TOMMASO LANDOLFI - Morze Karaluchów [recenzja #116]
Chropowata, wytrawna literatura.
***
OCENA:
Tommaso Landolfi to pisarz
niezwykły: unikał publicznych wystąpień, nie lubił się fotografować, chronił
swoje życie prywatne (lub rozmyślnie konfabulował na jego temat), nie udzielał
wywiadów, miał nawet nawet czelność żądać od wydawcy usunięcia informacji o nim
z tylnej strony okładki. Uzależniony od hazardu dziwak i ekscentryk.
Nie zaskoczy więc nikogo fakt, że
jego opowiadania nie są normalne. Przypominają wielki plac zabaw. Autor, niczym
nieposkromiony dzieciak, zjeżdża na huśtawce, huśta się na zjeżdżalni, po czym
wpada do piaskownicy, robiąc jednego dziadka (bo dlaczego niby mają być tylko
babki z piasku, dyskryminacja).
Czytelnik Tommaso Landolfiego jest
takim kolegą-przylepą – któż z nas nie zna takich typów. Gonimy więc za
niesfornym Tomaszkiem, ale nigdy nie udaje nam się go złapać. A gdy już
trzymamy go za rękę, zrzuca nas z belki, kiedy ostrożnie podchodzimy w
piaskownicy, rzuca nam we włosy garść piasku. Nie da się lubić tego złośliwca,
ale z jakiegoś powodu wciąż za nim biegniemy. Oto paradoks Landolfiego i jego
opowiadań, nieznośnych niczym pajęczyna na twarzy, grudki w kisielu i
szczekający nieustannie pies.
Jednocześnie uważam, że jest to
literatura wytworna. Dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że jestem snobem i chcę
się dowartościować. Ale prawdą jest, że jej smak docenią jedynie smakosze, a
smak ów dojrzewa z każdym kolejnym kęsem. Pierwsze, ciężkostrawne opowiadanie
nie zachwyca. Filozoficzna rozmowa dwóch znajomych o znaczeniu sztuki. Drugie,
tytułowe – pastisz literatury podróżniczej, doprawiony ironią i rubaszną
fantazją Włocha. Trzecie – groteska i groza, czwarte – mistyczna miniaturka,
której kompletnie nie zrozumiałem, piąte – wyśmienite i dziwaczne opowiadanie
quasi-biograficzne. I tak dalej – każde spotkanie z włoskim pisarzem pozostaje
w pamięci, choć nie każde jest sympatyczne. Nigdy nie wiadomo, czego się po nim
spodziewać. Czy to zaleta? Dla mnie tak.
To nieprzewidywalny korowód groteski, absurdu, a momentami nawet grozy.
***
Tommaso Landolfi oraz niezidentyfikowany przeze mnie ptak. (źró: www.arcanestorie.it) |
Cztery najlepsze opowiadania:
Tata Kafki
Wykoślawiona miniaturka
inspirowana Edgarem Allanem Poe. Kafka wraz z przyjacielem snują rozważania na
temat fikcyjnych sytuacji. Mistrz został zapytany, czy zabił by się, gdyby w
drzwiach jadalni pojawił się nagle pająk z ludzką głową zamiast ciała.
Oczywiście zaprzecza.
Opowiadanie jest: króciutkie (2,5
strony), gęste od znaczeń i precyzyjne. Nad całością unosi się swąd nieco
abstrakcyjnej i karykaturalnej grozy.
Kafka nie zdążył jeszcze dopowiedzieć tych słów i nadal spoglądał wyzywająco na niedomknięte drzwi, gdy jedno ze skrzydeł obróciło się powolutku na zawiasach (…). Przerażeni zerwaliśmy się na równe nogi w tej staroświeckiej jadalni, gdzie spożywaliśmy właśnie wieczerzę. Pająk, a ściśle mówiąc – ludzka głowa, posuwał się w stronę stołu, kołysząc się miękko na długich odnóżach i wpatrując się w nas złym wzrokiem.
Jak wiele dzieł Landolfiego, Tatę Kafki można odczytywać na kilku
płaszczyznach: jako literackie nawiązanie do Kafki i Poego, zwichniętą
powiastkę grozy, czy psychologiczną analizę (zakończenie!).
