STANISŁAW LEM - Doskonała próżnia [recenzja #115]
Lem (wreszcie) niedoskonały.
***
OCENA:
Zabrzmi to jak obelga, ale Doskonała próżnia jest pierwszą
przeczytaną przeze mnie książką Lema, której daleko do doskonałości.
Jest bardzo nietypowa: to nie
powieść, ani opowiadanie, tylko zbiór recenzji do nieistniejących książek. Lem
wymyślił dzieła, których nie ma, ich autorów, samego siebie jako recenzenta, po
czym przystąpił do oceny każdego z tych tworów.
Lem musiał się dobrze bawić:
zastosował podwójny blef, umieszczając w zbiorze recenzji książek zmyślonych
recenzję książki w której się one znajdują, czyli właśnie Doskonałej próżni. Ten incepcyjny chwyt umożliwia bezkarne swawolenie pod przykrywką wielkiej mistyfikacji.
Dzięki temu zabiegowi mógł sobie
pozwolić na krytykę przeróżnych nurtów i trendów literackich, na którą w
regularnej twórczości być może pozwolić by sobie nie mógł lub nie chciał.
Oczywiście, cały czas należy mieć
z tyłu głowy, że to recenzje wydawnictw nieistniejących, co może oznaczać – ale
wcale nie musi – traktowanie przytyków Lema z przymrużeniem oka.
I tak dostaje się m.in.
antypowieści, która jest dla Lema niczym magik pokazujący publiczności
podszewkę swych sztuczek.
Autopowieść jest cząstkowym striptizem; antypowieść de facto, jest (niestety) formą autokastracji. Autokastracji trzebiącej cielsko tradycyjnej literatury – dodaje recenzent.
Mamy tez krytyczne spojrzenie na zaplanowane próby stworzenia arcydzieła lub nasączaniu książki taką ilością nawiązań i
odniesień, że odczytanie ich wszystkich jest niemożliwe. Humoru jest mniej niż
w innych dziełach Lema, ale nie zniknął całkowicie:
Joachim Fersengeld jest Niemcem, który napisał swa „Perykalipsę” po holendersku (języka tego prawie nie zna, co sam we wstępie przyznaje), a wydał ją we Francji, słynącej z podłych korekt. Piszący te słowa właściwie też nie zna holenderskiego, lecz podług tytułu książki, angielskiego wstępu i nielicznych, zrozumiałych w tekście wyrażeń uznał, że się na recenzenta przecież nadaje.
Dwie ostatnie recenzje to ostra
jazda bez trzymanki. Ciężkie, niestrawne dla „zwykłego” czytelnika wywody
naukowo-filozoficzne, których naprawdę nie da się czytać. Uważne przebrnięcie
przez końcówkę Doskonałej próżni
wymaga wiele samozaparcia. Może nadinterpretuję, ale noblowski wykład profesora
Alfreda Testy, to ewidentne nawiązanie do Nikoli Tesli (który – przypomnijmy -
nigdy Nobla nie dostał, a nominowany był ledwie raz i to dopiero w 1937 roku).
Jak przystało na krytyka,
Lem-recenzent reaguje w różnoraki sposób. Zachwyca się niektórymi dziełami,
beszta inne. To nadaje jego hochsztaplerstwu znamion prawdziwości. I do tego
się chyba sprowadza sens całej Doskonałej
próżni: do szukania prawdziwej wartości w literaturze, czy nawet jeszcze
szerzej: do rozważań na temat autentyczności sztuki. Sztuki, która jest
przecież wymyślona.
Spis treści, część 1. (fot. Milczenie Liter) |
A czym się różni książka istniejąca
od tej wymyślonej? Z punktu widzenia recenzji,
absolutnie niczym. Recenzja może zachęcić lub zniechęcić i nie ma
znaczenia, czy recenzowanego produktu można dotknąć mniej lub bardziej
ciekawskim paluchem. Lemowi udała się ta sztuka; złapałem się na tym że chciałbym przeczytać niektóre
z recenzowanych przez niego fantazmatów.
Spis treści, część 2 i ostatnia. (fot. Milczenie Liter) |
Szczególnie trzy z nich:
„Idiota” Gian Carlo Spallanzaniego
zapowiada się jako arcyciekawe studium psychologiczne. Oto przeciętna,
średniozamożna rodzina, w skład której wchodzi niedorozwinięte umysłowo
dziecko. Dni mijają na rzetelnie wykonywanych, lecz rutynowych spotkaniach rodziców
z lekarzami, prawnikami itp. – jednak bez większych nadziei na zmianę losu
dziecka. Są to zabiegi wykonywane pro forma, niejako z przyzwyczajenia. Ciekawe
rzeczy dzieją się za to na poziomie rodzinnych stosunków: ci zwyczajni rodzice
opracowują system interpretacji zachowań swojego ukochanego małego „idioty”. I
tak oto każdy gest, mimowolny skurcz ciała, każde bezmyślne słowo urastają do
rangi celowych aktów, inteligencji, a nawet dowcipnych żartów młodziana.
Dochodzi nawet do morderstwa, ale czy rodzice podejrzewają o nie swoje ukochane
baby? A gdzież tam! Jak celnie pisze
Lem, rodzice tym bardziej starają się podtrzymać fikcję, im bardziej
rzeczywistość jej zaprzecza.
