PRIMO LEVI - Najlepsza jest woda [recenzja #128]
Woda jest dobra na wszystko.
***
OCENA:
Najlepsza jest woda to kompilacja opowiadań z dwóch zbiorów Primo Leviego: Storie naturali z 1971 roku oraz Vizio di forma (1977).
W myśl zasady "od szczegółu do ogółu" opowiem najpierw o kilku skarbach, jakie znaleźć można w recenzowanym zbiorku.
Któż z nas nie lubi bohaterów, którzy powracają w różnych opowiadaniach? Primo Levi to wie. Stworzył więc ciekawą postać 60-letniego wynalazcy i przedstawiciela handlowego, pana Simpsona, który pojawia się kilka razy - ku mojej nieskrywanej radości. Ale po kolei.
Momentami czułem się, jakbym
czytał zaginione opowiadanie Stanisława Lema. Opowiadanie W jak najlepszych intencjach zabiera nas do Działu Telefonicznego
jednego z włoskich urzędów. Pewnego dnia wpływa doniesienie od kilkudziesięciu
abonentów, którzy skarżą się na dziwne zachowanie systemu telefonicznego.
Próbując dodzwonić się na jakiś numer, odpowiadał im inny, zazwyczaj ten
najczęściej przez nich używany (do matki, żony, szefa itp.). Z każdym dniem zaczyna
lawinowo wzrastać liczba takich przypadków. Wyglądało to tak, jakby telefonia
świadomie próbowała sterować połączeniami ludzi…
W tle typowa urzędnicza nienawiść
między dwoma jednostkami (tutaj inżyniera Masoera do kierownika Działu
Reklamacji, Rostagno), tona biurokracji, która niewiela zmienia i brak
bezpośredniej komunikacji, którą zastępują pisma i okólniki.
Ale ale, moi Drodzy – Levi wlewa
nieco optymizmu w te stetryczałe tryby urzędniczej machiny. Oto w obliczu zagrożenia,
wrogowie potrafią się zjednoczyć i walczyć razem w imię lepszej przyszłości.
Rostagno zaproponował proste wyjaśnienie: rozszerzona na całą Europę sieć telefoniczna rozbudowała się w sposób nieznany wszystkim dotychczasowym zrealizowanym instalacjom (…) i nagle, bez żadnego przejścia, osiągnęła taką gęstość numerów, że zaczęła się zachowywać jak ośrodek nerwowy. Nie jak mózg oczywiście, a przynajmniej nie jak mózg obdarzony inteligencją; ale w każdym razie stała się zdolna do wykonania jakiegoś elementarnego wyboru i przeprowadzenia, na małą skalę, swej woli.
Do najjaśniejszych punktów
zbiorku należy bez wątpienia duet fabularnie połączonych opowiadań: Praca twórcza i W Parku. Bazują na świetnym pomyśle. Oto do pisarza cierpiącego na
brak natchnienia przybywa nieznajomy. Okazuje się, że to bohater jednej z jego
książek. To nie koniec sensacji: zaskoczony pisarz dowiaduje się o istnieniu
krainy, w której mieszkają bohaterowie książek. Żyją tak długo, póki pamiętają o
nich czytelnicy. Gdy książka popada w zapomnienie, ich bohaterowie stają się
przezroczyści, aż w końcu znikają. Pisarz (Levi) wpada na genialny pomysł. Chce
się dostać do owej krainy i pisze książkę autobiograficzną, tym samym czyniąc z
siebie głównego bohatera. Bardzo ciekawe rozważania na temat wartości
literatury, relacji między autorem a wytworami jego wyobraźni oraz
poszukiwaniem twórczego natchnienia.
Zadzwonił dzwonek i Antonio odczuł ulgę: ktokolwiek to był, stanowił wybawienie, alibi. O tej porze nie oczekiwał nikogo, na pewno więc chodziło o jakiegoś nudziarza (…).
- Jestem James Collins – powiedział. – Mam przyjemność znać pana osobiście.
- Czym mogę służyć? – spytał Antonio.
- Albo ja niedokładnie się wyraziłem, albo pan nie dosłyszał mego nazwiska: jestem James Collins, ten z pańskich opowiadań.
Prawie każde opowiadanie kryje w
sobie coś ciekawego. Pierwszy Wersyfikator
stylizowany jest na dramat, z rozpiską na role i wypowiadane kwestie. Czy poeta
chałturzący pisaniem wierszy na zamówienie zdecyduje się na zakup wersyfikatora,
maszyny zdolnej – po wybraniu kilku parametrów - tworzyć poezję?
Angelica Farfalla nie dość, że przedstawia intrygującą historię, to
zastanawia swoim tytułem, który pozornie nie ma żadnego związku z opowiadaniem.
Po krótkim śledztwie – i pomocy internetu – udało mi się rozwiązać tę zagadkę. Angelica Farfalla to jeden z najlepszych
momentów, absolutna perła tego zbioru. Opowiadanie stanowi mieszaninę
diabolicznych eksperymentów Nazistów, kryminału i nutki horroru. Fabuła w
skrócie: alianccy śledczy udają się do zniszczonego wojenną pożogą Berlina, aby
zbadać pozostałości laboratorium profesora Leeba, ekscentrycznego
nazistowskiego naukowca. Już na początku autor zdradza, co komisja zastała na
miejscu. W miarę rozwoju akcji poznajemy rękopis Leeba, jego fascynację
aksolotlami, wreszcie zgłasza się niejaka Gertrude Enk, mieszkająca nieopodal,
która relacjonuje, co działo się z Leebem i jego laboratorium podczas
bombardowań w 1943 roku. I choć dowiadujemy się też, co było w środku, za
zamkniętymi drzwiami, Enk w swojej relacji pomija pewne szczegóły. Gdy wczytamy
się dobrze w jej słowa i zestawimy je z początkiem opowiadania, dotrze do nas,
co najprawdopodobniej znajdowało się w laboratorium naukowca i jaki los owe
znaleziska spotkał. Pikanterii całej historii dodaje fakt, iż sam profesor Leeb
rozpłynął się w powietrzu. Jest to uosobienie zła.
Levi poszatkował całą historię.
Zostawia kilka strzępków i celowo zaburza ich chronologię. Po co to robi? By
zaintrygować czytelnika, zachęcić do samodzielnego śledztwa i zmusić do
wyobrażenia sobie całej tej makabrycznej historii. O mały włos nie poświęciłbym
temu opowiadanku wiele czasu, dlatego się trochę rozpisuję, by nikt nie
powtórzył mego błędu.
Wyśmienita literacka zagadka, tym
razem śmiertelnie poważna. I przerażająca.
Cenzura w Bitynii to złowieszczo zabawna wizja przyszłości
miasteczka Bitynia, w którym rozwinął się urząd cenzorski, że blokował wydanie
prawie każdej publikacji.
Zakończenie na piątkę z plusem!
Cladonia rapida to historia tajemniczego wirusa, który opanowuje…
samochody. Komediowy, lekko surrealistyczny ton narracji kontrastuje z
łacińskimi terminami i stylizowaną na naukową relacją o właściwościach i
rozprzestrzenianiu się wirusa.
Primo Levi nie patrzy wcale w lewo. (źródło: www.statekglupcow.pl) |
W Ładzie po przystępnej cenie powraca mój ulubiony pan Simpson. Robi
oczywiście to, co potrafi najlepiej: próbuje wcisnąć kolejny niesamowity
wynalazek. Tym razem jest to duplikator o wdzięcznej nazwie Mimete (chociaż Simpson
dysponował także Turbospowiednikiem – wymyśliłem nawet dla niego slogan reklamowy: „nie nadążysz grzeszyć”). Co potrafi Mimete? Za pomocą
tajemnej mieszanki – pabulum – potrafi skopiować wszystko. Nie kopiuje samej
treści, jak ksero, tylko strukturę, cechy charakterystyczne przedmiotu,
naderwania, ułomności – wszystko.
Opis duplikacji stylizowany jest
na opis stworzenia świata. Pierwszego dnia narrator zduplikował kostkę cukru i
rozkład jazdy pociągów, trzeciego jajko na twardo, szóstego jaszczurkę, a
siódmego odpoczywał.
Gdy zabawne opowiadanie dobiega
końca, czujemy lekki niedosyt. To już koniec? A właśnie, że nie! Dwa
opowiadania dalej Levi kontynuuje wątek Mimete, doskonale zdając sobie sprawę z
literackiego potencjału tego wynalazku. Narrator, odsiadujący w więzieniu karę
za swą „pionierską pracę” (domyślamy się, że chodzi o nielegalne użycie Mimete,
np. do kopiowania pieniędzy), pozostawił Mimete „na wolności”, która wpada w
ręce jego znajomego Gilberto, który: „nie pije, nie pali, a jego jedyną
namiętnością jest maltretowanie martwych przedmiotów. (…). Jeśli chodzi o auta,
żyją u niego nie dłużej niż kilka miesięcy: bez przerwy rozmontowuje je i
montuje, czyści, smaruje, modyfikuje, wmontowuje do nich niepotrzebne
akcesoria, a potem ma ich dość i sprzedaje”.
Wiedziony niepohamowanym genem
odkrywcy, Gilberto duplikuje własną żonę, co daje początek serii zabawnych i
nieprzewidywalnych komplikacji. Jak wybrnąć z tego problemu? Rozwiązanie jest
proste. Nie zdradzę go, ale jest równie zabawne.
Więzienie San Vittore w Mediolanie, w którym odsiadywać będziemy karę, jeśli wykorzystamy Mimete do plugawych celów. (źródło: www.shifton.it) |
W Versaminie Levi snuje bardziej poważne rozważania. Albo inaczej:
jego rozważania zazwyczaj są poważne, bywają tylko podane w lekkostrawnej
formie. Tutaj jest inaczej. Niejaki Kleber opracowuje substancje, które ból
przemieniają w przyjemność i nazywa je versaminami. Eksperymentował najpierw na
zwierzętach:
Pamiętam, na przykład, owczarka (…). Z dziką pasją rozdzierał kłami swe łapy i ogon, a kiedy mu założyłem kaganiec, pogryzł sobie język. […] nauczył się biegać po klatce i uderzać z całej siły w pręty. Najpierw bił, jak popadło: głową, grzbietem, ale potem przekonał się, że najlepiej uderzać nosem i za każdym razem wył z rozkoszy.
Oby paskudna wizja Leviego się
nigdy nie sprawdziła.
W Pracy na pełnych obrotach powraca niezmordowany Simpson. Co ma tym
razem do zaoferowania? Zaprasza narratora do siebie, gdzie demonstruje m.in.
tresowane ważki, które na zawołanie dostarczają starannie wyselekcjonowanych
borówek.
W Kuracji wypoczynkowej Simpson
prezentuje instrument ostateczny NATCA, nazwany Torec. Symuluje on wrażenia
danej sytuacji – np. rejsu po oceanie, lotu w kosmos, wspinaczki po wulkanie
itp. Widz przeżywa w pełni sytuację, jaką sugeruje taśma, otrzymuje bodźce
wizualne, słuchowe, dotykowe, a nawet bolesne.
Ilustracja autorstwa Marka Pietrzaka do opowiadania pt. "Poławiacze dusz". (fot. Milczenie Liter) |
Opowiadania, o których wspomniałem powyżej, to raptem połowa książki; ale
daje dobre wyobrażenie o pomysłowości i talencie Primo Leviego włoskiego pisarza.
Ten włoski pisarz
pochodzenia żydowskiego był z wykształcenia chemikiem. Więziony w Oświęcimiu,
przetrwał tylko dzięki swojej wiedzy – pracował jako obozowy chemik. Temu
okresowi życia poświęcił wspomnienia pt. Czy
to jest człowiek, książkę powszechnie uważaną za jego największe dzieło.
Wykształcenie chemiczne pisarza przebija się kilka razy przez wartstwę fabularną: a to w postaci niepozornych wstawek (bohater-naukowiec, miejsce akcji - laboratorium, słownictwo naukowe); w niektórych opowiadaniach narratorem jest chemik: być może alter ego samego autora.
Spis treści. (fot. Milczenie Liter) |
Mimo wojennej traumy, a może
właśnie dlatego, Levi czaruje humorem. Jego proza jest wdzięczna, lekka i czyta
się szybko. Każdy, kto ceni sobie groteskę, lekkie pióro, z domieszką naukowych
eksperymentów, a wszystko zanurzone w sosie ciepłej ironii i subtelnego
poczucia humoru, odnajdzie się bez problemu w twórczości Włocha. Jest tutaj
kilka słabszych opowiadań, ale jako całość Najlepsza
jest woda prezentuje równy, wysoki poziom.
Czuję się, jakbym odkrył jakiś nowy, nieznany mi dotąd, przepyszny rodzaj pizzy. Levi z gracją kucharza-weterana miesza składniki, doprawia, nawet ciasto jest podpieczone tak jak powinno. Wszystko się tutaj zgadza. No i kosztuje tylko kilka złotych. Brać, ludzie, brać!
Primo Levi jest pedagogiem, który działa przez śmiech, a nie łzy. Zbiór Najlepsza jest woda, pełen dopracowanych, literackich cudeniek, jest jednym z moich największych literackich odkryć 2024 roku.
Primo Levi? Chapeau. I dziękuję za tę wycieczkę do literackich Włoch - mam na myśli również Malerbę.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Zaręczam, że to jeszcze nie koniec! Dopiero w tym roku zacząłem odkrywać uroki włoskiej literatury...
UsuńCzekam w takim razie na ciąg dalszy. Będę czuwała. :)
Usuń