[POLSKIE NIESAMOWITOŚCI #05], Stanisław Baliński - Talizmany i wróżby
Słabo, nudno i niegroźnie.
***
OCENA:
Groza: 0/3
Fantastyka: 1/3
Baliński był jednym z moich najgorętszych
zachwytów i odkryć podczas lektury Opowieści
niesamowitych z języka polskiego (recenzja TUTAJ).
I od tej pory zaczął mnie
prześladować.
Jakimś tajemnym zrządzeniem losu,
jakby wyczuwając moje zainteresowanie gdzieś tam w innym świecie, jął mi się
Baliński objawiać w najmniej spodziewanych momentach. A to jego fotoreportaż z
Brazylii wyskoczył nagle ze starego czasopisma, w którym szukałem zupełnie
czegoś innego. A to w książce o jednym z warszawskich hoteli użyto jego wiersza
jako kontrapunktu między rozdziałami. I tak dalej…
Aurę ekscytacji podsycał fakt, iż
jedyne dwa zbiory opowiadań Balińskiego to istne białe kruki, których na próżno
szukać w większości bibliotek, a co dopiero w antykwariatach czy serwisach
aukcyjnych.
Co się działo dalej? Ta historia
musiała się skończyć właśnie tak: w moje ręce, niespodziewanie, wpadł drugi ze
zbiorów, wydany w 1965 roku nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie, Talizmany i wróżby.
Grozy tu – niestety - jak na
lekarstwo, pojawiają się natomiast akcenty fantastyczne, szczególnie w Walcu Kreislera i Ogrodzie księżyców. Autor musiał przejawiać jakąś fascynację
naturalnym satelitą ziemi; pierwszy z jego zbiorów opowieści nosił wszak tytuł Miasto księżyców.
Karta tytułowa. (źródło: Milczenie Liter) |
Zawarte w zbiorze historie (a
jest ich 11) pochodzą z różnych światów i można by je śmiało podzielić na trzy
grupy: grupę przyrodniczą, reportażową i fantastyczną. Do pierwszej kategorii
zaliczyłbym trzy opowiadania: Tak
odlatują ptaki, Melancholia zwierząt
oraz Samotność starych parków.
Wszystkie z nich łączy drugoplanowa postać leśniczego Włodkowskiego, który
oprowadza narratora po lesie, towarzyszy mu podczas polowania i wspomina
zmarłego stryja. Opowiadania te, pisane w pierwszej osobie, stylizowane są na zapis
relacji narratora, niewykluczone zresztą, że faktycznie wydarzyły się one w
życiu Balińskiego.
Jak odlatują ptaki to zresztą najsłabsza rzecz w całym zbiorze, całkowite
nieporozumienie: cała fabuła sprowadzana się do tego, że bohater wchodzi do
lasu, siada na kamieniu i obserwuje stado żurawi.
Druga grupa to nowele reportażowe,
jak je sobie nazwałem. Także pisane w pierwszej osobie, jak np. Skrzypce, Śmiejący się budda czy Godzina
której nie było. Akcja tychże powiastek dzieje się w przeróżnych zakątkach
globu, m.in. w Chinach czy Londynie. Nie wiem na ile jest to zapis prawdziwych
przeżyć Balińskiego, na ile zbeletryzowana fikcja, ale faktem jest, że autor
zbiorku podróżował po całym świecie: przebywał kilka lat w Chinach, był także
pracownikiem polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie. Przewijają
się tutaj bardzo subtelne ślady fantastyki, jak np. wpływ na otoczenie
śmiejącego się Buddy. Nowelka ta ma bardzo podobny przebieg do Godziny której nie było – w obu
przypadkach oś fabuły zasadza się na przedmiocie, który wędruje z rąk do rąk i
niekoniecznie jest mile widzianym prezentem. Muszę ze smutkiem skonstatować, że
Godzina… jest tak przewidywalna jak konsystencja
budyniu.
Tygodnik Illustrowany, nr 22 z 1925 r. (źródło: Milczenie Liter - zbiory własne) |
Trzeci zbiór – najbardziej dla
mnie interesujący – to opowieści fantastyczne. Fantastyczne, bo grozy tutaj za
wiele nie ma; jej śladowe ilości pojawiają się tylko w Schodach – ale do tego jeszcze wrócę. Mamy więc Walc Kreislera, gdzie tytułowy kawaler
wracając do domu, przez kilka wieczorów z rzędu, spotyka w oknie jednej z ulic
tajemniczą kobietę (do zapomnienia), a także Ogród księżyców o księżycowych eksperymentach doktora
Fantoma-Allana i dziwnych zmianach jakie zachodzą u mieszkańców miasteczka
Billing. Niestety, czytelnika spotka tutaj kolejny zawód, nowelka brzydko się
zestarzała i razi infantylizmem.
