JOHN LANGAN - Poławiacz [recenzja #79]
Cudowne dziecko Vespera jednak nie aż tak cudowne.
***
OCENA:
Najlepsza powieść grozy roku 2022
według bloga Wielki Buk.
Kilka wycinków z LubimyCzytać.pl:
Przerażająca do szpiku kości (W witrynach horroru)
Istny majstersztyk (aredhela)
„Poławiacz” to przede wszystkim doskonały horror. Odpowiednio mroczny,
pełen nieszablonowego weirdu, a jednocześnie dający do myślenia i wybitny
językowo. (BoskaBookowska)
I tak dalej, i tak dalej. No
powiedzcie sami, czy nie kusi Was żeby chociaż z przekory wychłostać Poławiacza? Mnie kusi, i to jak. Koniec
końców, względny obiektywizm wziął górę. Nie ukrywam jednak, że lekturę Poławiacza rozpocząłem wielce
zaintrygowany.
Jest to historia momentami
surrealistyczna, ale zaczyna się zupełnie realistycznie: oto tragedie rodzinne
zbliżają do siebie dwóch pracowników korporacji IBM. Żona Abe umiera na raka, a Dan
traci rodzinę w wyniku wypadku samochodowego. Abe poświęca się nowej pasji –
wędkarstwu. Wciąga w to Dana. Podróżują po okolicznych strumieniach, szukając
nowych miejsc połowu. Pewnego razu w jednym z przydrożnych barów słyszą mrożącą
krew w żyłach historię o tzw. Potoku Holendra, który pochłonął już wiele ofiar
śmiertelnych. Choć na próżno szukać go na lokalnych mapach, Dan jakimś cudem
wie o jego istnieniu. Wbrew przestrogom barmana, mimo szalejącej ulewy, Dan i
Abe wybierają się nad Potok Holendra…
Abe i Dan nie są jedynymi
głównymi bohaterami Poławiacza.
Langan wplótł w fabułę zasłyszaną historię sprzed lat, w której rzecz jasna
występują zupełnie inne postacie: Rainer, Clara, Gość, Jacob czy Italo. Narracja
Poławiacza jest zatem potrójnie
szkatułkowa: wielebny Mapple opowiedział historię właścicielowi baru, Howardowi,
ten powtarza wszystko Abrahamowi i Danowi, zaś Abe przedstawia ją
czytelnikowi.
Na pytanie: „czy Poławiacz jest rzeczywiście świetnym
horrorem?”, odpowiem za chwilę. Czy podczas lektury można się wystraszyć?
Ano, można.
Pięć minut po przybyciu Rainera, w środku potoku zdań w obcych językach plecy mężczyzny wyginają się w pałąk, cały drży i zaczyna wymiotować wodą, wyrzuca z siebie gejzer, który nie ma końca, obryzguje sobie całą twarz, łachy, podłogę, stojących najbliżej ludzi, którzy odskakują, miotając przekleństwa. Wylewa się z niego tyle wody, że to nie do pomyślenia, żeby ciało pomieściło taką ilość. Wypływa z nosa, uszu, nawet z kącików oczu.
Takich fragmentów jest więcej i,
czytane o zmroku, potrafią wywołać ciarki na plecach. Przyczynia się do tego
język powieści: plastyczny i sugestywny. Działa na wyobraźnię. Niektóre sceny
zapamiętam na dłużej (wejście do domu
Dorta, powódź stuletnią, czy wizytę bohaterów w barze u Howarda).
Wizja Lewiatana autorstwa włoskiego artysty ulicznego Blu. Kreuzberg, Niemcy. (źródło: governance-blog.com) |
Do wydania nie można się
przyczepić, jak to zazwyczaj u Vespera bywa – klasa światowa. Twarda okładka,
pachnący papier, zakładka, klimatyczne ilustracje Macieja Kamudy, do tego
posłowie Rafała Nawrockiego.
Jest ciekawe, choć osobiście wolę
wielostronicowe analizy Macieja Płazy. Nawrocki słusznie zwraca uwagę na wiele
nawiązań do literackich klasyków grozy (i nie tylko), które zawarł Langan w
swoim dziele. Zresztą, skoro sam opatrzył książkę cytatem z Moby Dicka,
oczywistym jest, że w jakiś sposób się nim inspirował.
Nie czyńmy jednak z powieści Langana
arcydzieła tylko dlatego, że wspomina o Lewiatanie, Moby Dicku i nawiązuje do Poego czy Drakuli.
Tyle odniesień to ma nawet Danielle Steel. Zresztą, nie to świadczy o klasie
powieści.
John Langan wydaje się być sympatycznym facetem, ale nie podniosłem oceny z tego powodu. (źródło: lovecraftzine.com) |
Nie zrozumcie mnie źle - to nie
jest zła książka. Ale nie jest też wybitna. Moim zdaniem to przyzwoity, rzetelny horror ale nic poza tym. Są momenty, kiedy czytamy go jednym tchem (opowieść Howarda
w barze „U Hermana”!), są sceny zapadające w pamięć nawet miłośnikom powieści
grozy (kijanki z jednym okiem), są motywy niezbyt często eksploatowane w tego
typu literaturze (czarna woda, wędkarstwo), ale są też: rozwlekłość, naiwne
zachowania postaci i tanie chwyty z horrorów klasy „C” (seks Abe ze „zmienioną”
Marie – litości…). Ta książka jest najwyczajniej w świecie niedopracowana.
Miłośnikom grozy i niesamowitości mimo wszystko polecam, a poszukującym literacko wyśmienitego „nadhorroru” informuję, że tu go nie znajdą.
Recenzja jak zwykle z najwyższej półki, a może nawet lepsza niż zwykle... Dla mnie to już reguła, że jeśli wydawca pisze, iż coś jest przerażające do szpiku kości, to znaczy, że czytelnik będzie umierać z nudów a nie ze strachu. Cóż, może szpik szpikowi nierówny.... A już nadużywanie słowa arcydzieło stało się w ostatnich czasach obowiązkowe. Dobrze, że można zejść z tych literackich obłoków na ziemię dzięki recenzjom takim jak ta. Dziękuję!!!!
OdpowiedzUsuńDokładnie tak - w tym zalewie cudowności zwykła książka, której żaden ze znanych autorów nie nazwał jeszcze arcydziełem, zdaje się być prawdziwym skarbem.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa - dopingują mnie, jak zawsze, do działania :)
Pozdrowienia!