ALGERNON BLACKWOOD - Okultysta John Silence [recenzja #126]
Must-have dla miłośników grozy.
***
OCENA:
Jedna z najlepszych (i grubszych)
pozycji w katalogu wydawnictwa C&T.
322 strony, sześć opowiadań,
jeden wspólny bohater. John Silence, bo o nim mowa, to szara eminencja.
Okultysta, doktor i detektyw w jednym. Do tego filantrop - jeśli już zdecydował
się komuś pomóc, robił to całkowicie za darmo.
Najgorsze opowiadanie idzie na
pierwszy ogień: przeciętny Atak parapsychiczny.
Jedynym jego plusem jest to, że
autor zdradza nam co nieco na temat wyglądu, przekonań i przeszłości Johna
Silence. Warto się nie zniechęcać, ponieważ każda z pozostałych pięciu historii
jest dużo lepsza.
Pradawna magia
Zwyczajny, poczciwy i przeciętny
40-latek Arthur Vezin wraca z wakacji we Francji. Zdegustowany tłokiem
panującym w pociągu (wszystkiemu winni parszywi Anglicy), podejmuje
spontaniczną decyzję i wysiada na niewielkiej, nieznanej mu stacyjce. Wynajmuje
pokój w okolicznej gospodzie, ale szybko zaczyna się czuć nieswojo. Ostrzeżono
go, by nie wałęsał się uliczkami miasta po zmroku. Nawet, gdy robił to za dnia,
nie mógł się pozbyć nieznośnego uczucia, że wszyscy mieszkańcy miasteczka
obserwują każdy jego krok. Niby go ignorują - mógł przecież robić, co chce -
ale w istocie jest to tylko jedna, wielka mistyfikacja, której celu się nie
domyślał. Nad starymi uliczkami unosiła się aura ciszy i spokoju, ale Vezin był
przekonany, że coś się za tym wszystkim kryje…
- Po prostu bałem się, że jak nie będę dostatecznie czujny, coś mi się stanie. Bałem się. To był instynktowny strach - powiedział tylko. - Odniosłem wrażenie, że całe miasteczko chciało mnie dopaść, pragnęło mnie z jakichś bliżej nieokreślonych powodów, a ja wiedziałem, że jeśli to się stanie, zatracę siebie (…) i osiągnę całkiem inny, nieznany dotąd stan świadomości.
Świetna rzecz, przez wiele stron
trzymała moje nerwy napięte do ostatniego włókna.
Ogniste Nemezis
John Silence zostaje wezwany
przez emerytowanego żołnierza, pułkownika Wragge, do położonej na odludziu rezydencji. W domu -
nie wiedzieć czemu - panuje nieznośne gorąco, poprzedni nadzorca oraz brat
pułkownika zmarli w tym samym czasie w nader tajemniczych okolicznościach, a
wśród służby szerzą się plotki o złych mocach na jednej z plantacji i
okalającym ją sosnowym zagajniku…
Gruzłowate drzewa rosną tam
gęsto, jedno przy drugim, nie ma żadnych ścieżek, światło ledwo przedziera się
przez gęste gałęzie, a zwierzęta z jakichś powodów nie chcą tam wchodzić.
Mówił jak człowiek, który musiał pogodzić się z przedstawianymi faktami, a wolałby ich nie ujawniać - traktując je raczej jako przedmiot drwin i szyderstw. To sprawiło, że jego słowa zabrzmiały dziwnie poważnie i imponująco, a ja słuchałem z coraz większym niepokojem (…).
Odniosłem wrażenie, jakbym był widzem w jakimś dramacie pełnym tajemnic, w którym ja sam mogę zostać w pewnym momencie wywołany, by odegrać wyznaczoną rolę.
Nie jest to najlepsza historia o
Johnie Silence, ale bez wątpienia trzyma wysoki poziom.