I wreszcie: Schody. Bez dwóch zdań najlepsze opowiadanie całego zbioru. Jego bohater
przed wyjazdem w dalekie strony postanawia odwiedzić dawno niewidzianego kolegę
z lat szkolnych.
Nie był u niego tak dawno. Nie pamiętał nawet numeru mieszkania. Ale było to mieszkanie gdzieś wysoko, na nie wiedzieć którym piętrze i do tego bez windy. Dozorca zapalił światło na schodach. Zaczynało się zmierzchać.
- Nieprzyjemna kamienica – myślał wchodząc. – Nawet nie kamienica, a wieża… co za okropne schody! A te okna! – Dziwił się pnąc się w górę. – Wąskie i prawie niewidoczne. Co za pomysł, żeby je umieszczać tak wysoko, pod samymi prawie sufitami każdego półpiętra. Kaprys architekta, czy też niezrozumiała kalkulacja budowniczego?
Nie będę zdradzać dalszego ciągu,
ale ta zacna miniaturka zgrabnie nawiązuje do modnej obecnie stylistyki weird fiction. Wbija się
w tętnice czytelnika i konsekwentnie wsącza w jego krwiobieg solidną dawkę
niepokoju. Schody śmiało mogłyby się
znaleźć w zbiorze opowiadań Guni czy Ligottiego, nie zaniżając ani trochę ich poziomu.
Jeszcze słowo o oprawie
graficznej – książkę zdobią całkiem ciekawe, minimalistyczne, symboliczne
ilustracje Danuty Laskowskiej.
Podsumowując: jestem zawiedziony,
cholernie zawiedziony.
Ilustracja Danuty Laskowskiej do opowiadania pt. Schody. (źródło: Milczenie Liter) |
Baliński jakby uległ
niekontrolowanej reakcji chemicznej, która wytrąciła z jego atomów zamiłowanie
do tajemnicy i niesamowitości. Jest jej mało – zdecydowanie za mało. To powoduje, że
mimowolnie chwytałem się każdej drobnostki odbiegającej nieco od normy, jak np.
sceny z Przemarszu, gdy spojrzenie
narratora krzyżuje się z bladą twarzą, która wykwitła nagle w oknie i zza
firanki lustrowała ulicę. Przecież ma Baliński talent, co udowodnił chociażby Schodami czy wcześniej Końcem rodziny Jasnych. Potrafi
wyczarować niesamowity klimat, potrafi przykuć czytelnika do książki. Nie
potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego robi to tak rzadko.
Zamiast więc dojrzałego opus
magnum od świadomego artysty (w momencie wydania Talizmanów… Baliński miał 67 lat) otrzymujemy chaotyczny zbiór dykteryjek,
zebranych naprędce z szuflady i wrzuconych do jednego wora na potrzeby wydania.
No c’mon, panie Baliński…
Cześć, jeśli chodzi o opowiadania grozy Balińskiego, zgadzam się, że najlepsze są "Schody". Bardzo typowe ale niepozbawione uroku jest "Lustro" z Miasta księżyców, moje duże nadzieje rozbudził też trochę przegadany ale ciekawy "Zabity przez lustra" – jest dostępny w internecie, był publikowany w "Wiadomościach Literackich" („Wiadomości Literackie” z 1924 roku, numery 1–5, w każdym na stronie 2).
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawy wpis i odkopanie zapomnianego twórcy!
Cześć. Dzięki za polecajkę - nie słyszałem wcześniej o "Zabitym przez lustra". Internet mówi, że Baliński bardzo sobie cenił ten tekst. Jestem niezmiernie ciekawy! Będzie czytane i to jeszcze dzisiaj :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem. Nieco egzaltowane, "Schodom" nie dorównuje, ale bez wątpienia niezłe. Ciekawy pomysł z tymi lustrami! Podaję linka, gdyby ktoś też chciał przeczytać (pierwszych pięć numerów, strona 2, jak podano w pierwszym komentarzu):
OdpowiedzUsuńhttp://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication/61663?tab=1
Myślę że "Schodom" nic nie jest w stanie dorównać z pozostałych opowiadań Balińskiego. Może gdyby "Zabity przez lustra" był równie oszczędnie napisany, gdy czytałam go pierwszy raz miałam wrażenie, że autorowi płacili od strony i dlatego napisał ich aż tyle ;P
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam pomóc ;) W internecie jest dostępna praca magisterska "Opowieści niesamowite, melancholijne i podróżnicze" zawierająca opowiadania z "Miasta księżyców" (wiem, że ciężko je znaleźć), jeśli masz ochotę, możesz do niej sięgnąć
Lekturę "Miasta księżyców" mam już za sobą. Co nie zmienia faktu, że chętnie bym Twoją pracę przeczytał :) Nie udało mi się jej znaleźć podczas pierwszej sesji poszukiwawczej, poproszę o podpowiedź tutaj lub podesłanie pracy na milczenieliter@gmail.com Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuń