ROBERT MCCAMMON - Zew nocnego ptaka [recenzja #55]
Potężna porcja rozrywki.
***
OCENA:
Ponad 900 stron może budzić
przerażenie. Na szczęście McCammon panuje nad historią w każdym akapicie i nie
pozwala jej się wymknąć spod kontroli. Zew
nocnego ptaka to ujarzmiona, olbrzymia bestia, dostarczająca wiele godzin rozrywki.
Robi to, co ma robić i w ten sposób wypełnia swoją egzystencję zgodnie z planem
i zamierzeniem twórcy.
Robert McCammon, bo o nim mowa, to
popularny amerykański powieściopisarz, trzykrotny laureat Nagrody Brama Stokera
za najlepszą powieść grozy (więcej nagród mają tylko Peter Straub i Stephen King).
Zew nocnego ptaka to pierwszy tom
przygód Matthew Corbetta, pięknie wydany przez wydawnictwo Vesper, z
klimatycznymi ilustracjami i pachnącym papierem.
Fabuła zapowiada się nader interesująco: w przededniu XVIII stulecia, w 1699 roku, sędzia Isaac Woodward i jego asystent Matthew Corbett zostają wezwani do rozwijającej się mieścinki 200 km od Florydy. Fount Royal, bo tak się ona zwie, to oczko w głowie Roberta Bidwella. Bidwell włożył fortunę w zbudowanie i zaludnienie osady, a jago marzeniem jest uczynienie z niej wielkiego, tętniącego życiem miasta, z którym każdy musi się liczyć. Dlatego z wielkim niepokojem obserwuje ostatnie wydarzenia. W miasteczku bowiem zaczynają się dziać dziwne rzeczy: popełniono dwa makabryczne morderstwa, w niewyjaśnionych okolicznościach wybuchają pożary. Rośliny nie chcą rosnąć, szerzy się zaraza. Mieszkańcy przebąkują, że to sprawka czarownicy. Kozłem ofiarnym zostaje mieszkająca w Fount Royal młoda Portugalka o ciemnej karnacji, Rachel Howarth. Szybko zostaje obwołana czarownicą i wtrącona do więzienia. Czy słusznie? To właśnie musi zbadać sędzia Woodward wraz ze swoim asystentem, Matthew Corbettem. Czas nagli, zło zalęgło się gdzieś w miasteczku a jego rozdrażnieni mieszkańcy żądają spalenia wiedźmy na stosie.
Rozpoczyna się wyścig z czasem, a
wszędobylski, ciekawski Corbett zaczyna węszyć. Udaje mu się w ekspresowym
tempie zajść za skórę kilku mieszkańcom Fount Royal.
Robert McCammon wciska guzik i
uruchamia wartki strumień fabuły, który porywa czytelnika bez reszty na trasę
pełną ostrych zakrętów i wystających kamieni. Osada Fount Royal opisana jest
niezwykle klimatycznie. Ulokowana wśród bagien, trapiona przez deszcze, na
przekór wszystkiemu trwa. Szybko da się zauważyć, że miasteczko jest jak balon,
napompowany do granic możliwości złymi intencjami, sekretami i plugastwami swych mieszkańców. Że wystarczy tylko jedno nakłucie, a wszystko pęknie.
Zmierzał ulicą Pokoju w stronę willi, gdzie nie paliły się żadne światła. Nie miał pojęcia, która może być godzina, ale domyślał się, że jest już grubo po północy. Postąpił naprzód i nagle zatrzymał się jak wryty, spoglądając przed siebie. Willę mijała właśnie jakaś postać w trójgraniastym kapeluszu i ciemnej pelerynie, która skierowała się następnie w stronę kwater niewolników i po pięciu czy sześciu sekundach zniknęła mu z oczu. Nie widział wprawdzie, czy człowiek ten miał ze sobą niezapalona latarnię, ale domyślił się, z kim ma do czynienia. (…) Musiał podążyć za tym człowiekiem. Wiedział, że musi to zrobić.
Amerykański pisarz posiada też niewątpliwy
talent w odmalowywaniu postaci drugiego planu. O ile główni bohaterowie budzą
mieszane uczucia: sędzia Woodward wzbudza litość i współczucie zamiast
szacunku, Matthew Corbett da się lubić, ale nie jest to bynajmniej miłość od
pierwszego wejrzenia, natomiast Rachel Howarth mimo koloru skóry jest – nomen omen
– bezbarwna. Za to plejada drugoplanowych bohaterów zaludniających karty
powieści (i uliczki Fount Royal) odmalowana została z maestrią i biegłością,
której nie powstydziliby się najwięksi mistrzowie literatury.
Jedna ze świetnych ilustracji Macieja Kamudy. |
McCammon powiązał ich zręcznie ze sobą nićmi wzajemnych sekretów, biznesów, sympatii i nienawiści, stopniowo je ujawniając w miarę postępu fabuły. Dzięki dokładnym i działającym na wyobraźnię opisom czytelnik szybko poczuje się mieszkańcem Fount Royal. Razem z Corbettem przemierzać będzie zakurzone uliczki, wtykać nos w nie swoje sprawy i analizować każde słowo i gest wypowiedziane przez jego mieszkańców. Była to doprawdy wyśmienita zabawa i przednia rozrywka.
Kogóż mu tu nie mamy… nieprzewidywalny
kowal Seth Hazelton, lojalny księgowy Edward Winston, założyciel i fundator
osady, a zarazem jej zarządca – Robert Bidwell, diaboliczny szczurołap Gwinett
Linch, inteligentny nauczyciel Alan Johnstone, postawna, wszędobylska gosposia –
pani Nettles, pojawiający się znikąd szalony kaznodzieja Exodus Jerusalem (co
za pseudonim!), ukrywający coś lekarz Benjamin Shields, szef straży Nicholas
Paine, czy wścibska Lucretia Vaughan. Każdy z nich – a mógłbym wymieniać
jeszcze dłużej – został pieczołowicie odmalowany przez autora, posiada swój
charakter, swoją przeszłość (która w niektórych przypadkach wychodzi na jaw), swoje
przekonania… To truizmy, wiem, ale rzadko zdarza się, by postacie drugiego
planu były tak dopracowane. To prawdziwi ludzie z krwi i kości, którzy budzą
emocje. Jest to jeden z największych atutów Zewu
nocnego ptaka.
Skąd tytuł książki? Każdy z nas
ma swojego nocnego ptaka, dla którego śpiewu jest zdolny zrobić wszystko. Nie
będę zdradzać, co jest nim dla Corbetta. W każdym razie Woodward ostrzega swego
sekretarza (a zarazem każdego z nas), że może to za sobą nieść straszne
następstwa.
To tylko przypowieść, ale niesie ze sobą pewną istotną prawdę oraz przestrogę. – Spojrzał na młodzieńca przenikliwym wzrokiem. – Nie wystarczy kochać pieśni nocnego ptaka. Trzeba też kochać samego ptaka. A ostatecznie… człowiek musi się zakochać w samej nocy.
To podobno pierwsza z ośmiu
części przygód Corbetta. Jest tak dobra, że trudno będzie McCammonowi utrzymać poziom.
Boję się, że w kolejnym schrzani to wszystko, co z mozołem zbudował tutaj. Obym
się mylił.
Zew nocnego ptaka może nie znajdzie się za 100 lat na listach arcydzieł światowej literatury, ale to coś więcej niż zwykły kryminał. Miejsce i czas akcji, epicki rozmach, dopracowani bohaterowie i wartka fabuła czynią z niego wyśmienitą lekturę. Lekturę, w której pod wiecznie zachmurzonym niebem tajemnica spotyka zbrodnię, a uprzedzenia i zabobony wyłażą na wierzch. Lepiej się przyzwyczajcie, bo na czas lektury Fount Royal stanie się Waszym drugim domem, z którego nie będziecie chcieli wyjść. Zaręczam.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)