HANNS HEINZ EWERS - Indie i ja [recenzja #78]
Chyba najniższa kasta w literackim dorobku Ewersa.
***
OCENA:
Egzotyczne ornamenty, orientalna stylistyka
i podobno najprawdziwszy jedwab – tak prezentuje się przepiękna okładka wydanej
ponad 100 lat temu (!!!) książki. Niespotykane.
Piękna, jedwabna okładka robi wrażenie nawet sto lat później. (fot. Milczenie Liter) |
Indie i ja ukazały się w 1911 roku, a w polskim przekładzie dziesięć
lat później. Są efektem podróży Ewersa do Indii, którą odbył w maju i czerwcu 1910
roku. Była to desperacka próba ratowania jego małżeństwa, dlatego w podróży
towarzyszyła mu żona Ilna. W książce nie ma o niej ani słowa – może dlatego, że
akurat w Benares (obecna nazwa: Waranasi) pisarz był sam, a to właśnie tam spisywał swe wrażenia.
Po co w ogóle mistrz grozy i perwersji
publikuje pamiętnik z podróży? Opisze w nim mroczne zakamarki i rytuały Indii? Stworzy
na bazie swych przeżyć trzymające w napięciu opowiadania w egzotycznej
scenerii? Nic z tych rzeczy. Ewers odwala zwykłą chałturę dla pieniędzy. Nic
ponadto.
Już we wstępie informuje, co
sądzi o podobnych zabiegach: to prostytuowanie się. Po czym, z gorzką ironią,
dziękuje zaangażowanym osobom za umożliwienie i jemu przeprowadzenie tego
haniebnego procederu.
Uważam za ohydę, aby twórca, po to by żyć, zmuszony był wystawiać się (…) na publiczny widok lub pisywał artykuły do gazet (…). A jednak jestem z całą świadomością wdzięczny za te pieniądze, zdobyte drogą prostytuowania się (…). Bo tylko dzięki temu mogłem odbywać podróże, zwiedzać kraje, prowadzić tryb życia z którego zrodziła się moja sztuka.
Jeśli więc ktoś liczy na jego znaki rozpoznawcze: grozę, bogatą wyobraźnię – niech porzuci wszelkie nadzieje, bowiem nic takiego tutaj nie znajdzie. Indie i ja to 23 krótkie, niezwiązane ze sobą artykuły prasowe opisujące wrażenia Ewersa z pobytu w Indiach. Kilka słów o kastach, o Braminach, o religii, świątyniach i bożkach, pierwotnych ludach Cejlonu, fakirach oraz oczywiście o indyjskich kobietach, z których większość i tak nie spełniała standardów estetycznych pisarza.
Warto nadmienić, że książeczka zawiera zdjęcia.
Jedno z zamieszczonych w książce zdjęć. (fot. Milczenie Liter) |
Zamiast grozy mamy za to żarty, choć dziś wiele z nich uznano by za niepoprawne politycznie. Zaskakiwać mogą fragmenty, w których skrzy się ostre jak brzytwa poczucie humoru Ewersa. Niektóre z nich są autentycznie zabawne. Pisarz potrafi
obśmiewać nie tylko brzydotę indyjskich kobiet i smród wody z Gangesu, ale też ojczysty język, czy własną chęć zarobku.
Pan Zahm myślał przez chwilę poczem wziął blankiet i napisał na nim piękny wyraz: „Mehamfatohinabochlumscharsig”. Przeczytałem je i wpatrzyłem się zdumiony w pana Zahm, który rzekł z całym spokojem: „To bardzo proste, a znaczy „Zawiadomić Mudeliara z Ratnapura, że pojutrze przybędzie jego królewska wysokość książę Jan XI Wibelungen. W orszaku jego są przedstawiciele Niemiec, Austro-Węgier i Brazylii, a także inne wybitne osobistości z Kolombo”.
Jedyny dobry rozdział to
pierwszy, zatytułowany Ja i bajadera,
w którym Hanns Heinz wyrusza na poszukiwanie indyjskich tancerek-lafirynd. W
zasadzie nawet nie wyrusza – na to był zbyt leniwy – zleca więc tę misję jednemu z
przydzielonych mu przez gospodarza, maharadżę z Vigatpuri, sług:
Wróciłem do swego pałacu i przywołałem swego ulubionego osobistego niewolnika Nadir Jahana.„Słuchajże, synu nosorożca, zawołałem, dziś w nocy jeszcze każę ci powbijać tępe gwoździe pod kolana i wpakować trzy tysiące mrówek do brudnego nosa, jeśli mi w przeciągu godziny nie dostarczysz najładniejszych bajader jakie tu egzystują”.
Zaczyna się więc nieźle, ale im dalej w Ganges, tym gorzej. Całość jest nudniejsza od
inauguracji roku akademickiego, bezjajeczna niczym polski debiut Fernando
Santosa i rozczarowująca bardziej niż węgiel z Kolumbii. Dlatego warto do
lektury tego literackiego szkaradka podejść z odpowiednim nastawieniem, traktując
jako nieszkodliwą ciekawostkę. Całość może zainteresować chyba tylko fetyszystów
Indii i zagorzałych miłośników Ewersa, ewentualnie próżnych kolekcjonerów,
którzy zechcą wymościć swą półkę jedwabiem sprzed stu lat. Nie warto.
Jakby to zapewne ujął cytowany
wcześniej pan Zahm:
Ewersindieundichdasisteinescheisse.
Spis treści dla zainteresowanych. (fot. Milczenie Liter) |
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)