STANISŁAW LEM - Solaris [recenzja #110]

 


Kosmiczne zwierciadło. Genialne.

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
🕒 ROK WYDANIA: 2021
📖 ILOŚĆ STRON: 292 


                    OCENA:                      

               
 
 

Solaris to ostatnia ze słynnych książek Lema, których jeszcze nie wziąłem na warsztat. Do tej pory wszystkie potwierdzały swoją klasę. Jestem niezmiernie ciekaw, co będzie z tymi mniej znanymi…

Fabuła jest dokładnie taka, jak lubię: prosta, ale stwarzająca mnóstwo możliwości. Głównym bohaterem jest psycholog Kris Kelvin,  który z rozkazu przełożonego przybywa na stację badawczą zawieszoną nad planetą Solaris, która pokryta jest w większości olbrzymim, galaretowatym oceanem. Tuż po wylądowaniu zaczyna się niepokoić: na stacji panuje cisza, nikt nie przyszedł go powitać. Zniknęły prawie wszystkie roboty i automaty, podobnie ma się sprawa z ludzką obsługą stacji. Niektóre pomieszczenia wyglądają, jakby przetoczył się przez nie huragan. Co tu się stało? Czy ktokolwiek przeżył? Kris rozpoczyna badanie stacji… Dość sensacyjno-kryminalnie to brzmi, ale przecież to nic nowego u Lema (wspomnę chociażby jego genialne, inne od wszystkich kryminały – Katar i Śledztwo à wspólna recenzja TUTAJ).

Solaris jest pod wieloma względami wyjątkowa, nawet jak na standardy Lema. Na próżno szukać tutaj motywu eksploracji i podróży. Wprost przeciwnie: Kelvin już na pierwszych stronach dociera do stacji na Solaris i zostaje tam aż do końca. Lem, umieszczając bohaterów w klaustrofobicznej narracji, ograniczonej niewielką powierzchnią stacji, opuścił tym samym swoją strefę komfortu. Jeśli kto szuka gwiezdnych podróży Ijona Tichy’ego, szybkiej, migawkowej akcji Kongresu futurologicznego, czy niezwyciężonej, mozolnej eksploracji planety Regis III, nie znajdzie w Solaris niczego z tych rzeczy.

Nastrój ciasnej izolacji pogłębiają sprytne sztuczki – bohaterowie spoglądający co rusz przez okno, obszernie przedstawiona historia nauki o Solaris – solarystyki.

W tym momencie uspokajam - Czytelnikowi w żadnym razie nie grozi śmierć z nudów. Jest tajemnicza śmierć, spiski i kłamstwa, dramatyczne decyzje i nierozwiązywalna, zdawałoby się, zagadka Solaris. Obcość, Obecność, którą człowiek próbuje oswoić, nazwać, zmierzyć i opisać.

Kolejną nowinką - przynajmniej dla mnie - był wątek „romansowy”. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale nie jest to oczywiście ckliwa historyjka z tanich romansideł, a zaskakująca, wielopoziomowa i pełna emocji tragedia.

Pierwsze wydania "Solaris" osiągają zawrotne ceny na aukcjach internetowych. Na zdjęciu pierwsze polskie wydanie z 1961 roku. Cena - bagatela - 2200 dolarów.
(źródło: www.ebay.com)

Największą wadą powieści są naciągnięte do granic możliwości – jak guma w przyciasnych majtkach - opisy solarystycznych teorii, które na przestrzeni lat elektryzowały cały naukowy świat. Podobnie ma się sprawa z opisami dziwnych form tworzonych przez… Kto przeczyta, ten się dowie.

Wbrew pozorom, one mają swój głęboki sens. Nadają akcji głębi i realizmu, są też zminiaturyzowaną wersją ewolucji każdej ludzkiej nauki. Najpierw rozkwit, zainteresowanie, badania i mnóstwo teorii. Później konflikty, sprzeczne diagnozy, chybione pomysły, aż wreszcie – przy braku rozwiązania zagadki – zmierzch zainteresowania. Z tej perspektywy, solarystyczne wstawki nabierają dodatkowego, ironicznego sensu. Nie zmienia to jednak faktu, że dałoby się je skrócić o połowę bez żadnej szkody dla książki. Ba, nawet z korzyścią. Dlatego tak ważną rolę w powieści odgrywa biblioteka. To tutaj Kelvin uspokaja skołatane nerwy, tutaj się izoluje i to właśnie z tego miejsca poznajemy historię badań nad Solaris.

Gdyby nie to, moja ocena byłaby jeszcze wyższa.

Jeśli twórczość Stanisława Lema to nieodgadniony kosmos, Solaris niewątpliwie stanowi jedną z jego najjaśniejszych gwiazd. Sfilmowana, opisana, przeżuta na wszystkie sposoby. My, nędzni lemowi akolici, robimy w zasadzie to samo, co bohaterowie powieści: trafiając na coś, co przekracza nasze możliwości poznawcze (a książki Lema, bez urazy, zawsze to robią), próbujemy to oswoić. Niuchamy, węszymy swoimi wścibskimi kicholami, analizujemy, dyskutujemy, a i tak nie mamy żadnej pewności, czy aby jedna z naszych teorii jest cokolwiek warta. W pewnym sensie Solaris jest więc dla nas tym samym, czym dla Sartoriusa, Snauta i Kelvina.

Oto misterna i przewrotna gra, którą – być może celowo – uruchomił Lem.

Stanisław Lem w 1975 roku.
(źródło: Jakub Grelowski / PAP, za www.culture.pl)

To nie są cudaczne Bajki robotów, ani heheszkowa (choć wciąż wyśmienita)  Cyberiada. W Solaris Lem poważnieje. Humoru nie ma tu prawie w ogóle. Jest za to wszechobecny, klaustrofobiczny nastrój tajemnicy; wiszącej w powietrzu, gęstej zagadki, którą prawie da się dotknąć. Jest bezlitosna prawda, ostra niczym cięcie samurajskiej klingi.

Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy. (…)

- Więc co to jest? – spytałem, wysłuchawszy go cierpliwie.

- To, czegośmy chcieli: kontakt z inną cywilizacją. Mamy go, ten kontakt! Wyolbrzymiona jak pod mikroskopem nasza własna, monstrualna brzydota, nasze błazeństwo i wstyd!!!

Ten cytat nadaje się na motto całej książki.  Myśli Lema, podobnie jak promienie słoneczne, muszą nieraz przebyć tysiące kilometrów w przestrzeni kosmicznej, by powrócić i uderzyć ze zdwojoną siłą. Ten piekielnie zmyślny gabinet krzywych luster nie pozwala zapomnieć, jak bardzo wykoślawieni jesteśmy.

Naszła mnie jeszcze taka luźna refleksja – Lem uwielbia kosmosy, planety, spotkania z Nieznanym. Ale już kolejny raz mam wrażenie, że w swych powieściach składa hołd nie tyle wszechświatowi, co największej tajemnicy, jaka kiedykolwiek istniała: ludzkiemu mózgowi.

My jesteśmy pospolici, jesteśmy trawą wszechświata i szczycimy się tą naszą pospolitością, że taka powszechna, i myśleliśmy, że wszystko można w niej pomieścić.

Otóż to.

Solaris to kolejne wielkie dzieło Lema i kolejny dowód na to, że da się połączyć misterną fabułę z filozofią i tajemnicą, uzyskując pasjonującą literaturę wysokich lotów. Książki Lema warto mieć na swojej półce, bo nie stanowią tylko próżnej ozdoby; do nich będzie się wracać.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER