EDUARDO MALLEA - Zieleń wszelka zginie [recenzja #124]
- Dlaczego pozwala pani przemijać życiu?
***
OCENA:
Zapomniana argentyńska mini-powieść
z 1943 roku.
Od razu na początku odpalam
straszaka: to nie jest książka dla każdego. Niewiele tu dialogów, brak
jakiejkolwiek akcji, a narrację spowija chmura pesymizmu i dusznej samotności. Zieleń wszelka zginie jest mało przystępna, ale momentami przejmuje do szpiku kości.
To historia tragiczna, z równie
tragiczną bohaterką. Argentyńską wersją Antygony jest Agata Cruz, od samego już
dzieciństwa schwytana w bezlitosne szpony samotności. Agata całkowicie dominuje
w opowieści, którą snuje Mallea. To 35-letnia, ładna kobieta, której – jak się
szybko okaże - przeznaczeniem jest cierpieć. Agata już od dzieciństwa oswaja
się z samotnością. Jej matka umiera wcześnie, a ojciec – lekarz większość dnia
spędza poza domem. Nawet przy wspólnych wieczornych posiłkach, milczą przez
większość czasu, niczym obcy sobie ludzie.
Gdy uroda Agaty rozkwita, jej
figura i twarz natychmiast zaczynają przyciągać męskie spojrzenia. Wycofana
bohaterka daje się namówić na związek z okolicznym rolnikiem, Nicanorem Cruzem.
Nie dlatego, że go pokochała, a dlatego, że był najbardziej uparty.
Przeprowadza się do domu Cruza, położonym na obrzeżach miasta. To tereny, gdzie
wiecznie świeci słońce, a deszcze zdarzają się niezmiernie rzadko. Nicanor jest
człowiekiem uczciwym i pracowitym, choć także małomównym i upartym. Nie potrafi
się przyznać do błędu; gdy plony zostają kolejny raz zniszczone przez upał, nie
dopuszcza do siebie myśli, by zrezygnować lub wyprowadzić się. Próbuje do
skutku, przez kilka lat planuje budowę studni, która ma rozwiązać wszystkie
problemy z rolą. Nie rozwiązuje. Załamany tym faktem, zamyka się jeszcze bardziej
w sobie. Agata przeżywa deja vu – znów dni upływają jej w okrutnej ciszy, a
powrót najbliższej osoby do domu paradoksalnie ją tylko pogłębia.
Gdy wymaga tego sytuacja,
zwracają się do siebie bezosobowo: „trzeba pojechać do miasta”, „należy pilnie
naprawić xxx”, i tak dalej.
Jej jedyną rozrywką stają się
wieczorne spacery i rozmowy z przydrożnymi krzewami, które uparcie nie
odpowiadają. Zupełnie jak jej mąż.
Kiedy z upływem lat jego argumenty nie zmieniały się, poczuła jad owej strasznej daremności, owej strasznej jałowości, którym ją zatruwał. I współczucie znikło. Już nie cierpiała z nim. Otwarła dla siebie swój własny rachunek cierpienia. I odtąd te dwie gorycze już tylko rozwidlały swoje drogi.
Druga – nieco gorsza - część
książki to pobyt Agaty w mieście. I znów podobny schemat: wciąż jeszcze młoda
Agata pozwala, by życie przeciekało jej przez palce. Zamyka się w pokoju
hotelowym, obserwuje z okna ruch na ulicy, a jedyną jej rozrywką są spacery.
Spacery bierne, apatyczne. Szczytem aktywności jest wejście do księgarni i wąchanie
zapachu nowych książek (uwielbiam!). Bohaterka przypomina mi Człowieka w futerale Czechowa - zaskorupiała,
zamknięta w swojej twierdzy, niewrażliwa na bodźce zewnętrzne. W hotelu
przyczepia się do niej dwulicowa plotkarka, niejaka Ema de Volpe. To właśnie de
Volpe poznaje Agatę z grupką znajomych, wśród których wyróżnia się doktor
Sotero. W hermetycznym pojemniku, w jakim zamknęła się Agata, pojawia się
wyłom… Zaczyna coraz więcej czasu spędzać z Sotero.
Agata była przygnębiona. Jak bardzo chciałaby zarzucić kotwicę, żeby to wszystko się nie posuwało, żeby się nie zmieniało! Żeby czas nie połykał samego siebie.
Jednocześnie wciąż jest wycofana,
bojaźliwa, analizuje każdy gest i każde słowo. Chciałaby być szczęśliwa i dać
szczęście, ale paraliżuje ją strach przed jego utratą. Blokują ją własne
życiowe doświadczenia, śmiejąc się ordynarnie do ucha i przypominając
nieustannie, że nigdy nie będzie szczęśliwa.
Fragmenet powieści. (fot. Milczenie Liter) |
Zieleń wszelka zginie prowokuje do zadawania pytań o naturę
samotności. Czy Agata sama była sobie winna, czy może to parszywy los zesłał
jej tyle cierpienia? Ale to nie jest tak, że biedna pani Cruz budzi tylko
litość i współczucie. Mnie momentami straszliwie irytowała. Jest to bohaterka
rozmemłana, uwikłana w niekończące się wewnętrzne dramaty. Wiecznie posępna. W
pewnym momencie miałem ochotę zakrzyknąć za doktorem Sotero:
„- Jak można żyć tak poza
rzeczywistością! Po jakie licho to ciągłe zatrzymywanie się i analizowanie
wszystkiego? Lepiej zabijać czas wyrywając mu to, co niesie, niż tracić go na
bezużyteczne domysły”.
Innego dnia Sotero słusznie
pytał: „Dlaczego pozwala Pani przemijać życiu?”
Z pewnością cierpiała, ale nie
mogę się oprzeć wrażeniu, że nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, by się z
tej matni wydostać i że samobiczowanie sprawiało jej autentyczną frajdę. Mówimy
o kobiecie, która nawet gdy się uśmiechała, to ponuro.
Agata coraz bardziej nienawidziła tego klimatu, który ciążył nad jej życiem. Całymi godzinami siedziała skurczona w jadalni nie robiąc nic, słuchając wycia oszalałego wiatru. Dom był smutny; dzielnica prawie nie zamieszkana (…). Coraz trudniej przychodziło jej się przystosować do tej wrogiej natury. Czuła się zgnębiona. Świat ludzki stawał się dla niej gęstym, nieprzebytym dzikim gąszczem, plątaniną rozczarowań.
Stworzenie kreacji pełnej
sprzeczności, budzącej cały wachlarz różnych emocji, świadczy o wielkim
talencie argentyńskiego pisarza, który dodatkowo potrafił utrzymać
zainteresowanie czytelnika książką pozbawioną akcji; książką, którą dałoby się
streścić w dwóch-trzech zdaniach.
Co ciekawe, podobno Mallea
wplatał te same postacie do innych książek; Agata Cruz pojawia się jeszcze w Los enemigos del alma (Wrogowie duszy - szkoda, że polskiego
przekładu brak). Ciekaw jestem, jak to zrobił – czy pokazuje ją w tym samym
czasie, lecz z perspektywy innej osoby, czy może poznamy jej przyszłość?
Eduardo Mallea w 1969 roku. (źródło: www.vasarishop.com) |
Być może w innych utworach Mallea
sięgnął po którąś z ledwie zarysowanych postaci drugoplanowych Zieleni… Jest ich tu kilka: wspomniana
Ema de Volpe, pulchny, odpychający „dokuczliwy karzeł” Romo – wspólnik doktora
Sotero, ich znajome siostry Berlin, czy rozmowny, sympatyczny Caligosa - sąsiad
Agaty i Nicanora. Ostatnią z takich postaci jest Estaurofilo – wychudzony,
przygłupawy i milczący (a jakże!) służący państwa Cruz.
**
Nie da się w przekonujący sposób pisać o samotności, jeśli się samemu jej nie doświadczyło. Jestem pewien, że Mallea dobrze znał jej smak. Autobiograficznych smaczków jest tu z pewnością więcej, na przykład akcję drugiej części książki Mallea umieścił w Bahía Blanca – czyli mieście, w którym przyszedł na świat i w którym spędził wiele lat swojej młodości.
Każdy dopasowuje do siebie koncepcję świata. Zmienia się tylko tonacja zdarzeń, które wypełniają ludzkie życia. To prawo powoduje, że majątek skąpca jest tylko obfitością ubóstwa i że porażki albo zwycięstwa są jednym lub drugim zależnie od tego, kto ich doznaje.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)