RUDYARD KIPLING - Widma i bestie [recenzja #117]
Majstersztyk literatury niesamowitej.
***
OCENA:
Jest to jedna z najlepszych
kolekcji grozy wydanych pod szyldem C&T.
Kiplinga niby każdy zna: wiadomo,
Księga dżungli, bajki, Nagroda Nobla
w 1907 roku (zaszczytu tego dostąpił jako 41-latek, stał się wówczas
najmłodszym laureatem w krótkiej historii tej nagrody).
Do wielkich fanów jego twórczości
należała m.in. Maria Skłodowska-Curie i jej córka Irena Joliot-Curie. Swego
czasu, Madame Curie zaczytywała się w Księdze dżungli, Kim, czy Sido.
Irena z kolei przetłumaczyła jeden z wierszy brytyjskiego pisarza na francuski
(The Sons of Martha).
Tymczasem okazuje się, że jak prawie
każdy szanujący się pisarz, Kipling także flirtował z historiami niesamowitymi.
W 2006 roku zebrano je w tomie pt. Strange
Tales.
W oryginale, Strange Tales zawierają 20 opowiadań, natomiast w Widmach i bestiach znajdziemy tylko
osiem z nich. Wszystkie powstały w latach 1885 – 1915. Zadecydowały pewnie względy oszczędnościowe,
co doskonale rozumiem. Nie mniej jednak, można było stosunkowo niewielkim
kosztem dodać ze dwa kolejne opowiadania. Zabrakło dwóch opowieści, powszechnie uznawanych za czołówkę Strange Tales, czyli: The
Tomb Of His Ancestors oraz The House
Surgeon. Zamiast tego dostajemy króciutką, dość przeciętną Przekazaną wiadomość oraz ewidentną
pomyłkę, najsłabszą w całym zbiorze opowiastkę Uprzątnięte i przyozdobione.
Tyle narzekania, teraz pozytywy. Spodziewałem
się typowych, staroświeckich opowieści o domach nawiedzonym przez duchy,
seansach spirytystycznych itp., tymczasem dostałem dojrzałe, autentycznie niepokojące
historie.
Fragment okładki książki. (fot. Milczenie Liter) |
Sześć z ośmiu opowieści to
majstersztyki literatury niesamowitej. Jestem pod wrażeniem, z jaką łatwością
Kipling konstruuje dobre historie; bez silenia się na ekstrawagancję,
oryginalność, czy szokujące treści. Orientalnego uroku dodają Indie, gdzie
toczy się akcja pięciu opowiadań.
Najbardziej do gustu przypadła mi
Osobliwa przejażdżka Morrowbiego Jukesa.
Jukes, młody brytyjski inżynier, podczas nocnej przejażdżki na swym koniu,
wpada do stromej, piaszczystej rozpadliny otoczonej wysokimi na dziesięć metrów
piaszczystymi wałami. Miejsce to okazuje się być legendarną indyjską wioską umarłych,
gdzie trafiają ludzie uznani za umarłych i śmiertelnie chorzy, którzy z powodów
religijnych nie mogą powrócić do normalnego życia jako żywi.
Podczas epidemii cholery wynosi się ciała ludzi do spalenia, czasami zanim jeszcze umrą. Gdy znajdą się nad rzeką, zimne powietrze może człowieka ożywić i wtedy, jeśli drzemie w nim iskra życia, oblepia się mułem jego nos i usta, by ostateczne umarł. Jeśli jest trochę bardziej ożywiony, nakładają więcej mułu, ale gdy jest zbyt żywy, zabierają gdzie indziej.
Odgłos wystrzału wywabił ponad sześćdziesiąt ludzkich istot z nor borsuczych, które do owej chwili uważałem za niezamieszkane. (…) Wszyscy byli skąpo odziani w tkaniny łososiowego koloru (…) i od pierwszej chwili sprawili na mnie wrażenie gromady jakichś odrażających fakirów. Brud i ohyda tego zgromadzenia były wprost nie do opisania i zadrżałem na myśl, jaki żywot muszą wieść w swoich norach.
Wrzuceni do rowu jak śmieci,
czekają na śmierć, odizolowani od świata. Organizują się w mini-społeczność,
naznaczoną piętnem tragizmu. Nie tylko z racji na toczące ich choroby, ale
także – a może i przede wszystkim – z racji na fakt, że nie da się stamtąd
uciec. Załamany Jukes rozpoznaje w jednym z truposzowatych rezydentów swego
niegdysiejszego znajomego, Gunga Dassa. Używając siły, sprytu i przekupstwa
dowiaduje się, iż przed laty trafił w to miejsce inny biały człowiek, który
poznał sposób na wydostanie się z tego miejsca…
Znamię Bestii to kolejna perła. O ile Osobliwa przejażdżka… oddziałowuje
głównie w obszarze psychologicznym, tutaj groza jest bardziej konkretna i
namacalna. Po suto zakrapianej imprezie podpity Brytyjczyk Fleete znieważa
indyjską świątynię, gasząc niedopałek cygara na czole podobizny Hanumana –
małpiego boga. Wkrótce Fleete dostaje drgawek, pocąc się obficie. Sytuacja staje
się poważna, a wplątane w nią zostają siły, które trudno naukowo uzasadnić.
Paranoiczny klimat, konkretna, elegancka narracja, i absolutnie przerażający
Srebrny Człowiek czynią ze Znamienia
Bestii jedną z ciekawszych opowiadań niesamowitych, jakie czytałem w
ostatnich miesiącach.
Wtedy, bez ostrzeżenia, z niszy za wizerunkiem bóstwa wyłonił się Srebrny Człowiek. Pomimo przejmującego zimna był zupełnie nagi, a jego ciało lśniło niczym srebrzysty szron, był bowiem kimś, kogo w Biblii nazwano "zbielałym od trądu jak śnieg". Ponadto nie miał twarzy, bo zżerająca go od lat choroba poczyniła widoczne spustoszenia. (...)
Nagle Srebrny Człowiek przecisnął się pod naszyi ramionami, wydając dźwięki podobne do popiskiwania wydry, otoczył Fleete'a ramionami i przytulił głowę do jego piersi, nim zdołaliśmy go odciągnąć. Później wycofał się w kąt i siedział, pomiaukując jękliwie, podczas gdy tłum ludzi zagrodził wszystkie drzwi.
Powrót Imraya utrzymuje wysoki poziom oraz pełną tajemnego uroku
scenerię Indii. Imray; młody, obiecujący pracownik administracji, znika bez
zapowiedzi. Nie zostawia żadnych śladów, przepadł jak kamień w wodę.
Jednego dnia widziano go całego,
zdrowego i szczęśliwego, krążącego między stołami bilardowymi w jego klubie.
Następnego ranka już go nie było i w żaden sposób nie dało się ustalić, gdzie
mógłby przebywać. (…) Imray z człowieka stał się tajemnicą – czymś, o czym
mężczyźni dyskutują przy stołach w klubie przez miesiąc, a potem zupełnie
zapominają. Strickland z policyjnego urzędu (kolejne opowiadanie z jego
udziałem) wynajmuje bungalow należący wcześniej do Imraya.
Shimla - indyjskie miasto, w którym toczy się część akcji "Widmowej rikszy". (źródło: Wikipedia, domena publiczna) |
Mimo kilku logicznych niespójności
i skondensowanej fabuły, uważam te opowiadanie za bardzo udane. Kipling nie
zostawia miejsca na zbudowanie klimatu, poczucia niepewności itp., w zamian
macha tasakiem jak wściekły rzeźnik. Rach! Znika Imray. Ciach! – Strickland
znajduje… Trach! – okazuje się, że… I już koniec.
O zmroku zjawił się mój służący, którego przemoczony muślinowy strój ciasno przylegał co ciała, i powiadomił mnie, że przybył jakiś dżentelmen i pragnie się z kimś zobaczyć. Z wielką niechęcią, ponieważ wewnątrz było tak ciemno, wszedłem do pustego salonu, każąc służącemu przynieść lampę. Być może za drzwiami czekał gość – zdawało mi się, że dostrzegłem przy jednym z okien jakąś postać – kiedy jednak przyniesiono lampy, nie było tam nic oprócz kolców deszczu i zapachu chłonącej wodę ziemi w moich nozdrzach.