Druga intrygująca – chyba jeszcze
bardziej – rzecz, to „Gruppenführer Louis XVI” autorstwa Alfreda Zellermanna. Kilka
lat po II wojnie światowej Siegfried Taudlitz, uciekinier z rozbitej Rzeszy
osiedla się w Argentynie. Ze sobą zabiera kufer pełen dolarów i grupę oddanych
niemieckich oficerów. Po drodze dołączają do nich różnej maści awanturnicy i
kobiety o równie awanturniczej reputacji. Taudlitz
organizuje wyprawę w głąb argentyńskiej dżungli, gdzie znajduje opuszczone
azteckie ruiny. Tam też osiedla się wraz ze swoją świtą. I tu zaczyna się
najciekawsza część: z dala od cywilizacji, Taudlitz postanawia odtworzyć
monarchię francuską z czasów Ludwika XVI. Mianuje się królem, tworzy własny
dwór, doradców, rycerstwa i lokajów.
Taudlitz i jego świta siłą
narzucają konieczność udziału w tej grze, w dworskim fałszerstwie. Po jakimś
czasie zaczynają tracić kontakt z rzeczywistością i wrastać w ten wyimaginowany
świat, jego słownictwo, zachowania itp.
Monarcha oraz jego zausznicy likwidują w otoczeniu wszystkie objawy i znaki, które demaskowałyby natychmiast fikcyjność dworu i królestwa. (…)
Pomału wszyscy wrastają w owe sztuczne skóry (…), że fałsz schodzi niejako głębiej (…). Nadal pozostaje on brednią, lecz teraz już taką, która pulsuje krwią autentycznych pożądań, nienawiści, sporów, rywalizacji, albowiem na fałszywym dworze lęgną się prawdziwe intrygi (…).
Fascynujące będzie... ha! – byłoby, bo przecież książka nie istnieje – obserwowanie ludzkich zachowań i budowania kolejnych warstw maskarady w odizolowanym od współczesnego świata skansenie. Potencjał widzę tu ogromny, ale być może Lem uznał, że wystarczy streścić potencjalne rozgałęzienia fabuły, zamiast po prostu napisać taką książkę. Zresztą, kto wie: być może doszłoby do tego, gdyby tylko doba trwała dłużej?
Wreszcie: „Odys z Itaki”
autorstwa Kuno Mlatje. Główny bohater, tytułowy Homer M. Odys, to wizjoner.
Uważa, że postęp cywilizacji zawdzięczamy geniuszom, których od razu podzielił
na trzy grupy. Geniusze pierwszej kategorii to osoby rozpoznawalne, cieszące
się (choć nie zawsze) uznaniem, sławą a czasem i pieniędzmi. Geniusze z drugiej
grupy są dla współczesnych zbyt trudni. Przez to gorzej im się powodzi. W
starożytności podlegali zazwyczaj kamieniowaniu, w wiekach średnich –
całopaleniu. Zostają docenieni dopiero po śmierci, czasem dopiero przez następną
generację. Co więksi szczęściarze mogą liczyć na zostanie patronem jakiejś
wiejskiej biblioteki. Prawdziwe ananasy to geniusze trzeciej kategorii. Tych
nikt nie zna. Pozostają nierozpoznani za życia, niedocenieni po śmierci.
Są to bowiem twórcy prawd tak niesłychanych, dostarczyciele propozycji równie przewrotowych, że na nich absolutnie nikt wyznać się nie umie.
Aby oddać przysługę ludzkości,
Odys postanawia rozpocząć poszukiwania geniuszy ekstraklasowych. Zbiera
ochotników, koordynuje ich wysiłki. Wkrótce śmiałkowie wyruszają na
poszukiwania geniuszy, przeżywając niesamowite przygody w najdalszych zakątkach
świata. Poszukiwania – dodajmy – bezowocne. Homer M. Odys dochodzi bowiem do
wniosku, iż jedynym żyjącym geniuszem trzeciej kategorii jest on sam.
W jednym ze sklepów internetowych można sobie kupić plakat lub koszulkę z okładką chińskiego wydania "Doskonałej próżni" z 2021 roku. (źródło: www.allegoria.pl) |
***
Lemowskie szarady postawiły i
mnie przed zupełnie niespotykanymi dotąd dylematami.
Czy opisując fabułę zmyślonej
książki, można zdradzić jej zakończenie? Czy może istnieć spojler w przypadku
fałszywej publikacji? Wreszcie - jak zinterpretować fakt, że chciałoby się
niektóre z tych wymyślonych książek przeczytać?
Doskonała próżnia jest niezmiernie ciekawym eksperymentem, w którym
Stanisław Lem udzielił sam sobie pozwolenia na figle i swawole. Traktuję to
jako pokaz jego mocy – za pomocą recenzji, na zasadzie lustra pokazał nam
odbitą prawdę o rzeczach, które mógłby napisać. Większość z nich nosi w sobie
duży potencjał na literackie dzieło. Jednocześnie, poziom recenzji jest bardzo
nierówny i tak jak wspomniałem, niektóre z nich są całkowicie niestrawne.
Dlatego Doskonała próżnia zgrabnie łączy w sobie całkowite przeciwieństwa jako kolejny przykład geniuszu Lema, a jednocześnie dowód na jego ułomność. Mogę więc z pewna ulgą obwieścić fakt, o którego prawdziwości nie byłem wcześniej do końca przekonany: Lem był człowiekiem. Nie robotem, algorytmem, ani syntetyczną maszyną.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)