STANISŁAW LEM - Śledztwo / Katar [recenzja #77]

 


Liga Mistrzów wśród kryminałów.

***


📕 WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie
🕒 ROK WYDANIA: 2021
📖 ILOŚĆ STRON: 290 ("Śledztwo"), 258 ("Katar")


OCENA:    

   
                "Śledztwo"


          "Katar"


Moja kolejna randka z Lemem. Podczas niej odkryłem trzy rzeczy: po pierwsze, Lem miał słabość do kryminałów. Dwa: Lem nie byłby sobą, gdyby nawet kryminałów nie powykręcał po swojemu. I trzy: wyszło mu to fenomenalnie.

To będzie laurka, bo i co tu krytykować?

Wcisnąłem do jednej recenzji dwie książki, ponieważ są zbliżone tematycznie i poniekąd także stylistycznie.


Najpierw fabuła. W obu przypadkach zapowiada się wielce intrygująco, raczej nikt nie zaprzeczy. „Katar” opisuje serię zagadkowych zgonów wśród klientów miejskich zakładów kąpielowych. Śledczy nie potrafią ani znaleźć sprawcy, ani posunąć dochodzenia naprzód, mimo wielu cech wspólnych zbrodni. W końcu decydują się na desperacki eksperyment: pewien emerytowany kosmonauta udaje się do Neapolu, podążając krokami ostatniej ofiary. Melduje się w tym samym hotelu, chadza w te same miejsca. Cały czas jest pod obserwacją, zdaje meldunki, ale… nic się nie dzieje. Do czasu. Więcej nie powiem.

„Śledztwo” – brytyjskie kostnice stają się miejscem przedziwnych wypadków. Zaobserwowano, że nienaturalnie zachowują się… zwłoki. Rano znajdują się w innej pozycji niż je pozostawiono, świadkowie donoszą o ruszających się zwłokach, zaś niektóre truchła przepadają bez śladu. Co lub kto może stać za tak makabrycznymi przypadkami? Dodam, że nie ma to nic wspólnego z zombiakami, także proszę się nie obawiać. Do śledztwa wyznaczony zostaje porucznik Gregory, który od razu wzbudził moją sympatię swoim szczerym wyznaniem, że nie ma pojęcia, jak się do tej sprawy zabrać.

Stanisław Lem okiem sztucznej inteligencji.
(źródło: Midjourney, Milczenie Liter)

„Katar” przypomina więc momentami sprawozdanie policyjne, gdzie fabuła (a wraz z nią bohater) posuwają się logicznie od punktu A do punktu B. Zupełnie jak w prawdziwym dochodzeniu, są pewne reguły gry, kroki które należy wykonać. Każdy kolejny krok jest z góry ustalony. Mamy drobiazgową listę dotychczasowych ofiar wraz z krótkim życiorysem. „Śledztwo” jest mniej uporządkowane: bohater improwizuje, decyzje podejmuje pod wpływem nagłego impulsu; nieraz sam nie wie, co robić. „Katar” kończy się racjonalnie, zagadka zostaje rozwiązana, czego nie można powiedzieć o „Śledztwie”.

W „Śledztwie” uderzający jest wszechobecny klimat tajemnicy, jakiś mrok i niedopowiedzenie wyzierające z każdej mrocznej uliczki. W takim otoczeniu nie ma się co dziwić, że zagadki wręcz oblepiają porucznika Gregory’ego. Jakby miał ich mało w życiu zawodowym, spokoju nie zaznaje nawet podczas prywaty.  Mieszka w wynajmowanym lokum, prowadzonym przez starsze małżeństwo, państwa Fenshaw. Pani Fenshaw pojawia się w najbardziej niespodziewanych momentach, zdaje się być wiecznie pochłonięta sprzątaniem. Jej mąż z kolei dnie spędza zamknięty w pokoju sąsiadującym z pokojem porucznika. Każdej nocy Gregory słyszy dziwne hałasy dobiegające zza ściany. Czy rozwiąże te zagadkę? Nie powiem.