Wciąż dobra, choć najsłabsza z
indyjskich historii jest Widmowa riksza.
Napisana ponownie tym eleganckim, kiplingowskim stylem, jednocześnie jest też z
nich najbardziej stereotypowa i przewidywalna.
Główny bohater, Theobald Jack
Pansay, wdaje się w romans z Agnes Keith-Wessington, żoną innego oficera. Gdy kochanka nudzi mu się, postanawia zerwać z nią kontakt i wrócić do swej
narzeczonej Kitty. Wściekła Agnes nie godzi się na to; zaczyna prześladować
niezdecydowanego kochanka, śledząc każdy jego ruch ze swej żółtej rikszy.
Ostentacyjna niechęć i ignorancja ze strony Theobalda powoduje, że pęka jej serce
i umiera. Nawet po śmierci nie przestaje nękać Pansaya, który jako jedyny widzi
tytułową widmową rikszę podążającą uparcie jego śladem. Przytłoczony Pansay
dziwnie się zachowuje, ludzie zaczynają go uważać go pomyleńca, a Kitty zrywa
zaręczyny…
One to kolejny majstersztyk i chyba najbardziej poruszająca
opowieść w zbiorze. Podczas samochodowej przejażdżki w okolicach Sussex,
narrator przypadkowo natrafia na piękną, wiejską rezydencję z zadbanym ogrodem.
Choć położona na uboczu, zdaje się być zamieszkała. Narrator słyszy (i widzi)
przemykające w ogrodzie dzieci, poznaje także niewidomą panią domu i jej
służącego. Dzieci wydają się bardzo płochliwe, unikają kontaktu wzrokowego i
dotyku. Po krótkiej wizycie narrator żegna się i odjeżdża, jednak gnany dziwnym
impulsem, za jakiś czas powraca w to miejsce.
Tradycyjnie, spis treści. (fot. Milczenie Liter) |
Żeby w pełni zrozumieć tę
opowieść, trzeba wiedzieć kilka rzeczy o Kiplingu. Uwaga, w poniższym akapicie
spojler!
Okazuje się, że nieśmiałe dzieci
nie istnieją naprawdę: to duchy i emanacje zmarłych niegdyś w okolicy dzieci.
Widzieć je mogą tylko ci, którzy sami stracili dziecko, tak jak narrator. W
momencie, gdy zdaje sobie z tego sprawę, niewidoma pani domu wypowiada te
słowa: nie wolno tu Panu więcej wracać.
Autobiograficzny wydźwięk tej
historii uderza z podwójną mocą, gdy dowiemy się, że Kipling też mieszkał w
okolicach Sussex i sam stracił dziecko. Jego córka Josephine zmarła młodo w
1899 roku.
Mary Postgate to surowa literacka bryła, celowo wyzbyta z elementów
grozy, niepokoju i niesamowitości. Mimo to
wwierca się w kości, niczym wiertło chirurga-sadysty. Powoli, niemal
niezauważalnie, lecz wytrwale. I dopiero sama końcówka misternie budowanej
narracji tworzy potężny dysonans. Nawet dzisiaj może być uznana za szokującą. Wcześniej nie dzieje się nic poważnego; może poza ledwie
namacalnym i trudnym do wytłumaczenia poczuciem dyskomfortu. Tytułowa Mary to
zwyczajna, szara służąca. Gdy zrządzenie losu zasyła pod jej opiekę młodego
Wyndhama Fowlera, bierze go pod swoje skrzydła i wychowuje jak matka. Mimo to,
rozwydrzony Wynn ma ją za nic, wyśmiewając, poniżając i zasypując nonsensownymi
zachciankami. Mary Postgate – zawsze wierna służąca i cel kpin. Czyżby?
Kipling nawiązuje tutaj do okropieństw pierwszej wojny światowej, a biografowie twierdzą, że opowiadanie jest parabolą jego strachu przed utratą syna. Rudyard Kipling napisał je w 1915 roku i faktycznie – kilka miesięcy później jego syn John już nie żył… Pisarz stracił kolejne dziecko.
Chętnie przeczytałbym Strange Tales w całości. Tym bardziej,
że niektóre opowiadania łączą się ze sobą. Najlepiej jest to chyba widoczne w
historiach indyjskich – Strickland pojawia się w Znamieniu Bestii i Powrocie
Imraya, a wzmiankowany krótko w Znamieniu
Bestii doktor Dubois wróci jeszcze w Przekazanej
wiadomości.
Pierwsze angielskie wydanie Widmowej rikszy, rok 1888. (źródło: domena publiczna) |
Kipling jest różnorodny. Nie
stosuje natrętnie tych samych chwytów, jak np. Lovecraft ze swoją „kosmiczną
grozą”. Nie skłania się ani ku racjonalnym rozwiązaniom, ani ku nadprzyrodzonym
mocom. Ponadto część opowiadań kończy się - nazwijmy to - happy endem, niektóre
pieczętują tragiczny los któregoś z bohaterów, jeszcze inne z kolei urywają
się, pozostawiając czytelnikowi przywilej interpretacji. Nigdy nie wiadomo, na
który wariant zdecyduje się autor, co w połączeniu z faktem, że ów brak
schematu wygląda jak najbardziej naturalnie i nie razi sztucznością jakiegoś
artystycznego postanowienia, czyni lekturę opowiadań Kiplinga jeszcze
przyjemniejszą i pełną zaskoczeń. Jego styl jest bardzo precyzyjny i konkretny.
Nie bawi się w półśrodki, czy eksperymenty. Wie, co chce osiągnąć i wie, w jaki
sposób to zrobić. Tylko najwięksi tak potrafią.
Podoba mi się, że Kipling unika
rozwlekłych opisów przyrody – jedyny chyba taki fragment to początek
opowiadania One, ale opis lesistych
wzgórz ma swoje uzasadnienie. Często unika też dosłowności. Na przykład,
przywoływane wcześniej zakończenie Mary
Postgate wskazuje na pewne wydarzenie, ale nie nazywa go wprost. Podobnie z
wyjaśnieniem „zagadki” w jednocześnie niepokojącym i uroczym opowiadaniu One.
Trzeba być przedniej klasy
pisarzem, by tak stopniować napięcie, jak w Mary
Postgate; by tak udanie odmalować nastrój grozy jak w Znamieniu Bestii, czy nieznośny niepokój w Osobliwej przejażdżce Morrowbiego Jukesa – i to bez uciekania się
do chwytów typowych dla tego typu literatury.
Widma i bestie to wielce satysfakcjonująca lektura, pełna emocji i
ukrytych smaczków. Mimo upływu ponad 100 lat, historie Kiplinga wciąż potrafią
przerazić. Wielkie brawa dla wydawnictwa C&T za (niestety częściowe)
przybliżenie mroczniejszej strony Kiplinga.
Absolutnie, całkowicie polecam!
Nie lubi Pan opisów przyrody?
OdpowiedzUsuńLubię - a przynajmniej akceptuję - gdy są one uzasadnione fabularnie i czemuś służą. Nie lubię i nie akceptuję, gdy są rozwlekłe i gdy mam nieodparte wrażenie, że służą tylko nabiciu większej liczby stron.
OdpowiedzUsuńJeśli wydawca w swej naiwności godzi się na taki układ - więcej znaków, więcej kasy dla twórcy - to pewnie niejednemu autorowi trudno jest się oprzeć pokusie dodania paru rozbudowanych opisów :)
OdpowiedzUsuńAkurat Kipling robił to z takim mistrzostwem, że czytając "Księgę dżungli" miałem wrażenie, iż rzeczywiście znajduję się w Indiach. Do dziś czuję jakąś dziwną tęsknotę za tym krajem, a to sprawka właśnie tego Pana.
OdpowiedzUsuń...czyli opisy miały swój cel: służyły zbudowaniu nastroju i imersji w indyjskie krajobrazy. To rozumiem - i pochwalam! Poza tym Kipling, jak przystało na mistrza, ma wyczucie. Doskonale wie, jakie proporcje odmierzyć, kiedy zacząć, a kiedy przestać. Swoją drogą, mam chrapkę na więcej, także obstawiam, że w tym roku się jeszcze Kipling pojawi :)
OdpowiedzUsuńJak zawsze, czekam z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuń