STANISŁAW LEM - Cyberiada / Bajki robotów [recenzja #89]
Najdłuższa recenzja, najlepsza książka.
***
OCENA:
Cyberiada bardzo długo kręciła się wokół oceny 10, której nigdy jeszcze nie
przyznałem. Ma wszystko, co mieć powinna książka idealna: niesamowitą głębię,
nieograniczoną fantazję, wciągające przygody, a wszystko okraszone ironicznym,
przebiegłym poczuciem humoru.
Lektura Cyberiady jest jak podróż przez skarbiec wypełniony bogactwami. Nie
wiadomo w którą stronę patrzeć, co rusz coś innego przyciąga nasza uwagę. I to
nie tak, że nagle po 100 stronach lektury odkrywamy jakiś wirtuozerski moment. Jest
wręcz odwrotnie: należy się skupić, aby odkryć moment pozbawiony literackiej
maestrii. Świecidełek jest cała masa, dlatego łatwo je przegapić. Tym lepiej -
będzie co robić podczas kolejnych czytań Cyberiady.
Ową rozkoszną podróż psuje tylko
jedna rzecz. Ostatnie 3 historie. O ile kończąca zbiór Powtórka jeszcze jakoś trzyma poziom, o tyle obie opowieści
Odmrożeńców jako całość są nudne i przekombinowane. Wirtuozeria Lema gdzieś
uleciała, mam wrażenie, że kończył te opowieści z przymusu, że pisał je bez
radości. Oczywiście, nuda u Lema, to i tak więcej niż dobra lektura u wielu
innych pisarzy. Nie mniej jednak na tak wysokim poziomie taka wpadka, i to
podwójna… To jak żółta i czerwona kartka – muszą pociągać za sobą pewne konsekwencje.
Jest jeszcze coś. Wirtuozeria Lema osacza czytelnika. Występuje w tak dużej
dawce, że łatwo przedawkować. Wydaje mi się, że dobrze by było treść książki
nieco przerzedzić. Tylko dlatego nie oceniłem dzieła Lema na 10. Co i tak daje mu miejsce
w moim Top 5 wszechczasów.
Czym w ogóle jest Cyberiada? W największym skrócie, jest
to zbiór 19 opowiadań, cybernetyczno-kosmicznych baśni, których bohaterami są w
większości słynni konstruktorzy: Trurl oraz Klapaucjusz. Wynalazcy mieszkają
blisko siebie, często się odwiedzają, wspólnie podróżują, ale nie przeszkadza
im to jednocześnie prawić sobie złośliwości i obśmiewać najnowszych
wynalazków. Ich sława sięga daleko w
kosmos i co rusz przybywają do nich wysłannicy z różnych galaktyk prosząc o pomoc.
Klapaucjusz. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza. (fot. Milczenie Liter) |
Trurl i Klapaucjusz, chociaż
ludźmi nie są, przypominają ich jako żywo. Popełniają błędy, irytują się, zżera
ich zazdrość. Przyznam, że zazwyczaj stałem po stronie Klapaucjusza. Miałem
wrażenie, że z jakichś powodów Lem faworyzuje Trurla. W tym celu wykonałem
pewne obliczenia. I tak:
Na 19 opowiadań, w 14 pojawiają
się zarówno Trurl, jak i Klapaucjusz, w trzech bohaterem jest tylko Trurl (Wyprawa czwarta, Wyprawa 5a, Edukacja
Cyfrania), zaś w dwóch nie pojawia się w zasadzie ani jeden z
konstruktorów. Nie ma ani jednej historii, w której samotną gwiazdą byłby
Klapaucjusz. Klapaucjusz, czegokolwiek by nie robił, zdany jest na trurlowe
towarzystwo, snujące się za nim jak cień. Jako pierwsza w książce pojawia się
też ilustracja Trurla, i to jego imię wymienia się zazwyczaj jako pierwsze. Czy
to wystarczające argumenty, by uznać, że to właśnie Trurl był bliższy sercu
Lema? Niezmiernie ciekawe pytanie, na które póki co nie odważę się odpowiedzieć.
Trurl. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza. (fot. Milczenie Liter) |
Największe zalety Cyberiady to niesamowita kreatywność i
głębia oraz zuchwały humor.
