GRADY HENDRIX - Poradnik zabójców wampirów klubu książki z Południa [recenzja #54]
W gospodyniach domowych siła!
***
OCENA:
Trudno nie zwrócić uwagi na tę książkę: grubaśna, o przydługawym, intrygującym tytule i nieco tandetnej okładce. Zwróciłem więc i ja (uwagę).
Nie znałem wcześniej twórczości
Grady’ego Hendrixa, miałem za to do czynienia z wydawnictwem Vesper, które
bardzo cenię za poziom edytorsko-graficzny i bogatą ofertę klasyków literatury
grozy.
Wracając jeszcze do oprawy
graficznej. Wydaje mi się – i mam głęboką nadzieję – że okładkowa groteska jest
zamierzona, że to po prostu mrugnięcie okiem do czytelnika i zarazem subtelna
wskazówka, aby nie traktować tej powieści tak zupełnie na poważnie. Tym
bardziej, że oprawa graficzna we wnętrzu książki to już zupełnie inna półka: wyśmienite, klimatyczne, czarno-białe ilustracje działają na wyobraźnię i ubogacają warstwę
tekstową.
Hendrix nie wziął przykładu z Hitchcocka, mimo że jego nazwisko zaczyna się na tę samą literę, i nie rozpoczął od trzęsienia ziemi. Poradnik zabójców… rozwija się systematycznie, ale powoli. Można by nawet rzec: ślamazarnie. Autor niespiesznie dodaje kolejne warstwy fabuły i uzupełnia jej tło. Osią fabuły jest postać głównej bohaterki, Patricii Campbell, zwykłej gospodyni domowej, matki i żony (przede wszystkim matki), której dni mijają na przygotowywaniu posiłków dla dzieci i podwożeniu ich na dodatkowe zajęcia. Odskocznią od szarej codzienności staje się lokalny klub książki, gdzie wraz z innymi „house managerkami” Patricia dyskutuje na temat przeczytanej książki miesiąca, którą najczęściej jest krwawy horror lub wspomnienia seryjnego mordercy.
Warto przetrzymać pierwszych 130
stron, które mogą zniechęcić ortodoksyjnych miłośników pędzących fabuł. Od
strony nr 131 zaczyna się jazda bez trzymanki, która trwa aż do końca książki.
Jeśli chcecie coś zjeść, pójść do toalety, zadzwonić do rodziców – zróbcie to
wcześniej, bo potem może nie być na to czasu.
Grady Hendrix wciska coraz
mocniej pedał gazu i z dziką rozkoszą na twarzy obserwuje reakcje pasażerów.
Akcja biegnie coraz szybciej, dziwne wydarzenia mnożą się w Old Village, a
psychika Patricii Campbell ulega stopniowej dekonstrukcji. Kto odpowiada za to
wszystko?
Z jego ust wystawało coś czarnego, lśniącego i chitynowego, coś, co przypominało kilkucentymetrowe odnóże karalucha. Mrugał, oślepiony światłem latarki, ale jego ciało nawet nie drgnęło, jeśli nie liczyć owego owadziego wyrostka, który powoli wycofywał się między wargi, a gdy zupełnie zniknął, zamknął usta.
Puzzle zaczynają wskakiwać na
swoje miejsce, a ja nie byłem w stanie przerwać lektury. Wzorem polskich
kibiców piłkarskich przyjąłem postawę „jeszcze jeden!”, połykając kolejny
rozdział, który miał być ostatnim na dzisiaj, a tylko zaostrzał apetyt na
następne. I tak w jeden wieczór dobrnąłem do końca powieści.
Jedna ze świetnych ilustracji Macieja Kamudy |
I, bądźmy szczerzy, są tutaj słabsze momenty: niemrawy początek, czy naciągane wydarzenia (np. nagłe pojawienie się policji w jednym momencie – będziecie wiedzieć o co chodzi). Zakończenie może niektórych rozczarować. W ogólnym rozrachunku jednak jest to szybka i przyjemna lektura w aurze grozy, dostarczająca wielu dreszczyków. W najważniejszych punktach fabuła jest przewidywalna, wytrawny czytelnik domyśli się pewnych rzeczy bez trudu. Wydaje mi się (choć nie mam do końca pewności), że taki był właśnie zabieg autora. Zresztą, i tak nie zmienia to faktu, że dzieło Hendrixa świetną rozrywką jest.
Z pewnością celowym zabiegiem
jest za to apoteoza zwyczajności.
Amerykanin robi wiele, byśmy
poczuli, że ta historia mogła się zdarzyć wszędzie. Główną bohaterkę nazywa tak
zwyczajnie, że bardziej się już nie da: Patricia Campbell. Umieszcza ją nie w
Nowym Jorku, czy chociażby Detroit, ale w Old Village. Patricia nie jest
managerką w korporacji, a „kurą domową”, której główną i jedyną rozrywką jest
czytanie książek. I co się okazuje? To właśnie Patricia i podobne jej kobiety
potrafią wyjść ze strefy komfortu, gdy zajdzie taka potrzeba. To właśnie one
potrafią uruchomić w sobie gen superbohatera, a nie ich obrotni, zarabiający wielkie
pieniądze mężowie.
Grady Hendrix (źródło: USA Today) |
Dlatego właśnie Poradnik zabójców wampirów klubu książki z
Południa jest hymnem pochwalnym i hołdem złożonym zwyczajności. Szaraki z
przeciętnej mieściny nagle znajdują w sobie pokłady siły by dokonać czegoś
nadzwyczajnego. W tej zwyczajności tkwi potężna siła. To morał, jaki płynie z
kart powieści. Hendrix sięga po konwencję i pewną przewidywalność, by nadać
mocy swej powieści. Jest więc świadomym twórcą. We wstępie wyjaśnia, że chciał
w ten sposób uczcić pamięć swojej matki:
Jako dzieciak nie traktowałem mojej mamy poważnie. Była gospodynią domową i uczęszczała do lokalnego klubu książki. Ciągle, tak jak i jej koleżanki, biegała za sprawunkami, podwoziła nas do szkoły i narzucała zasady, które nie miały dla mnie sensu. Wydawała mi się przeciętna. Dzisiaj jednak zdaję sobie sprawę, z iloma rzeczami, o których nie miałem zielonego pojęcia, musiała sobie radzić. Brała na siebie ciosy, żebyśmy mogli prześlizgnąć się obok, niczego nieświadomi.
Nie wiem co na to mama, ale moim
zdaniem swój cel osiągnął.
Trzeba być naprawdę nieprzeciętnym
pisarzem, by z przeciętnych składników i przeciętnych bohaterów utkać
przeciętną fabułę, którą będzie fundamentem nieprzeciętnej książki.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)