Ilustracja do (podobno świetnego) słuchowiska BBC, emitowanego w latach 1974-1975. (źródło: www.archive.org) |
Sekretny kult
Handlarz jedwabiem nazwiskiem
Harris, wraca z Niemiec do domu po jednej z podróży w interesach. Nagle
przychodzi mu na myśl, by odwiedzić położoną na odludziu starą katolicką
szkołę, do której niegdyś wysłał go ojciec, by nauczyć syna żelaznej
dyscypliny. Harris wsiada do górskiego pociągu i daje się ponieść wspomnieniom.
Czy szkoła jeszcze istnieje? Minęło wszak 30 lat… I znów - to znak rozpoznawczy
Blackwooda - zanim rozpocznie się główna akcja, autor wprowadza czytelnika w
stan niepokoju za pomocą drobnych, ledwie zauważalnych wzmianek. Dlaczego
Harris wysiada z pociągu "jak lunatyk" ?
Co miał na myśli ksiądz podczas
niepokojącej, przypadkowej rozmowy w pobliskiej gospodzie?
W końcu Harris dociera na miejsce
i z radością zauważa, że potężny, kamienny budynek szkoły nadal istnieje. Przez
braci zakonnych zostaje powitany z prawdziwą, choć przesadnie wylewną,
radością.
Przez krótką chwilę w oczach Brata pojawiło się spojrzenie, które wywołało u gościa lodowate ciarki. Wrażenie to prysło jednak równie szybko, jak się pojawiło. Nie sposób je było określić. Harris pomyślał, że efekt ten wywołała gra świateł i cieni rzucanych przez lampę na ścianie, którą właśnie minęli. Odegnał od siebie niespokojne myśli.
Czuł lekki niepokój, ale nie wiedział, czy wynikał on z otrzymanej przed chwilą informacji o śmierci starego nauczyciela muzyki, czy z czegoś całkiem innego - nie potrafił tego stwierdzić. Spojrzał w głąb mrocznego korytarza. Na ulicy i w wiosce wszystko wydawało mu się mniejsze, niż pamiętał, tu natomiast było dokładnie na odwrót.
Sekretny kult to znakomite opowiadanie, autentycznie przerażające,
trzymające w napięciu od początku aż do samego końca.
Obóz pod psem
To opowiadanie pokazuje, jak
dobry jest Blackwood w budowaniu napięcia. Grupkę zróżnicowanych płciowo i
wiekowo bohaterów umieścił na niezamieszkałej wysepce gdzieś w Szwecji.
Rozbijają obóz, przydzielają sobie zadania i tak mija dzień za dniem. Wkrótce
sielanka zostaje zakłócona serią dziwnych wydarzeń. A wszystko zaczęło się od
rozerwanego namiotu, jakby pazurem dzikiego zwierzęcia. Nie byłoby w tym nic
dziwnego gdyby nie to, że na wyspie nie ma żadnych zwierząt…
Na ledwie kilkunastu stronach
Blackwood zdołał naszkicować przekonujące psychologicznie portrety bohaterów,
odwzorować nieznośne napięcie między nimi, a wszystko to w zamkniętej przestrzeni
zapomnianej przez świat wysepki z Archipelagu Sztokholmskiego (Stockholms
skärgård).
Wydaje mi się, że dwie ropuchy i mały, niegroźny wąż to były jedyne żyjące stworzenia, które odkryliśmy w ciągu pierwszych dwóch tygodni. A te dwie ropuchy to najprawdopodobniej jedna zauważona dwukrotnie.
I nagle pojawiła się groza, która odmieniła cały aspekt tego miejsca - druzgocąca groza.
Współczesny widok na fragment archipelagu, gdzie toczy się akcja "Obozu pod psem". (źródło: www.sixt.se) |
Więzień innego wymiaru
Wyjątkowa i odmienna od
pozostałych historia. Do Johna Silence'a przybywa z prośbą o pomoc dziwny,
przeraźliwie chudy jegomość nazwiskiem Mudge. Mudge, samouk, zafascynował się
matematyką wyższą i geometrycznymi badaniami Eugenio Beltramiego, Nikołaja
Łobaczewskiego, czy Janosa Bolyaia. Wkrótce odkrył, że otacza nas wyższa
przestrzeń, której na co dzień nie widzimy, uwięzieni w naszej bańce, w jej
niewielkim fragmencie. Ba, udało mu się
nawet dotrzeć do owego dalszego wymiaru, choć było to w dużej mierze dziełem
przypadku.