Morze Karaluchów
Połączenie baśni braci Grimm, literatury
podróżniczej spod znaku Julesa Verne’a i groteski Eugene Ionesco. Sindbad, ale
z uśmiechem Jokera. Już od początku Landolfi nokautuje wysokim stężeniem
groteski: ojciec, mecenas Śmiałobojny, wraca do domu, gdy na ulicy zaczepia go
syn Robert, lekkoduch. Pokazuje głębokie cięcie na swym przedramieniu, z rany
tej wyciąga kawałek sznurka, ziarnka ryżu, ćwiek i rurkę makaronu (!). Robert
prowadzi ojca do portu, gdzie wsiadają na statek. Tu następuje nagła,
zaskakująca przemiana – motyw częsty u włoskiego pisarza. Synalek-obibok przeistacza
się w hardego wodza, nakazuje tytułować się „Wielkim Waregiem” i staje na czele
pirackiej wyprawy. Akcja toczy się na statku zmierzającym w stronę owianego złą
sławą Morza Karaluchów. Myślę, że nie trzeba dodawać więcej, by odmalować
klimat tego opowiadania. Dodam, że połączenie motywu morskiej podróży z
groteską i surrealistycznym humorem sprawdza się zaskakująco dobrze.
Pojawia się także białogłowa,
czyli tryskająca mlekiem z sutków Lukrecja, o której to względy rywalizuje
mściwy Robert vel Wareg oraz pewien niewielki, przezroczysty robaczek (tak,
dosłownie!). Gdy dochodzi do klasycznego pojedynku o rękę ukochanej, Wareg z
robakiem muszą dowieść, który z nich potrafi dostarczyć Lukrecji większej
podniety…
"Morze Karaluchów" doczekało się nawet komiksu. Rysunki autorstwa Filippo Scòzzariego, (źródło: www.dailybest.it) |
Żona Gogola
Jeden z krytyków nazwał te
opowiadanie „może najkomiczniejszym i najbardziej irytującym opowiadaniem”,
jakie przeczytał.
Narrator, Fomo Paskalowicz, jest
bliskim przyjacielem słynnego rosyjskiego pisarza, Mikołaja Gogola i jednocześnie
jego biografem. W tym celu chciałby poznać żonę rosyjskiego pisarza, którą ten
– z niewyjaśnionych powodów – trzyma w ukryciu przed światem.
Trudno mi napisać coś więcej bez
zdradzania treści opowiadania. W każdym razie mnie przejęło ono dreszczem
grozy, mimo że chyba nie taki był zamiar autora. Jest groteskowe, momentami
komiczne i rubaszne, ale jednocześnie mocno niepokojące.
Kunszt Landolfiego ujawnia się
tutaj w pełnej krasie: najpierw stwierdza, iż żona Gogola jest manekinem. Więc
gdy później czytamy „w ostatnich czasach Caracas, stara czy nie, stała się
istota cierpką, po franciszkańsku zgryźliwą”, lub „gdy zjawiła się Caracas”,
czy „tymczasem Caracas zdawała mu się przyglądać z pogardliwą uwagą”, nabieramy
wątpliwości. Akcja zaczyna wymykać się granicom wytyczonym przez autora. Przez
całe opowiadanie miałem wrażenie, że śledzi mnie zgryźliwy uśmieszek
Landolfiego, zdający się pytać: „dobrze się bawisz? Bo ja tak”.
Jedno z lepszych opowiadań, jakie
przeczytałem w ostatnim czasie.
Labreny
Nie wiem czy istnieje naukowa
nazwa gekonofobii, ale to właśnie tych gadów, zwanych „labrenami”, panicznie
boi się bohater opowiadania.
Przypadkiem (a może nie do
końca?) gekon spada z sufitu prosto na niego. Bohater traci przytomność, budzi
się w trumnie podczas własnego pogrzebu. Nie może się ruszyć, ani otworzyć
oczu, ale słyszy wszystko dokoła. W ten sposób staje się niemym świadkiem
bezczelnych zalotów, jakie nad trumną urządza jego własny kuzyn, względem
właśnie owdowiałej Enrichetty. Gdy wraca do życia (dosłownie i w przenośni), nie
potrafi traktować żony z niegdysiejszą czułością. Na jego aluzje Enrichetta
reaguje alergicznie i nerwowo zaprzecza. Czy to możliwe, że coś mu się przesłyszało?
Przewrotne opowiadanie z kilkoma
ciekawymi pomysłami (rzadko eksplorowane w literaturze gekony, umarły słyszący
co się dzieje wokół trumny, i późniejsze jego dylematy: czy (i jak) wykorzystać
ową nietypowo zdobytą wiedzę?) Landolfi igra z czytelnikiem, byłem niezmiernie
ciekaw zakończenia. Nie zawiodło.
