[POLSKIE NIESAMOWITOŚCI #03] Jerzy Sosnkowski - Żywe powietrze
Groza: 2/3, fantastyka: 1/3
***
OCENA:
W pierwszym odcinku "Polskich
niesamowitości" recenzowałem zbiór opowieści Jerzego Sosnkowskiego pt. Bosman Finta (recenzja tutaj). Dzisiaj
przyjrzę się kolejnej pozycji tego samego autora. Żywe powietrze, choć pochodzi z tego samego roku (1926), chronologicznie
wydane zostało później. Autor dedykuje je polskim lotnikom.
Jest w tym pewien zamysł, bowiem
wszystkie opowiadania, bez wyjątku (a jest ich ledwie pięć), zahaczają o
tematykę lotniczą, gdzie część akcji dzieje się właśnie w powietrzu. Te ukierunkowanie wyszło autorowi na dobre,
dzięki czemu powstał zbiór spójnych historii. Ograniczona przestrzeń kabiny
aeroplanu, w kontraście do bezkresu powietrza tworzy ciekawy krajobraz, na tle
którego opowieści grozy zyskują dodatkowego smaczku. Sosnkowski doskonale o tym
wie i wykorzystuje tę wiedzę z premedytacją.
Ciekawa rzecz: na końcu książki
wydawca zawarł taką oto notkę:
W najbliższym czasie ukaże się nowa powieść J. Sosnkowskiego, osnuta na tle życia współczesnego, p.t. „Sługa Bafometa” (Życie czarne) stanowiąca pierwszą część trylogii, objętej ogólnym tytułem „Pan światła”.
Niestety, mimo poszukiwań, nie
udało mi się odnaleźć śladów tejże powieści, najprawdopodobniej więc z jakiegoś
powodu nie została wydana. A szkoda.
Krótki przegląd zawartości:
Żywe powietrze
Tytułowe, najdłuższe opowiadanie.
Zmęczony miejskim życiem Raul spotyka starego znajomego, Oppenheimera (!). Przybywa do jego willi, poznaje żonę Heddę a
także goszczącego u Oppenheimerów profesora Nunberga. Wkrótce okazuje się, że
pan domu nieustannie podróżuje w interesach, a jego nieobecność zbliża do
siebie Raula i Heddę. W dziwny sposób zachowuje się Nunberg, przesadnie unikając
ich towarzystwa. Gdy w końcu Raul zabiera Heddę do samolotu („aeroplanu”, jak
to się wtedy mówiło), ich radość i ekstaza szybko przemienia się w strach i
niepokój… Nowelka jest momentami nabrzmiała od lania wody, jak purchawka przed
pęknięciem. I choć rozkręca się niemiłosiernie powoli, i choć postacie
naszkicowane są w prosty sposób (Nunberg, Hedda), finał w zupełności
rekompensuje wcześniejsze dłużyzny. Jest dobrze!
Uśmiech lodowców
Według mnie to drugie najlepsze
opowiadanie w zbiorku. Pogrążony w smutku i apatii bohater, zgłasza się na
ochotnika do wyprawy Australijczyka George’a Wilkinsa na biegun (Wilkins to
postać autentyczna, choć nieco zapomniana. W 1926 roku faktycznie organizował
ekspedycję arktyczną). Najpierw odbyć się miały loty testowe, bohater jedzie
więc na północ, gdzie wśród śnieżnej pustki i bezkresu dołącza do innych
ochotników. Wkrótce zauważa, że wszyscy z nich ogarnięci są jakimś
niewytłumaczalnym bezruchem i obojętnością. Czekają bezczynnie na dalsze
instrukcje od Wilkinsa. Mijają tygodnie, a żadna depesza nie dociera do
śmiałków. Tu dzieje się coś dziwnego… świetnie odmalowana atmosfera odosobnienia,
czyhająca gdzieś groza potęgowana jest śnieżną pustką. Warto przeczytać!
Telefon śmierci
Historia przyjaźni dwóch
chłopaków, historia ich kiełkującego uczucia do tej samej kobiety – 19-letniej
Dolly, a zarazem historia o umysłowym obłąkaniu i tajemniczym telefonie, który
zawsze między 2 a 4 w nocy, z podziwu godną regularnością, odzywa się w
mieszkaniu Charlesa – jednego z bohaterów. Po podniesieniu słuchawki nie odzywa
się nikt. Cisza. Charles wmawia sobie, że dzwoni sama śmierć. Czy to możliwe?
Przyzwoita, choć absolutnie przewidywalna historia.
Duch Białego Szczytu
Najlepszy moment zbioru. Akcja
trzyma w napięciu od początku do końca: zawody lotnicze, jedno z zadań to lot
nad owianym złą sławą Białym Szczytem. Wylatuje jeden pilot po drugim, sami
mistrzowie swego fachu. Mijają godziny, nie wraca żaden z nich… Świetna rzecz! I znowu powracają ulubione
motywy Sosnkowskiego: apatia mieszkańców miasteczka, jakieś bezrefleksyjne
pogodzenie się z losem…
Pokój mój był mały, ciemny, jak wszystkie zresztą mieszkania w tej zapadłej górskiej mieścinie. Chyba nigdy jeszcze nie widziała ona tylu naraz gości, co teraz, podczas metyng’u. Czasem tu zawitało paru zwariowanych narciarzy, albo paczka amatorów górskiego powietrza i górskiej zimy, którym pieniędzy nie starczyło na modne i wygodne kurorty. (…)
Nawet zima wyglądała tu inaczej niż gdziekolwiek. Uśmiechnięta, biała, błyszcząca, wybrylantowana ziemia tutaj była ołowiano-szara, odrętwiała. Od śniegów popielatych, wiało piwnicą, wiało wyraźnie niezdrowym morzem, i przejmującym chłodem trupa.
Wrota raju
Gdybym miał ocenić Jerzego
Sosnkowskiego po tym, jak kończy, nie byłaby to wysoka ocena. Zdecydowanie
najsłabsze opowiadanie pozostawił na koniec. Jedyne, które nie zawiera
elementów grozy lub fantastyki – ale nie dlatego najsłabsze. Jest to
przewidywalna, lotnicza przypowieść spod znaku „od pucybuta do milionera”,
którą spokojnie można sobie darować.
"Naokoło świata", nr 6 z 1924 r. Kolejne z "powietrznych" opowiadań Sosnkowskiego, które jednak nie znalazło się w recenzowanym zbiorku. |
Ciekawa rzecz: każde z czterech
opowieści grozy (pomijam Wrota raju)
opisuje z grubsza te same wydarzenie, ale każde z nich robi to na swój unikatowy
sposób. Żywe powietrze wprowadza
zakamuflowany wątek romansowy, Uśmiech
lodowców skupia się na opisach odosobnienia na arktycznym bezludziu i
reakcji ludzkiej psychiki na taki stan rzeczy, Telefon śmierci opowiedziany jest z lekką ironią i niemal
wyczuwalnym uśmiechem narratora, Duch
Białego Szczytu to z kolei to najbardziej klasyczne z nich wszystkich,
gdzie wszystkie elementy świetnie ze sobą współgrają, a idealna równowaga
zostaje zachowana.
Jest to w gruncie rzeczy ciekawa
zagrywka, choć wyszła Sosnkowskiemu chyba przypadkiem: podczas gdy
współczesność nakazuje poświęcić każde opowiadanie innej historii, on krąży
wciąż wokół tego samego tematu (celowo czy nie?). To, co się dzieje w
przestworzach jest podobne, ale nigdy identyczne, świetnie też koresponduje z
tytułem zbiorku.
Nie da się nie zauważyć, że
bohaterowie Sosnkowskiego to często postacie pogrążone w apatii, bezradności i
zniechęceniu. Mimo tego, iż sam był architektem, niektórzy z jego bohaterów to
antyurbaniści, przytłoczeni miejskim gwarem i tłokiem. Kto wie, czy w tym
wszystkim nie kryją się wątki autobiograficzne…
Jestem zaskoczony progresem autora, jaki dokonał się w stosunkowo krótkim czasie. Żywe powietrze trzyma w napięciu nawet po latach, unika tanich rozwiązań, a czytane po zmroku potrafi nastraszyć. Tak jak kolej u Grabińskiego, tak statki powietrzne u Sosnkowskiego okazują się mieć ogromny potencjał w generowaniu niepokoju i niepewności. To nie są przyziemne, tanie opowiastki; historie Sosnkowskiego szybują gdzieś wysoko w przestworzach i wraz ze swymi bohaterami, patrzą na nas z góry.
Pomachałem.
Klimat grozy i tematyka lotnicza... Zaciekawiłeś mnie. :)
OdpowiedzUsuńKsiążeczka trudno dostępna, ale jeśli Twój poziom zaciekawienia jest na tyle duży, że ją przeczytasz - daj znać, jak Ci podszedł ten zacny staroć :)
OdpowiedzUsuń