Prawdziwym majstersztykiem są rozmowy porucznika z szefem, Głównym Inspektorem Sheppardem. To są naprawdę niesamowite rozmowy. Sheppard potrafi obrócić w proch każdą, najbardziej nawet logiczną teorię. Podsuwa nowe rozwiązania, mąci, sieje zwątpienie, aż w końcu sam zacząłem się zastanawiać, jaką właściwie rolę pełni w śledztwie?

Kolejnym dziwakiem jest doktor Sciss. Antypatyczny, asocjalny typek, obdarzony jednak nieprzeciętną inteligencją. Gregory podejrzewa go, śledzi, ale gdyby mógł cofnąć czas, nie wiem, czy by się na to ponownie zdecydował…

Kadr z filmu Marka Piestraka z 1973 r. pt. "Śledztwo".
(źródło: www.film.org.pl)

„Śledztwo” można śmiało uznać za powieść z dreszczykiem. Jest tu wiele elementów grozy: domostwo Shepparda, wszechobecny mrok, trupy i śmierć, niewyjaśnione zdarzenia (jak np. obecność kotów na miejscu przestępstwa). Scena w metrze, gdy Gregory dostrzega wśród pasażerów znajomą twarz, natychmiast wywołała u mnie gęsią skórkę.

W nieco bardziej suchym (nota bene) „Katarze” także nie brakuje wyśmienitych scen, jak na przykład wydarzenia na lotnisku, zwanym „Labiryntem”. Lem celowo wprowadza czytelnika w arkana śledztwa, opisuje jak zginęły dotychczasowe ofiary. Wszystko po to, by każdy mógł się samodzielnie zmierzyć z zagadką.

W obu książkach Lem dobiera się do fundamentalnych zasad powieści kryminalnej i wywraca je do góry nogami. Przebieg dochodzenia opisywany jest drobiazgowo, ale wszystko ma tutaj swój cel. W pewnym momencie między rutynowe czynności śledczych Lem niepostrzeżenie zaczyna wsączać swoje wątpliwości i teorie. Wraz z kolejnymi stronami, stopniowo zmienia się nasza percepcja, próbujemy spojrzeć na całą sytuację z innej strony. Autor urabia czytelnika jak plastelinę. Przygotowuje stopniowo na to, co ma nastąpić, a gdy uznaje, że posiadamy już wystarczająco elastyczną formę, uchyla rąbka tajemnicy.

Na zbrodnię i występek patrzy z zupełnie innej strony. Przeczytałem mnóstwo kryminałów, ale żaden nie może się równać ze „Śledztwem” i „Katarem”. Wyższą ocenę przyznaję temu pierwszemu tylko dlatego, że jest bardziej klimatyczny i mroczny, do czego mam od lat wielką słabość. „Śledztwo” powstało w latach 1957-1958, zaś „Katar” w 1975 r. Nawet sam Lem uważał, że jest ulepszoną wersją swej poprzedniczki. I choć mi bardziej odpowiadało akurat „Śledztwo”, obie pozycje są wyśmienite. Co rzadkie u Lema, żadna z nich nie zawiera elementów stricte fantastycznych, robotów, podróży międzygwiezdnych itp.

„Śledztwo” i „Katar” to literatura najwyższych lotów; unikatowe połączenie tajemnicy, rozrywki i powagi.

Lemowski zestaw survivalowy, niezbędny do przetrwania w puszczy.
(źródło: Milczenie Liter)

Przyznam, że wcale nie mam ochoty kończyć tej recenzji. Rzadko pojawia się okazja do tak bezkarnego chwalenia. Chętnie pociągnąłbym te laurkowanie dalej, ale kto by to potem przeczytał? Zatem krótko: Stanisław Lem jest literackim arcymistrzem i basta.

Doczytywanie jego książek do końca powinno być prawnie zabronione. Po co to robić i żałować, że cała przyjemność już za nami? Lekturę Lema należy przerywać gdzieś w połowie. Lepiej trwać w błogim zawieszeniu; posmakować pokusy, lecz nie ulegać jej do końca.

Ze świadomością, że gdzieś tam, coś na nas jeszcze czeka.

Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER