MARCEL AYMÉ - Rusałka [recenzja #68]
Marcel znowu dał czadu.
***
OCENA:
Zauroczyłem się Zieloną kobyłą (recenzja TUTAJ) i natychmiast po zakończeniu
lektury postanowiłem sięgnąć po kolejną powieść w dorobku Marcela Aymé. Rusałka, bo o niej mowa, powstała w 1943
roku, równo 10 lat po Zielonej kobyle.
Tyle tytułem wstępu.
Akcja ponownie toczy się na
francuskiej prowincji. Aymé sam dorastał na wsi, znał więc te klimaty od
podszewki. Niektóre motywy znane z Kobyły
powtarzają się i tutaj: mamy dwie zwaśnione ze sobą „od zawsze” rodziny: Muselierów
i Mindeurów. Spór ciągnie się przez pokolenia, i mało kto tak naprawdę kojarzy,
co było jego przyczyną. Mimo to, wieśniacy trwają w ślepej nienawiści. Dziedziczą
ją z ojca na syna, nie zastanawiając się nawet nad tym, że to od nich zależy
dalszy ciąg tej historii.
Drugi z powtarzających się motywów to braterska nienawiść. Młodszy, ale stanowczy Arsen Muselier kontra starszy Wiktor. Wraz z rozwojem fabuły, złość paląca serca obu braci narasta, by w końcu wybuchnąć. Temat wart zbadania: być może kryje się tu wątek autobiograficzny, wszak Aymé miał sześcioro rodzeństwa.
Główny bohater Rusałki, Arsen Muselier, to człowiek
małomówny, poświęcony pracy i obowiązkom. Każdy dzień wygląda podobnie. Mimo,
iż jego egzystencja uwięziona jest w ciasnych schematach, Arsen czuje się
szczęśliwy. Przynajmniej tak mu się wydaje. Pewnego razu spotyka w lesie
najprawdziwszą rusałkę (przy okazji trochę nagości, wiadomo). Rozmawiają
chwilę, po czym Arsen wraca do czekających go w gospodarstwie obowiązków. Wówczas
nie przywiązuje jeszcze wagi do tego spotkania. Wkrótce okazuje się, że to
początek całej serii randek z Rusałką. Arsen podchodzi do niej z obojętnością,
potem nieufnością. Nie zauważa, kiedy jego światopoglądowy mur zaczyna pękać.
Ilustracja autorstwa Marii Kwiecińskiej z polskiego wydania Rusałki. |
I w sumie tak do końca nie
wiadomo jak ocenić Rusałkę – jako zagubioną w czasie istotę, której należy
współczuć, czy nasienie zła, wysłanniczkę Szatana? Czytelnik musi sam dokonać
oceny. Jako istota wieczna faktycznie nie rozumiała ludzi. Za to, co mnie zaskoczyło,
wcale nie pałała miłością do sielankowych, wiejskich krajobrazów:
(…) wieś wydaje się bardzo mdła z tym waszym głupim zbożem, waszymi polami ziemniaków i tą całą płaską zielenią, od której niedobrze się robi. (…) Miasto to prawdziwy gąszcz, ukryte ścieżki, gęstwiny, ciemne korytarze, ściśnięte domy, plątanina, tu jakieś przycupnięte, ukryte istnienie, inne spieszące się, przygoda, śledzone kobiety, bitki, tłumy, wszystkie występki i wszystkie instynkty.
Jest nieśmiertelna, a ludzkie
życie znaczy dla niej tyle, co nic. Mgnienie oka. Aż dziw, że zakochała się w
Arsenie. Rusałka jest zatem bardzo ciekawą postacią, ale jeszcze lepiej
wychodzi Francuzowi opisywanie ludzi. Podobnie jak w przypadku Zielonej kobyły, Aymé z rozmachem i
swadą portretuje sylwetki wieśniaków. Prym wiedzie Germaine – córka Noela Mindeura,
nimfomanka zwana „pożeraczką”.
Zbudowana jak czołg, centurion, pruski grenadier, z nerońską szyją i ramionami drwala, ale obdarzona także ciężkim i twardym biustem, który napinał stanik, i równie nabitym, wspaniałym zadem, była niszczycielką, pożeraczką, burzą druzgocącą mężczyzn i chrupiącą niewinnych chłopców.
Są też inni. Swoją rolę ma do
spełnienia grabarz o zabawnym przezwisku Requiem, pojawia się proboszcz. Znów
nawiążę do Kobyły – tamtejszy proboszcz
to człek silny, charyzmatyczny, zręczny manipulator. W Rusałce spotkamy na tym stanowisku osobę pozbawioną autorytetu,
uległą. Mięczaka. To proboszcz, któremu wymyka się własne stadko. Germaine, „pożeraczce”,
która (czasem) naprawdę chciała dobrze, zabronił przychodzić do spowiedzi:
Musiał nawet zakazać Germaine dostępu do konfesjonału, gdyż podniecała się wyznawaniem swoich grzechów i ich straszliwą liczbą, a opisując je gromkim jak huragan głosem, który wypełniał kościół, wciągała w wir drobnych grzeszników, czekających swojej kolejki, kościelnego, a niekiedy także samego spowiednika, pocącego się przy swojej kratce.
Niektóre z zachowań bohaterów faktycznie
szokują: Germaine jest biczowana przez własnego ojca za każdym razem, gdy
wyjdzie na jaw jej rozwiązłość. Katowaniu córki przygląda się w milczeniu
reszta rodziny. Ba, matka nawet wykorzystuje ten moment skupienia, by w spokoju
doprawić zupę. Niebywałe.
Bohaterowie u Aymé nie są „źli”
lub „dobrzy”. Składają się z wątpliwości i pokus, jak każdy z nas. Postępują
różnie, nieraz nie potrafią się porozumieć. Za przykład może służyć postać
16-letniej służki Bellette i jej relacja z Arsenem, pełna emocji i niezrozumienia.
Scena z Rusałki. Drzeworyt autorstwa Jeana Chièze. (źródło: www.auction.fr) |
Francuski pisarz i scenarzysta
posiadł niesamowity talent satyryczny. Potrafi z niebywałą lekkością, ukazać
obłudę i głupotę kanonu wiejskich zachowań, i to pod płaszczykiem zwykłej
rozmowy o pogodzie. Humor i cięta ironia tylko potęgują efekt. W odróżnieniu do
poprzedniej powieści, tym razem zjadliwa satyra jest elementem drugorzędnym, a
na pierwszy plan wpychają się życiowe rozterki i filozoficzne rozważania
Arsena. Zajmują one jego głowę i duszę, mimo, że nie zawsze potrafi słowami
wyjaśnić, co go tak naprawdę trapi.
Pojawiają się też elementy
fantastyczne, jak chociażby postać tytułowej rusałki, czy legenda o cudozwierzu*.
Dzięki tym zabiegom wiejska formuła Aymé wciąż smakuje świeżo.
W zasadzie Rusałka wcale nie jest opowieścią o rusałce. To historia grupy
ludzi którzy, uwięzieni w pewnym schemacie, nie dostrzegają niczego ponad to.
Ludzi, którzy obnoszą się ze swoją zewnętrzną fasadą, mimo, iż w środku
wyglądają zupełnie inaczej. I o tym, że jest możliwe zrobienie wyłomu w tym
murze. Czasem wystarczy jedno celne uderzenie. Tak jak w jednym z kluczowych
momentów powieści, gdy Arsen mówi do rusałki:
Przypomniało mi się, co powiedziała moja matka. (…) Moja matka robiła na drutach skarpetkę i powiedziała: „Nie chciałabym być Rusałką. Dziewczyna, która nigdy nie umrze, to nie do pozazdroszczenia; kiedy ma się coś do zrobienia, a nie widzi się końca, już się nie wie, co robić i właściwie nic się nie robi”.
(…) Myślę, że miała rację. Gdyby nie wyobrażała sobie skończonej skarpetki, jej robota nie miałaby sensu. Pomyślałem także, że podobnie jest z życiem. Żeby nim dobrze pokierować, trzeba myśleć o końcu.
Te słowa natychmiast dają do
myślenia. Najpierw Arsenowi, potem Rusałce, a na końcu czytelnikowi.
Podsumujmy. Po lekturze dwóch
powieści Aymé jestem autentycznie zaskoczony: to doprawdy świetny fachowiec. Kupiłem
je kiedyś za kilka złotych, będąc pewny, że natychmiast po lekturze się ich pozbędę.
Nic z tych rzeczy: zajmą w pełni zasłużone miejsce na jednej z półek mojej biblioteczki.
Nie zgadniecie, kto to. Marcel Aymé - tym razem w wydaniu bardziej mrocznym. (źródło: www.delcampe.net) |
Wypadałoby naprawić grzech zaniechania i przedstawić polskiemu czytelnikowi pozostałą część twórczości Marcela Aymé. Będę pierwszym, który kupi. Obiecuję.
Państwowy Instytut Wydawniczy? Czytelnik? Wydawnictwo Literackie?
*Dla miłośników potworów i
twórców bestiariuszy: opis cudozwierza znajduje się na stronie 32. Był to stwór
o trzech głowach osadzonych na kołyszących się, wężowatych szyjach. Każda z
głów miała inną wielkość: od dynię aż do jabłka, głowy te nieustannie pulsowały
i zmieniały swoją wielkość. Na środku każdej z nich jedno oko. Z kronikarskiego
obowiązku odnotujmy, iż brzuch był nieowłosiony i miękki, jak spód szczura.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)