Klęska i rozbicie wojska jest kolejnym przykładem tych igraszek.
Landolfi najpierw odmalowuje nastrojową scenę: Burzliwa noc, ujadające psy,
rodzina zgromadzona w swym domu na wsi. A gdy czytelnik zaczyna się wczuwać w
sytuację, brutalnie przerywa:
Ejże, co ma znaczyć to nagromadzenie drętwych danych, ten napuszony i egzaltowany ton, te mniej lub bardziej retoryczne pytania?
W przedostatnim zdaniu zamieszczonego powyżej pseudotekstu użyłem, na przykład, takiej masy liczebników, że można by się uśmiać (gdyby tak niewiele potrzeba mi było do śmiechu) albo tez pogrążyć się w rozpaczy (gdyby tak niewiele wystarczało, bym się w niej pogrążył).
Ciekawe jest także otwierające
zbiór opowiadanie pt. Dialog o głównych
systemach, w którym bohater postanawia napisać wiersz w jakimś rzadkim
narzeczu. W tym celu uczy się perskiego języka i z dumą kompiluje swój pierwszy
wiersz. Okazuje się jednak, że padł ofiarą złośliwości swego nauczyciela i tak
naprawdę opanował jakiś nieznany, wymyślony język, którego nikt nie zna.
"Morze Karaluchów" - spis treści. (fot. Milczenie Liter) |
Takich przykładów jest więcej.
Pokazują doskonale, jak Landolfi kpi z czytelnika, poniżając swój własny tekst,
którym dopiero co próbował tegoż czytelnika zainteresować. Trudno nie czuć się oszukanym.
Gdy bezlitośnie punktuje słabe momenty własnej opowieści, czytający zaczyna
odczuwać wstyd i zażenowanie, że dał się złapać na tak słaby tekst i że sam
tego kalectwa nie zauważył. Uważam, że to bardzo zabawna sytuacja i fajny
sposób na zaangażowanie czytelnika w lekturę. Ta fałszywa nuta ma za zadanie
wyśmiać nasze upodobanie do łatwej i konwencjonalnej literatury.
Potocznie to kolejny ciekawe pomysł. Marzący o dokonaniu zbrodni
doskonałej morderca-filozof popełnia morderstwo. Zamiast jednak uciekać gdzie
pieprz rośnie, zastanawia się, do której ręki trupa włożyć pistolet (scena ma
pozorować samobójstwo). Z jednej strony, zmarły był mańkutem. Więc do lewej?
Niekoniecznie, bo nikt – a na pewno nie policja – o leworęczności ofiary nie
wiedział… Zabójca snuje rozważania, rozpatruje kolejne opcje, a czas ucieka…
Od razu przypomina mi się Italo
Calvino, od którego kilka razy oberwałem z liścia (recenzja TUTAJ, jestem z
niej naprawdę zadowolony).
Po skończonej lekturze pozostałem
z uczuciem dojmującego niedosytu, z racji na skromne rozmiary Morza Karaluchów. Chciałoby się więcej. Tym
bardziej, że Tommaso napisał ponad dwieście opowiadań. Doszło w Polsce do
swoistego paradoksu, gdzie monografia Landolfiego (Przestrzenie fantastyki. Twórczość Tommaso Landolfiego Moniki Woźniak)
jest dłuższa, niż wszystkie jego opowiadania wydane w języku polskim. Zresztą,
polecam serdecznie pracę Woźniak (obecnie profesor literatury i języka
polskiego na rzymskim uniwersytecie La Sapienza), napisaną bez akademickiej
napinki, szalenie inspirującą i zachęcająca do dalszego poznawania Landolfiego.
Co z racji na niedobór jego dzieł w polskim przekładzie, potęguje tylko
cierpienie czytelnika.
23:50, Program III. Kto by pomyślał! "Trybuna Robotnicza", 1986, nr 116. (źródło: Śląska Biblioteka Cyfrowa, www.sbc.org.pl) |
Wydawcy należy się więc nagana. Z
13 opowiadań, które znajdziemy w zbiorze, aż 5 było już wcześniej publikowanych
w języku polskim. A mówimy o autorze w zasadzie nieznanym w naszym kraju.
