ciągnięcie losów w kolejności alfabetycznej. Zdawkowe uprzejmości z panem Summersem, nieco nerwowy śmiech i karteczka papieru, wyciągnięta z wyblakłej, niegdyś czarnej, drewnianej skrzyneczki.
To opowiadanie inspirowało dziesiątki twórców i trzeba przyznać, że jest poprowadzone w niespotykany, kapitalny sposób. Jackson w taki sposób rozwija fabułę, że prawie do samego końca nie mamy pojęcia, dokąd zmierza autorka. Ostatnie pół strony zmiotło mnie całkowicie.
Dla mnie jest to jedno z najlepszych opowiadań "niesamowitych", jakie kiedykolwiek napisano.
- Dobra, moi ludkowie – powiedział pan Summers – no, to kończmy szybko.
Chociaż mieszkańcy miasteczka zapomnieli wiele szczegółów, jeden zapamiętali dobrze.
06. WALTER DE LA MARE - "Katedra Wszystkich Świętych" (1926)
Wydawnictwo Literackie (do przeczytania --> TUTAJ)
Inspiracją De la Marego do tytułowej, mrocznej katedry była katedra św. Dawida, położona w najmniejszym mieście Wielkiej Brytanii - St David's. (źródło: domena publiczna) |
Brawo za oryginalny pomysł na wywołanie strachu i niepokoju. W moim przypadku było to nawet coś więcej: najprawdziwsza zgroza, bo czytałem opowiadanie powoli, wieczorem, prawie po ciemku. Być może, ze wszystkich rankingowych opowiadań, przy tym bałem się najbardziej.
Samotny turysta dociera do ogromnej katedry, położonej na brzegu morza. Chociaż jest już po godzinach zwiedzania, udaje mu się dostać do środka. Wewnątrz zastaje starszego kapłana, opiekującego się zabytkowym budynkiem. Jakiś niewytłumaczalny niepokój zdawał się trapić tego doświadczonego Sługę Bożego, który przecież niejedno już widział.
W Katedrze nie ma praktycznie żadnej akcji, ani jednoznacznie niepokojącej postaci. Jest za to wszechobecna atmosfera zagrożenia, gęsta jak sos w szkolnej stołówce. Głównym bohaterem jest tytułowa katedra. Znajduje się nad brzegiem morza, u stóp zielonej skarpy, z dala od skupisk ludzkich.
Utrudzony podróżny dostaje się bocznym wejściem do katedry, zamkniętej już o tej porze dla turystów. Natychmiast osacza go chłód i półmrok wiekowego budynku. Niedługo po tym poznaje historię katedry oraz problemy, które dręczą ją obecnie. Okazuje się, że wiekowy budynek wystawiony jest na ataki szczególnej i przerażającej natury…
Czy zdaje pan sobie sprawę, że jesteśmy w tej chwili oddaleni o przeszło milę od najbliższego osiedla ludzkiego, a są nim nie dopalone zgliszcza jakiegoś gospodarstwa? Ręczę, że gdyby został pan na noc w katedrze (co Boże broń!) – choć groziło to panu – ręczę, że mógłby pan wołać i krzyczeć z okna, jeśli by pan do niego dosięgnął, aż do utraty głosu, a nie byłoby żywej duszy, która pana mogłaby usłyszeć i przyjść z pomocą…
Wkrótce przekonujemy się, że w katedrze faktycznie coś jest n i e t a k. Mimo przeciętnego zakończenia, opowiadanie momentami wbija w fotel. Nigdy nie myślałem, że stagnacja i brak akcji mogą wzbudzać tyle niepokoju.
Warto dodać, że inspiracją dla de la Mare’a była katedra św. Dawida położona w najmniejszym mieście Wielkiej Brytanii – St David’s. Ta walijska mieścina była rzekomym miejscem narodzin św. Dawida. A sama katedra (ta prawdziwa) robi wrażenie – wybudowana w XII wieku, usytuowana w zapadlinie, do której prowadzi kilkadziesiąt schodów. Wschodnie i zachodnie końce budynku różnią się wysokością o 4 metry, a fundamenty, choć solidne, wciąż się przesuwają. Ta historia mogła zainspirować de la Marego.