Trurl strzelał bowiem niemowlętami; jego dzieciomioty osypały cesarstwo niezliczonymi miriadami kwilących pędraków, które szybko podrastając, oblepiały pieszych i konnych, a było ich tyle, że od popiskiwań „mama” i „plapla”, jak również „pipi” i „ee”, powietrze się trzęsło, a bębenki pękały. I trwał ów dziecinny potop, aż gospodarka cesarstwa nie wytrzymała go i widmo katastrofy zajrzało w oczy wszystkim; z nieba zaś tłuściutkie i wesolutkie, zjeżdżały w dalszym ciągu bobasy i maluchy, aż się dzień w noc zamieniał, kiedy pospołu pieluszkami trzepały.
Dzieciomioty? Nie mam słów 😊
Albo fragment, gdy zagubiony Trurl, nie wiedząc już co począć, wyciąga z grobu
swego dawno zmarłego mistrza Kerebrona celem konsultacji. Stary Kerebron
powitał swego dawnego ucznia z całą serdecznością, na jaką go było stać:
Nawarzyłeś jakiegoś piwa, co? Napsułeś, nagwajdliłeś, nakierdasiłeś, a teraz przerywasz wieczny odpoczynek staremu nauczycielowi, żeby cię wyciągnął z biedy? Nie szanujesz zwłok, które niczego już nie chcą od świata, niedouku! (…) Gadaj, fujaro!
Nawet najbardziej zatwardziały
sztywniak uśmiechnie się czytając, jak maszyna (Kobyszczę) beszta swego twórcę (Trurl). W kabaretowej niemalże
konwencji, maszyna poczytuje swoje braki materiałowe (np. tylko trzy nogi,
użycie blachy zamiast stali) za przejaw wyższej, boskiej symetrii i zwraca się
przeciwko konstruktorowi:
Jestem istotą wykraczającą poza twój małostkowy horyzont, ślusarzu prymitywny! Jeśli w ogóle cokolwiek prawdy jest w tym, żeś mnie zbudował (czemu trudno zresztą dać wiarę), byłbyś przy takim obrocie rzeczy zwykłym instrumentem Wyższych Praw, a ja – właściwym ich celem. (…) Ty – to zmurszała deska płotu rzucająca prosty cień, a ja – światło słoneczne, które desce każe oddzielać mrok od jasności (…). A co się ciebie tyczy, nie będę z tobą więcej rozmawiał, bo mi na to czasu szkoda.
Kto ma ochotę, może przy okazji
zastanowić się nad relacją maszyny i jej stwórcy, a można też po prostu
uśmiechnąć się i prześlizgnąć po rozrywkowej warstwie tej rozmowy. Autor
odsłania kilka ścieżek, można podążać każdą z nich. Po drodze wnikliwy
czytelnik natrafić może na wątki i nawiązania do innych książek Lema, na
przykład krótka rozmowa na temat statystyki z Edukacji Cyfrania, której postulaty posłużą później za kanwę Kataru, lemowskiej powieści
detektywistycznej (recenzja TUTAJ).
Trurl i Klapaucjusz według sztucznej inteligencji. (źródło: Midjourney, prompt: Milczenie Liter) |
W typowym dla siebie modus operandi, Lem pod przykrywką
cybernetycznych baśni i pozornie prostych historyjek porusza bardzo poważne
tematy, takie jak przesyt informacji i wiedzy z racji na ich łatwą dostępność (Wyprawa szósta i wizyta u zbója Gębona),
wizjonerskie dywagacje na temat wojny przyszłości (jakże trafne!):
Wojna światowa (…) w niczym nie przypominała wojen dawniejszych. Obie strony, mogąc się unicestwić nawzajem w ciągu sekund, przez to właśnie ani się tknęły fizycznie, walcząc na informację. Szło o to, kto przywali kogo łgarnkami sfałszowanych bitów, zdzieli blagą przez łeb, wedrze się do myśli jak do twierdzy i poprzestawia w nich wszystkie sztabowe molekuły wroga na opak (…).
, czy filozoficzne rozważania o źródłach
zła i uszczęśliwianiu ludzi (Kobyszczę. Kobyszczę
= skrót od „Kontemplator Bytu Szczęsny”). W Podróży
Piątej A Lem w tyleż brawurowy, co zabawny sposób parodiuje potężną moc
biurokracji.
Nawiasem mówiąc, Kobyszczę to arcydzieło samo w sobie.
Opowieść zabawna, inteligentna, przebogata w treść. Jedno z najlepszych
opowiadań, jakie kiedykolwiek czytałem.