Opowiadanie wyróżnia się swym
paranaukowym charakterem i perfidnym poczuciem humoru (Mudge zostaje
przeniesiony do innego wymiaru w momencie zaistnienia pewnych specyficznych
okoliczności - przykładowo, jednym z takich katalizatorów jest muzyka Richarda
Wagnera. Gdy Mudge odwiedza Johna Silence'a, za oknami przygrywa akurat uliczna
orkiestra. Nie zgadniecie, czyją operę grają z uporem maniaka…).
A pan Racine Mudge to usłyszał. Wydał z siebie ostry, piskliwy krzyk i ze zdwojoną siłą znów zacisnął dłonie na podłokietnikach krzesła. Na bladej twarzy pojawił się zbolały grymas, wydawał się bliski łez. Potem jego oblicze wypełniły szare cienie - to była szarość trwogi. Zaczął miotać się jak w konwulsjach.
Tradycyjny rzut oka na spis treści. (fot. Milczenie Liter) |
**
Pewne toposy przewijają się w różnych opowiadaniach. Blackwood często sięga po motyw podróży pociągiem. Zapomniane przez świat stacyjki kolejowe stają się wówczas punktem wyjścia mrocznych historii:
- planujący wszystko Arthur Vezin zaskakuje sam siebie, postanawiając wysiąść na nieznanej mu stacji, chociaż wcale tego nie planował,
- Harris , choć prowadzi ułożone
życie, nagle postanawia odwiedzić słynącą z surowej dyscypliny szkołę, do
której uczęszczał za młodu. Pociągiem dociera na niewielką stację, i znowuż:
decyzja o opuszczeniu wagonu niejako pieczętuje jego los.
Fascynujące są te impulsy, nagłe akty spontanicznej woli, które nakazują nam robić rzeczy, jakich normalnie byśmy nie zrobili.
I niezależnie od tego, jak takie
akty nazwiemy - bo czy jest to przeznaczenie, przypadek, czy manipulacja
jakiejś złowrogiej siły - niosą one ze sobą ostateczne rozstrzygnięcia.
Pytanie, czy da się ich uniknąć?
Świetne, niepokojące zdjęcie Blackwooda. (źródło: www.museumoftechnology.com) |
**
Blackwood świetnie operuje
nastrojem grozy. Po mistrzowsku stopniuje napięcie, wprowadza także pozornie
nieistotne, drugoplanowe wydarzenia i postacie, które pojawiają się tylko na
chwilę, a po skończonej lekturze wracają w naszych myślach i potęgują posępną
atmosferę niepokoju.
Tak jest z tajemniczym Francuzem,
który podając Vezinowi przez okno pociągu jego bagaż, wypowiada niewyraźnie
kilka zdań, brzmiących zupełnie jak ostrzeżenie…
Albo rozmowa z księdzem w tawernie, zdziwionego, że przybysz nie wie, co się stało z katolicką szkołą; albo też rzucone mimochodem słowo, na które z początku nie zwracamy uwagi, a które zapowiada nadchodzące wydarzenia.
Blackwood nie podkreśla jakoś
specjalnie wagi tych drobnych wydarzeń, relacjonuje je beznamiętnie, i może
właśnie dlatego powracają one później z podwójną mocą.
Wszystko jest tu przemyślane i na
swoim miejscu. I nawet gdy John Silence z gracją rozprawia się z oklepanymi na
wszystkie sposoby motywami: żywiołaki,
wilkołaki, czy inne wymiary - robi to z klasą; elegancko i przekonująco.
Wierzymy mu i chcielibyśmy, żeby nam też przydzielił zadanie, wcielił w rolę, żebyśmy poczuli się użyteczni. Bo dobrze wiemy, że Silence to ten sam typ co James Bond. Nigdy się
nie potknie, zawsze mu się uda.
Co już samo w sobie jest wielce niepokojące.
Zasłużone 8/10.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)