05. RANPO EDOGAWA - "Gąsienica" (1929)
Tajfuny (do przeczytania --> TUTAJ)
Kto czytał, ten wie. (źródło: www.flickr.com) |
Wśród opinii czytelników często spotkać można komentarze w stylu „ohyda”, „obrzydliwe” itp. Wiadomo, każdy odbiera inaczej, no ale bez przesady. Nie bądźmy hipokrytami: ludzie zaczytują się w krwawych kryminałach, gdzie dzieją się o wiele gorsze rzeczy i nikogo to nie burzy. W każdym razie Gąsienica to mocne, bezkompromisowe dziełko, które daje do myślenia. Trudno o nim zapomnieć jeszcze przez wiele dni po zakończeniu lektury. Nie sposób się też domyślić, co w pokręconej wyobraźni Edogawy jest tytułową gąsienicą. Sprawa wcale nie musi być tak oczywista, jak się wydaje.
Unikając spojlerów powiem tylko, że Gąsienica to historia potwornie okaleczonego na wojnie porucznika Sunagi. Pozbawionym nóg i rąk kaleką opiekuje się żona, 30-letnia Tomiko. Od trzech lat poświęca się temu zajęciu z podziwu godną wytrwałością. Jednak nikt nie podejrzewa, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami ich posiadłości...
Po lekturze opowiadania okazuje się, że nawet najpotworniejsza fizyczna deformacja jest niczym wobec deformacji psychicznej i zaniku sumienia.
Świetna, ociekająca makabrą, rzecz, po której trudno było mi się otrząsnąć.
Dostrzegli to coś niemal równocześnie. Oboje - nie tylko ona, generał również - zastygli z przerażenia. Czarny jak smoła obiekt pełzał powolnie między bujnymi chwastami, w półmroku na granicy kręgu światła rzucanego przez lampę. Zmierzał na wprost w milczeniu, z głowa wyciągniętą do przodu jak u przedziwnego gada; wyginał się i prostował, wprawiając ciało w ruch podobny do fali, podczas gdy guzowate wypukłości na czterech krańcach jego korps drapały ziemię niczym w konwulsjach.
04. WALTER DE LA MARE - "Ciotka Seatona" (1923)
Wydawnictwo Literackie (do przeczytania --> TUTAJ)
Okładka wydania z 1927 roku, wydawnictwo Faber & Gwyer. (źródło: www.richarddalbyslibrary.com) |
“Ten Seaton to pewnie jeden z bohaterów, i pewno ma jakąś demoniczną ciocię, haha” – ktoś może pomyśleć spoglądając na sam tytuł opowiadania. I… będzie mieć rację. Tylko co z tego? Nic mu z tej wiedzy nie przyjdzie, bo De La Mare w tak zręczny sposób napisał te opowiadanie, że ciarki same garną się na plecy.
Ciotka Seatona to pełnokrwista, staroświecka (w dobrym tego słowa znaczeniu) opowieść grozy. Poznajemy historię tytułowego Seatona – dziwnego chłopaka, który miał w sobie coś odrażającego i obcego. I nie chodziło tylko o jego żółtawą skórę i obojętne, wyłupiaste oczy… Z racji na swą odmienność i krążące wśród równieśników opowieści o rzekomo jeszcze dziwniejszej ciotce, był nielubiany, wyśmiewany, a w najlepszym razie ignorowany przez kolegów. Udaje mu się jednak nawiązać namiastkę kontaktu z jednym z nich. Withers, bo tak się zwał ów pechowiec, nieopatrznie obiecuje odwiedzić wyrzutka w któryś wolny dzień. Gdy w przerwie międzysemestralnej Seaton przypomina o złożonej obietnicy, Withers niechętnie przyjeżdża do wiejskiej posiadłości Seatonów. Wreszcie będzie miał okazję zobaczyć i poznać słynną ciotkę!
Ciotkę jego ujrzałem pierwszy raz, gdy na dochodzący z dala głos gongu wyruszyliśmy głodni i spragnieni do jadalni na obiad. Właśnie dochodziliśmy do domu, gdy nagle Seaton przystanął. Zdaje się, że szarpnął mnie wtedy za rękaw. W każdym razie coś sprawiło, że cofnąłem się, kiedy Seaton powiedział: „Uważaj, to ona!".
Starsza dama – tytułowa ciotka – potrafi przerazić do szpiku kości. Nie swymi czynami, lecz tym, czego nie robi. Autor postawił na znaną i sprawdzoną taktykę niedopowiedzeń. De La Mare genialnie to sobie wymyślił – ani razu nie wskazuje jednoznacznie na ciotkę jako prowodyra jakichkolwiek niepokojących działań. Uwypukla jedynie pewne jej cechy i zachowania. Daje szkic, a resztę rysunku wykonać ma sam czytelnik i jego wyobraźnia.
Ten zabieg świetnie się sprawdził, a demoniczna postać ciotki to jeden z lepiej namalowanych portretów we współczesnej literaturze niesamowitej. Nie przesadzam.
03. MATTHEW PHIPPS SHIEL - "Dom dźwięków" (1911)
C&T (do przeczytania --> TUTAJ)
Fragment okładki z polskiej edycji opowiadań Shiela, wydanej przez C&T. (fot. Milczenie Liter) |
Dom dźwięków to opowieść grozy na poziomie mistrzowskim. Haco Harfager zwierza się swemu przyjacielowi i współlokatorowi o trawiącej go straszliwej pokusie, podsycanej przez matkę i ciotkę, aby wrócił do domu swych przodków. Według średniowiecznej legendy, jest to dom, którego mieszkańców dopada grzeszne szaleństwo. Po 12 latach narrator dostaje list od Harfagera, w którym ten błaga o jak najszybszy przyjazd do jego rodowej siedziby. Dom okazuje się niezwykła budowlą: położony na wysepce Rayba na północnych krańcach Szetlandów, jest nieustannie podmywany przez fale. Nawet wewnątrz hałas jest tak duży, że nie słychać nawet własnego krzyku, porozumiewać się można tylko drogą pisemną.
Dom dźwięków potrafi przerazić i sprawnie operuje "kosmiczną grozą" dlatego nie dziwię się, że tak bardzo przypadł do gustu Lovecraftowi. Klimat nadchodzącej zagłady jest w tym opowiadaniu przytłaczający i obłędny.
Przechodziliśmy akurat obok żelaznych drzwi na dolnej kondygnacji. Harfager zatrzymał się nagle i przez kilka minut nasłuchiwał ze spojrzeniem skupionym i przebiegłym. Ponownie wyrwał mu się okrzyk: "słuchaj", po czym podał mi tabliczkę, na której napisał:
- Nic nie słyszałeś?
Kiedy odpowiedziałem, że nie słyszałem niczego poza szumem fal, wykrzyczał prosto w moje ucho:
- Zaraz zobaczysz.
Jego słowa zdawały się dobiegać do mnie niczym odległe echo, gdzieś we śnie. Harfager sięgnął po lichtarz, z kieszeni szaty wyciągnął klucz, otworzył drzwi i weszliśmy.
02. HERBERT GEORGE WELLS - "Czerwony pokój" (1894)
Wydawnictwo CM (do przeczytania --> TUTAJ)
Gdzieś tam znajduje się Czerwony Pokój. Kiedyś i my do niego trafimy... (źródło: www.elespejogotico.blogspot.com) |
Bezimienny mężczyzna trafia do rzekomo nawiedzonego zamku Lorraine, którym opiekuje się trzech dziwacznych starców. W zasadzie nawiedzony jest przede wszystkim czerwony pokój, którego progu powykręcani emeryci nie odważyli się nigdy przekroczyć. Bohater postanawia spędzić noc w okrytym złą sławą pomieszczeniu.
Prawda, że zaczyna sie typowo? Ale gdy autorem jest autorytet pokroju Wellsa, podskórnie czujemy, że tandety nie będzie. Ta historia zaskakuje rasowym zakończeniem, postaciami trzech starców i kilkoma szczególikami, po których od razu poznać mistrzostwo stylu.
W momencie gdy narrator uznaje istnienie ducha a jego racjonalizm pryska (pod pretekstem żartobliwego komentarza o potknięciu się o świece), te zaczynają gasnąć. To symboliczny moment przejścia ze stanu kpiącego, ze stanu niewiary, w stan świadomości, niepokoju, a potem paniki i grozy. Ten opis powstawania paranoi i grozy u bohatera robi wrażenie nawet po latach.
Czerwony pokój najlepiej czytać po zmroku, przy zapalonych świecach (czy zgasną?). Warto się także pochylić nad zakończeniem, które interpretować można na wiele sposobów - oprócz dosłownego także jako młodość mówiącą do starości, otwartość na świat w konfrontacji ze strachem i zabobonem. Ze stereotypów Wells lepi psychologiczną psychodelę (hehe).
Wells bawi się z czytelnikiem, który goni po pokoju wraz z bohaterem i zapala w panice świece, w każdej chwili spodziewamy się pojawienia "potwora". Gra cieniami, półmrokiem oraz wszystkimi półświatłami to małe dzieło sztuki, aż nie do wiary jak świetnie można taką sceną odmalować słowami. Właśnie tak - odmalować, ponieważ opisy Wellsa są tak plastyczne, iż nawet najbardziej ograniczona wyobraźnia zacznie działać na pełnych obrotach.
Taka właśnie powinna być idealna opowieść grozy - tworząca nastrój, wyposażona w smaczki, mająca drugie dno świetne zakończenie i ciekawe postacie. Wykorzystująca znane rekwizyty w nowy sposób. Dziełko!