Miniaturka Edukacja Cyfrania to kolejne urokliwe dziełko, które aż się skrzy
humorem. Polecam szczególnie rodzicom kilkuletnich dzieci. O tym, jak
niecierpliwy Trurl radzi sobie z maszynką, którą sam skonstruował, widząc w
niej swego następcę. Nazywał ją pieszczotliwie Cyfraniątkiem, Cyfrankiem, lub
po prostu Cyfraniem. Zirytowany, że Cyfraniowi tylko chemia w głowie,
postanowił Trurl odciążyć malucha i zagrać w wynajdowanie rymów.
Obmawiam? – rzucił Trurl.
- Szczawian.
- Zenek?
- Tlenek.
- Przodek?
Jodek.
(…) - Dość tej chemii! – zgniewał się Trurl, widząc, że tak może to iść w nieskończoność.
Nie jest łatwo być rodzicem
(Cyfrania)…
I tak mógłbym pisać o każdym
opowiadaniu po kolei.
Jak to u Lema bywa, miłośnicy
szarad, neologizmów i gier słownych też znajdą coś dla siebie. To, że pisarz
traktuje język polski jak plac zabaw, wiadomo nie od dziś. Wpuścić takiego Lema
do piaskownicy i od razu rozciapra piasek, połamie foremki i sypnie piachem we
włosy koleżanki. A wszystko z charakterystyczną dla siebie gracją i złośliwym
uśmieszkiem na twarzy.
Obok takich wysadzantów działali abnegaci, propagatorzy Powrotu do Jaskini, jak Wszaweł i Ćpaweł, zachęcający do niechlujstwa i żarcia byle czego, skoro wokół wszystko sterylne i smakowite. Co się tyczy płci pięknej, zbuntowała się totalnie. Przodownice ruchu wysunęły dwa nowe ideały kobiecości – dziwkożonę i świnksa – ażeby nawiązać po wyzwolicielsku do starych mitów.
No, mistrzostwo świata.
Każdy znajdzie tutaj coś dla
siebie. Biolodzy dowiedzą się o istnieniu damochłona (hybrydy damy i jamochłona),
zaś amatorzy psychologii zwrócą uwagę na relację dwóch konstruktorów. Trurl i
Klapaucjusz są idealnym przykładem tego, że można jednocześnie pałać
nienawiścią i nie potrafić bez siebie żyć. Wyzłośliwiają się, zazdroszczą
sobie, krytykują ponad miarę, a mimo to jeden dla drugiego gotów oddać życie.
Sympatyczny zbój kosmiczny - Gębon. Ilustracja autorstwa Daniela Mroza. (fot. Milczenie Liter) |
W przeciwieństwie do wielu innych
książek Stanisława Lema, w Cyberiadzie
nawet te poważne dylematy podane są w lekkostrawny, pełen humoru sposób. Zdaję
sobie sprawę, że określenia takie jak „baśń filozoficzna”, czy „powiastka
etyczna” nie brzmią atrakcyjnie i prawdopodobnie nie znajdziemy ich w hashtagu
żadnego influencera, lecz apeluję: proszę się nie zniechęcać! Pyszne historie,
które opracował Lem, są atrakcyjne same w sobie, nawet bez tego drugiego dna. Mało
tego: są tak naładowane klasowym contentem,
że łatwo coś przeoczyć.
Dlatego najlepiej Cyberiadę smakować fragmentami.
Niezależnie od tego, czy szukamy pełnego erudycji muzeum, czy parku rozrywki,
dostaniemy wszystko. Wyobraźnia będzie nam pracować pełną parą, mózg rozkosznie
chrobotać, a gęba wyszczerzy się w uśmiechu.
Cyberiada jest o krok, jeden maleńki krok, od książki idealnej.
Dlatego przyznaję jej najwyższą ocenę w historii istnienia Milczenia Liter.
Panowie i Panie, w pełni
zasłużone 9,5. Po to właśnie istnieje literatura!
A teraz marsz do biblioteki lub
do sklepu i zaznajomić się z tym arcydziełem, nie na darmo tak się natrudziłem
pisząc tę recenzję.
Konwersacja dwóch robotów o postawie polskich piłkarzy w meczu z Mołdawią. (źródło: Midjourney, prompt - Milczenie Liter). |
Bajki robotów
To taka Cyberiada dla ubogich - skromniejsza objętościowo, gorsza jakościowo.
Bajki ukazały się drukiem w 1964
roku, stanowiąc fundament dla opublikowanej rok później Cyberiady. Zresztą, trzy opowieści powtarzają się w obu zbiorach (Jak ocalał świat, Maszyna Trurla, Wielkie
lanie) – kończą one Bajki robotów,
a rozpoczynają Cyberiadę. Ciągłość
zatem zachowana.
Jak nakazuje tytuł, mamy tutaj
jawną grę z konwencją baśni, o wiele bardziej widoczną i natarczywą niż w
przypadku Cyberiady. Już same tytuły
miło rezonują z bajkami zasłyszanymi za młodu: Skarby króla Biskalara, Bajka
o maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła, czy Trzej elektrycerze. Ich treść podobnie: to typowe bajkowe motywy,
obleczone w cybernetyczne ciuszki. Oto zakończenie Doradców króla Hydropsa:
Aurentyna zaś i Froton, który został wielkim podblaszym koronnym, żyli
długo i szczęśliwie.
Prawdziwą perełką jest
opowiadanie pt. Przyjaciel Automateusza.
Pewien robot zaopatruje się u znanego wynalazcy w miniaturowego przyjaciela.
Tak małego, że można go sobie wsadzić do ucha, co też niezwłocznie uczynił.
Grafika do "Przyjaciela Automateusza" autorstwa Jessiki Nosidlak z Hufca Pracy w Skomielnej Białej. (źródło: www.ohp.pl) |
Wuch, bo tak się zwało owo
maleńkie, metaliczne ziarenko, budził robota co rano, opowiadał mu śmieszne
historyjki… prawie jak Asystent Google. Pewnego razu statek, na którym płynął
robot, zatonął i główny bohater wraz z nieodłącznym przyjacielem, cudem uratowani,
trafiają na bezludną wyspę. Wuch chce pomóc przyjacielowi: prosi o opis
sytuacji i dokonuje skomplikowanych obliczeń, na podstawie których stwierdza,
że najlepszym wyjściem dla Automateusza będzie popełnienie samobójstwa. Na
ratunek nie ma bowiem co liczyć, a wysepka była pusta i niezamieszkana. Robot
wpada we wściekłość: jakże to najlepszy przyjaciel może mu radzić, by się
uśmiercił?
Dochodzi do tragikomicznych
rozmów i czynów między przyjaciółmi. Jak się skończy historia Automateusza, nie
zdradzę, ale to pisarstwo najwyższych lotów.
Stanisław Lem i bajki robotów - wizja sztucznej inteligencji. (źródło: Midjourney, prompt: Milczenie Liter) |
Oprócz tego poznamy między innymi
króla Poleandra Partobona – miłośnika cybernetyki wojennej, który produkował
wrogów i sam z nimi walczył dla utrzymania strategicznej wprawy, czy króla
Globaresa, który poznał już wszystko, co można poznać i wezwał przed swoje
oblicze trzech mędrców z zadaniem opowiedzenia najdziwniejszej historii, jaką
znają. Jeśli nie uda im się króla zatrwożyć, rozśmieszyć lub zmusić do
zastanowienia, stracą głowę.
Są tu słabe momenty (początkowe
opowiadania), ale wciąż warto.
Lem bawi się świetnie. Konwencję
bajki naciągnął jak gumę i wetknął w bitowe światy; tam, gdzie jego wyobraźnia
czuła się najlepiej.
Cyberiada to zdecydowanie moja ulubiona rzecz Lema. Moje wydanie kończy się Bajką o trzech maszynach opowiadających króla Genialona i - sądząc po Twojej recenzji - chyba szkoda, że nie pozostano przy tym układzie. A ilustracje to chyba jednak Daniela Mroza :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie! Cóż za wielbłąd z mojej strony - wstyd :) Już poprawione. Dzięki za czujność :)
UsuńJeśli mowa o nieograniczonej wyobraźni i znakomitym poczuciu humoru autorów, ciekawi mnie czy Pan zna i co sądzi na temat "Poniedziałek zaczyna się w sobotę" Strugackich?
OdpowiedzUsuńNie znam i nie czytałem. Jak dotąd, poprzedstałem na "Pikniku na skraju drogi" i "Hotelu pod poległym alpinistą". "Poniedziałek..." już powędrował na listę życzeń. Dzięki!
Usuń