MARCEL AYMÉ - Zielona kobyła [recenzja #67]
Przezabawna wiejska perełeczka.
***
OCENA:
Marcel Aymé (1902 – 1967) to
kolejny przedstawiciel „prozy zapomnianej”. Chociaż Francuz pisał komedie,
opowiadania, bajki dla dzieci, obyczajówki, a kilka z nich przetłumaczono na
język polski, mam wrażenie, że kompletnie utonął w mrokach niepamięci.
Ci, którzy bulwersują się, że
jego historie dla dzieci pełne są śmierci, krwi, zabójstw i martwych zwierząt,
będą się nadal bulwersować, ponieważ francuski pisarz i tym razem bez zbędnych
ceregieli wsadza kij w mrowisko. Opisując francuską wieś Claquebue, nie zawaha
się zaglądać wieśniakom do majtek, a ich żonom pogrzebać co nieco pod
spódnicami. Całość doprawił jeszcze wątkiem kazirodczym i ożywił brykającymi
dzieciakami, próbującymi wydłubać sobie nawzajem oko ogonem psa.
Cała historia zaczyna się w
chwili, gdy w Claquebue na świat przychodzi zielona kobyłka. Moje zdziwienie
tym faktem nie zdążyło jeszcze opaść, a Aymé zdążył w tym czasie uśmiercić głównych,
jak mi się wówczas zdawało, bohaterów. Mało tego, rozzuchwalony posunął się
dalej i bez żadnego ostrzeżenia uśmiercił także tytułową kobyłę. Jak to?! - bulwersowałem
się. Nie minęło jeszcze 13 stron, a francuski szubrawiec dobrze się bawił;
pozbawiał życia wszystkich jak leci. Przyznaję, byłem tyleż skołowany, co
zaskoczony. Innymi słowy: Marcel Aymé
dał solidne powody, by go polubić. Co też uczyniłem.
Autor "Zielonej kobyły" uwieczniony w mało sielankowej, miejskiej scenerii. (źródło: justforbooks.tumblr.com) |
Więcej nie zdradzę, ale jedno
muszę powiedzieć: sposób, w jaki autor utrzymał postać kobyły w narracji, mimo
iż fizycznie już nie żyła, ociera się o geniusz. Przekonajcie się sami.
W Zielonej kobyle poznajemy historię kilku pokoleń rodziny Haudoinów,
ale przez większość czasu narrator skupia się na głowie rodziny – Honoriuszu,
jego żonie Adelajdzie, córce Julii, bracie Ferdynandzie (który jest weterynarzem).
I chociaż obaj bracia szczerze się nie znoszą, złośliwy los nieustannie krzyżuje
ich ścieżki.
Honoriusz jest szczerym, prostym
człowiekiem – jeśli podoba mu się własna córka, to bez skrępowania mówi o tym
na głos. Ferdynand wprost przeciwnie: jest fanatycznym katolikiem, skrytym w
sobie, kontrolującym każdy ruch swoich dzieci w obawie przed narażeniem ich na
sprośności życia doczesnego. Lubuje się w wymierzaniu bezlitosnych kar i
atakowaniu znienacka pytaniami („w którym roku był Traktat wersalski?”). Swemu
ukochanemu synowi Fryderykowi zagroził nawet pozbawieniem deserów aż do momentu
osiągnięcia przez niego pełnoletniości. Oto, czym sobie na to zasłużył biedny Fryderyk.
Ostrzegam, że podczas tej sceny wybuchnąłem głośnym, niekontrolowanym śmiechem.
Fryderyk jako pilny uczeń cieszył się względnym zaufaniem. Jednakże i z nim rozegrała się wielka i tragiczna scena, kiedy między podręcznikami ojciec odkrył książkę o uświadomieniu płciowym. Dziełko to, obłożone w granatowy papier, nie różniło się niczym od innych książek Fryderyka, ale jeśli chodzi o wykrycie zgorszenia, weterynarz miał węch niezawodny. Otworzywszy dziełko przypadkiem natrafił na przekrój jądra w czternastokrotnym powiększeniu. Trzęsąc się ze złości, wpadł do jadalni, gdzie cała rodzina zebrała się na posiłek wieczorny, i zaczął potrząsać owym jądrem przed nosem winowajcy.
- No kolana, łotrze! Wyrodny synu! Nie masz źdźbła szacunku do własnych rodziców!
Aymé jest niesamowicie pomysłowy.
Gdy wczytamy się dokładniej, zauważymy, że nawet w sposobie narracji poniża on
Ferdynanda. Ogólnie historia sprawia wrażenie opowiedzianej całkiem obiektywnie,
ale w wielu dialogach kwestie wypowiadane przez Ferdynanda nie są nawet opisane.
Czytelnik musi się domyślić, kto je wypowiada; zupełnie jakby imię weterynarza było
zakazane. Nie spotkałem się jak dotąd z książką, w której autor z taką
satysfakcją upokarza własnego bohatera.
W tryby swej machiny autor wrzucił
także wielu drugoplanowych bohaterów. Większość z nich zostaje zmielona w drobny
mak i prześlizguje się niezauważenie przez stronice powieści, warto natomiast
zatrzymać się przy dwóch postaciach: proboszczu i listonoszu. Obaj z racji na
swą profesję cieszą się dużym szacunkiem niewielkiej, ale jurnej społeczności Claquebue.
Proboszcz bez skrupułów steruje zachowaniami
wieśniaków. Skategoryzował wszystkie rodziny i podzielił na trzy główne typy, według
poziomu ich moralności. W zależności od przyznanej kategorii, o niektóre boże owieczki
troszczył się bardziej, inne bezustannie beształ, resztę natomiast uważał za
nie do odratowania i miał w głębokim poważaniu. Między innymi naszego Honoriusza
Haudoina. Co niedzielę wykazywał z ambony, że Bóg pomnaża zasobność tych ludzi,
którzy niechętnie pieszczą swoje żony. Dbał więc nie tylko o moralność, ale także
regulował przyrost naturalny wioski. Był filtrem blokującym wszelkie
zgorszenie. Poza jednym wszak wyjątkiem.
W krągłościach pośladków zgoła nie widział kobiecości, traktował je jak strefę neutralną i kojarzył zawsze w wyobraźni z nocnikiem, co jeszcze potęgowało jego wesołość. Była to jedyna część ciała kobiety, której widok uważał za zabawny, a nawet przyjemny. (…) Czuł, że pod tym względem ma aprobatę kościoła, który zawsze przyznawał rację geniuszom francuskim, że diabeł nie obrał sobie siedliska w tym jędrnym miejscu.
Drugą z postaci, która zasłużyła
na osobny akapit, jest listonosz Deodat. Człowiek starszy, tuż przed emeryturą,
rzetelny i pracowity, mimo iż chodzi krzywo
jak piechur. Nie chcę tutaj psuć nikomu lektury, ale warto zwrócić uwagę na
fakt, iż każde pojawienie się Deodata niesie ze sobą poważne konsekwencje.
Cokolwiek nie zrobi, zawsze wpływa w poważny sposób na dalszy rozwój fabuły.
Nie rozgryzłem do końca jego misji, ale czuję, że Aymé przydzielił mu specjalną
rolę. Rolę sztukmistrza z drugiego szeregu.
Kadr z filmu "Zielona kobyła" (La jument verde) z 1959 roku (źródło: domena publiczna) |
Największą zaletą Zielonej Kobyły jest niewymuszone,
swojskie poczucie humoru. Nadaje się ono wręcz idealnie do obśmiewania wad
ludzkich. Tak, ludzkich, bo nie oszukujmy się: nie chodzi tu o wieśniaków, czy
o mieszczan. Aymé wznosi się wyżej, swym kąśliwym spojrzeniem obejmując ogół rodzaju
ludzkiego, nie wyłączając mnie, Ciebie, Magdy Gessler, czy Macieja
Kurzajewskiego.
I Kasi Cichopek.
W lecie matka ich miała zwyczaj myć sobie nogi w pierwszą niedzielę miesiąca. Stawiała szaflik na środku kuchni, wybierając moment, kiedy cała rodzina była zgromadzona, by miłą rozmową osłodzić sobie przykry obowiązek higieny.
Wielką rolę w życiu każdego
porządnego rolnika grała erotyka (rola à
rolnik, zgrabna gra słów). I znowu, autor opisuje zwyczaje mieszkańców z ciepłą
życzliwością, subtelnie podkłuwając to tu, to tam:
Honoriusz zdradzał żonę jedynie przy okazji,(…) ale był to nieledwie obowiązek zawodowy. (…) W porządnych wieśniaczych domach istniał ogólnie uznawany zwyczaj, że zaufana służąca dla przyjemności pana dublowała rolę małżonki, i Adelajda nie miała nic przeciwko temu.
Trudno powstrzymać się od
śmiechu, gdy przedsiębiorczy Haudouin dobija targu z obłożnie chorym
Filibertem. W grę wchodziły poważne sprawy, łącznie z urzędem mera wioski. W zamian
za pokaźną sumkę, Filibert zobowiązuje się, że umrze dopiero po trzech
tygodniach, i ani dnia wcześniej. A że był człowiekiem honoru, słowa dotrzymał.
Nie przebywałem nigdy na
francuskiej wsi, ale zakładam, że obraz przedstawiony w Zielonej kobyle jest reprezentatywny, a Aymé wie, o czym pisze. To
tylko dodaje książce powabu. Serdecznie polecam tę utrzymaną w kpiarskim tonie
powieść, trzymającą w napięciu od początku do końca, z rodzinną historią opowiedzianą
bez cenzury, momentami zaskakującą w warstwie formalnej.
Przezabawna wiejska perełeczka!
Niestety, Ayme jest zapomnianym pisarzem. Sam ma mdwie jego świetne książki: zbiór opowiadań "Przechodzimur" i rural fantasy "Rusałka".
OdpowiedzUsuń"Zielonej kobyły" nie kupiłem, bo myślałem, że to dla dzieci - jesteś pewien, że dla dorosłych? :D
Korekta:
Usuń>Sam ma mdwie<
Oczywiście powinno być:
Sam mam dwie
Bez cienia wątpliwości, książka jest dla dorosłych :) Właśnie się wziąłem za "Rusałkę", gnany ciekawością, czy utrzyma poziom "Zielonej kobyły".
OdpowiedzUsuńTo wrzucam "...kobyłę" na listę zakupową.
OdpowiedzUsuńPS
Usuńnapisałem Ci u siebie na blogu, ale fragment skopiuję, bo tam możesz nie zauważyć, a to chyba dość istotne:
sprawa techniczna - błędnie wpisałeś link do bloga w swoim profilu, przed "/" brakuje "pl" (sprawdź). jest:
https://www.milczenieliter/
Powinno być:
https://www.milczenieliter.pl/
I po kliknięciu w adres strony na Twoim profilu wyskakuje:
"Ta witryna jest nieosiągalna".
Tak, widziałem. Dzięki za czujność, poranny sobotni pośpiech jednak mi nie służy. PS. Przeczytałem "Rusałkę", wkrótce coś więcej napiszę na ten temat.
Usuń