W tym momencie stary człowiek w przepasce podniósł sięi zatoczył się wokół stołu, zbliżając się do pozostałych i ognia. Kiedy dotarłem do drzwi, odwróciłem się i zobaczyłem ich trzech stojących bardzo blisko siebie, ciemnych w świetle ognia, patrzących na mnie przez ramię z przerażonym wyrazem na starych twarzach.
01. HOWARD PHILLIPS LOVECRAFT - "Widmo nad Innsmouth" (1931)
Vesper (do przeczytania --> TUTAJ)
Innsmouth widziany oczami użytkownika Mushstone. (źródło: www.deviantart.com) |
Król jest tylko jeden. Klasyk, przeanalizowany wzdłuż i wszerz, uczestnik tysięcy rankingów na najlepsze opowiadanie grozy. Żadne zaskoczenie. Można się co najwyżej zastanawiać, dlaczego nie inne opowiadanie Lovecrafta. Przytłaczający klimat ma chociażby W górach szaleństwa, ale tam Lovecraft nie panuje nad swoim piórem i przepotężny nastrój jest rozwodniony męczącymi opisami kamiennych ruin i wyimkami z mitologii Cthulhu.
W Widmie również je znajdziemy, ale w zdrowej, bardzo skondensowanej dawce. Narrator, świętując uzyskanie pełnoletniości, wybiera się w podróż po Nowej Anglii. Przypadkiem dowiaduje się o istnieniu niewielkiej portowej mieściny Innsmouth, o której nie wspominają przewodniki, a mieszkańcy okolicznych miasteczek nie chcą mówić na głos. Postanawia odwiedzić Innsmouth, mimo mrocznych legend i przerażających plotek, którymi spowita jest jego historia.
Kluczowym dla mnie miejscem z Widma nad Innsmouth jest drogeria Hammonda w Newburyport. Ostatni przyczółek cywilizacji, cienka niteczka łącząca świat realny z jego wynaturzoną karykaturą. To właśnie spod drogerii Hammonda, przy starym placu targowym, odjeżdżał zdezelowany autobus, kursując regularnie między Arkham, Innsmouth a Newburyport. Prawie zawsze był pusty. Gdy główny bohater wsiadał do autobusu, miałem wręcz namacalne przeczucie, że rusza w drogę bez powrotu.
Uwagę zwraca fenomenalnie nakreślony opis miasteczka, jego opuszczonych budynków i dziwnych mieszkańców. Inspiracją dla Lovecrafta było prawdziwe miasteczko Newburyport, które odwiedził dwukrotnie.
Ucieczka bohatera z Innsmouth to jeden z tych momentów, który pochłania się jednym tchem, z przyspieszonym biciem serca. Drugą połowę opowiadania czytałem z absurdalnie napiętymi mięśniami, gotowymi do szybkiej reakcji w razie niebezpieczeństwa. Im szybciej poruszał się bohater, tym szybciej oddychałem. Ja byłem nim, uciekając w trwodze przed codziennością, męczącymi ludźmi i innymi strachami tak zwanego życia.
W ostatnich kilku latach, żadne inne opowiadanie nie dostarczyło mi takiej dawki grozy i niepokoju, jak Widmo nad Innsmouth. To w ogóle nie przypominało czytania książki, wydawało mi się - ba, byłem pewien - że akcję obserwuję od wewnątrz, przez okno jednego z plugawych domostw Innsmouth, a stronice księgi przewracają się same. To właśnie tutaj Lovecraft osiągnął mistrzostwo równowagi, i chociaż moje przerażenie było jak najbardziej ziemskie, nuta owej słynnej lovecraftowskiej "kosmicznej grozy" powoduje, że straciłem przekonanie, czy od tej ziemskiej grozy w ogóle da się uciec.
Zdziwiło mnie, że w Innsmouth nie ma w ogóle psów ani kotów. Zaskoczyło mnie również i zaniepokoiło to, że nawet w najlepiej zachowanych willach okna na wyższych piętrach i poddaszach były starannie zasłonięte okiennicami. Wyglądało na to, że to milczące, tchnące obcością i śmiercią miasto za wszelką cenę broni swoich sekretów. Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu, że chytre, wyłupiaste, wiecznie otwarte oczy jego mieszkańców śledzą z ukrycia każdy mój krok.
Co ciekawe, inspiracją dla Lovecrafta mogło być opowiadanie pt. Kapitan portu autorstwa Roberta Chambersa, które również znalazło się w moim zestawieniu (miejsce 36). Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: wśród pierwotnych mieszkańców Innsmouth było wielu Polaków, o czym mimochodem wzmiankuje Lovecraft.