Pisarzu, który pozostawił po sobie setki opowiadań. Naprawdę, nie dało się
uniknąć powtórzeń i zaprezentować rzeczy nowych? Oczywiście, że się dało. „Aż
do tej pory Landolfi (…) nie miał szczęścia do polskich wydawców. Pora te
zaległości odrobić” – konstatuje Wasilewska, po czym kompiluje zbiór, w którym
40% z 13 opowiadań ukazało się już wcześniej w Polsce. To ewidentne pójście na
łatwiznę.
Landolfi nadal nie ma szczęścia
do polskich wydawców.
A szkoda, bo tak jak wspomniałem,
każde kolejne opowiadanie pozwala szerzej spojrzeć na twórczość Włocha i
bardziej docenić jego nietuzinkowe podejście do pisarstwa.
Ocena byłaby jeszcze wyższa – bo
i najlepsze rzeczy Landolfiego są doprawdy wyśmienitą literacką ucztą – gdyby
dobór opowiadań był bardziej trafiony. Nie chodzi mi tylko o wspomnianą liczbę
powtórzeń, ale też o poziom – np. taki Soliter
mistyczny nie powinien się tu znaleźć, bo jest zwyczajnie słaby. Kilka
opowiadań zbudowanych jest na niezwykle oryginalnym pomyśle, co jednak czasem
nie przekłada się na przyjemność z lektury. Są to ciekawostki „na raz”, do
których wracać się raczej nie będzie.
Jednak nawet z tak skromnego
wycinka twórczości wyziera pesymizm Landolfiego i brak wiary w to, że
literatura może uczynić życie lepszym. Włoski pisarz chował się przed
codziennością w świecie słów i znaczeń, modyfikował go na swoją modłę, ale był
świadom, że nic tym nie wskóra. Nie uczyni ani siebie, ani tym bardziej świata
lepszym.
"[Landolfi] rozdarty jest między pragnieniem wyrażenia swoich myśli,
odczuć, obsesji a paraliżującym uczuciem fałszu i nieprawdziwości środka
ekspresji, jakim jest język, którym usiłuje je przekazać" – pisze profesor
Woźniak.
Motyw walki ze słowami pojawia
się w Piórze, gdzie tytułowy
przedmiot zdaje się być obdarzony własną wolą i poprawia teksty narratora. W Zbuntowanych słowach podczas mycia zębów
z ust narratora wylatuje gromada niesfornych słówek, które od razu zaczynają
się kłócić, chcąc wymienić się swoimi znaczeniami. Skoro Landolfi uciekał od
życia, ze słowami walczył, gdzie zatem czuł się naprawdę wolny? W szponach
hazardu – podpowiada w posłowiu tłumaczka i redaktorka Anna Wasilewska.
Landolfi uzależniony był od hazardu, stracił majątek w kasynach i domach gry. Szkoda,
że do zbioru nie wybrano żadnego opowiadania, w którym pojawia się motyw gry.
To człowiek, który nie poddawał
się żadnym trendom ani naciskom. Pisał po swojemu, w izolacji od aktualnie
panującej literackiej mody. Nie interesowała go tematyka społeczna ani
polityczna. Był pisarzem arystokratycznym i narcystycznym – pisze dalej Wasilewska.
Tommaso Landolfi z upodobaniem
rozbija kanony „zwyczajnej” opowieści. Co to za pisarz, który unika ludzi,
poniża tych, którzy go czytają, nie wierzy w moc literatury, a jednocześnie
pisze kolejne opowiadania, których na domiar złego nie da się streścić? Coś tu
nie gra. To człowiek pełen dysonansów i sprzeczności, i może właśnie dlatego
tak bardzo intryguje.
Można go szanować, trudniej
lubić, ale jedno jest pewne: nie był nijaki.
Idealnym podsumowaniem jego
twórczości może być – ostatni już – cytat z pracy Moniki Woźniak:
Narracja zmienia się w rodzaj niekończącego się labiryntu najeżonego pułapkami i ślepymi zaułkami, z którego nie zdoła znaleźć wyjścia ani czytelnik, ani bohater, ani narrator, mimo iż sam go buduje.
A wracając jeszcze na chwilę do
posłowia. Jako że książka jasno tego nie precyzuje, ja dopowiem: posłowie
zostało żywcem wzięte z Literatury na
świecie (numer 6/1984), lekko tylko zretuszowane. Nie mam nic przeciwko
temu – pewnie mało kto czytał esej Anny Wasilewskiej sprzed 40 lat – ale
wypadałoby wspomnieć, że to zaktualizowana, ale jednak kopia. Landolfiemu taka
sztuczka mogłaby się spodobać, ale czytelnikowi już niekoniecznie.
PS. Z cyklu „bezużyteczne
ciekawostki” – Landolfi aż w dwóch opowiadaniach nawiązuje do Wenezueli. Żona
Gogola ma na imię Caracas (stolica Wenezueli), a kolega narratora – ten, który
nazywał gekony „labrenami” - pochodził z Wenezueli. Skąd słabość pisarza do
tego kraju? Nie wierzę, że to przypadek. Landolfi miał ponad 200 stolic i
państw do wyboru, a z jakiegoś powodu wybrał akurat te. I to dwukrotnie. Ciekawe…
PS2. https://www.youtube.com/watch?v=cujlBe2_DnY rzadki zapis filmowy z udziałem Landolfiego, lata 60-te XX wieku.
***
Landolfi fascynował i fascynuje wielu, od amatorów (jak niżej podpisany) po fachowców, profesorów, tłumaczy i krytyków literackich. Do grona jego ofiar należy także profesor Monika Woźniak - autorka świetnej monografii Landolfiego pod tytułem "Przestrzenie fantastyki w twórczości Tommaso Landolfiego", a od 2008 roku związana z rzymskim uniwersytetem "La Sapienza" jako profesor języka i literatury polskiej.
Pani profesor zgodziła się odpowiedzieć na kilka szybkich pytań, za co jestem jej niezmiernie wdzięczny.
Monika Woźniak, 2018. (źródło: www.flaneri.com) |
ML: Jak doszło do tego, że zauroczyła Panią twórczość tego mało znanego w Polsce pisarza?
I czy dzisiaj, po ponad 20 latach od wydania swej pracy, podziela Pani swój ówczesny - mogę tak to chyba nazwać - entuzjazm?
MW: Do lektury Landolfiego zachęcił mnie mąż (Włoch, italianista). Szukałam tematu do pracy doktorskiej i zależało mi na znalezieniu autora stosunkowo mało "opracowanego" w Polsce. Landolfi zainteresował mnie swoją odrębnością w stosunku do włoskiej literatury mainstreamowej, ekscentrycznością swojej prozy i postmodernistyczną, metaliteracką postawą.
Przyznam uczciwie, że dzisiaj zajmuję się zupełnie innymi kwestiami, ale wspominam Landolfiego z nostalgią i uważam, że zasługuje na przybliżenie go polskiemu czytelnikowi.
ML: To częściowo odpowiada na moje kolejne pytanie o to, w czym tkwi niezwykłość prozy Landolfiego. Zatem zamieniam je na inne: ciekawi mnie, do którego z opowiadań Landolfiego wraca(ła) Pani najczęściej i dlaczego?
MW: Najciekawsza pozycja z twórczości Landolfiego to chyba "Jesienna opowieść". Na pewno wywarła na mnie największe wrażenie, a także najbardziej mnie poruszyła. Landolfi to pisarz bardzo intelektualny, niejako "zimny", więc większość jego tekstów czytałam z pewnym dystansem i uznaniem przede wszystkim dla kunsztu pisarskiego.
ML: Tym większa szkoda, że większość twórczości Landolfiego, w tym "Jesienna opowieść" wciąż czeka na swój polski przekład... Czy wiadomo coś Pani na temat ewentualnych, kolejnych wydań Landolfiego? Może ktoś się z Panią kontaktował w tym temacie?
MW: Niestety, nie wiem, czy będzie coś nowego. Od ukazania się pierwszych przekładów w "Literaturze na świecie" do opublikowania książki minęło tyle lat, że raczej nie mam wielkich nadziei na nowości.
ML: Wielka szkoda. Na koniec mam tradycyjną prośbę, od której - uprzedzam - nie można się wywinąć. Proszę o Pani osobistą "polecajkę" - 5 najlepszych książek / książek, które wywarły na Pani największe wrażenie.
MW: Musiałabym zacząć od "Robinsona Crusoe" i "Trzech muszkieterów", którymi zaczytywałam się w szkole podstawowej. Z książek przeczytanych w ciągu ostatnich kilku lat wymienię:
- "Toń" Ishbel Szatrawskiej,
- "La masseria delle allodole" Antonii Arslan (bardzo chciałabym ją przetłumaczyć na polski),
- "Błoto słodsze niż miód" Małgorzaty Rejmer,
- "Circe" Madeline Miller (w polskim przekładzie "Kirke" - przyp. ML),
- "Bottled Gods" Sophie van Llewyn (nie wiem, czy jest tłumaczenie na polski).
ML: Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę wszystkiego dobrego!
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)