[POLSKIE NIESAMOWITOŚCI #1] Jerzy Sosnkowski - Bosman Finta
Groza: 1/3, fantastyka: 1/3
***
OCENA:
Do bliższego zapoznania się z
twórczością Sosnkowskiego (Sosnkowski, nie Sosnowski!) zainspirowała mnie
świetna antologia pt. Opowieści
niesamowite z języka polskiego, wydana w tym roku przez Państwowy Instytut
Wydawniczy. Znalazły się tam dwie opowieści Sosnkowskiego (obie świetne), z
czego Lot w zaświaty pochodzi właśnie
ze zbioru Bosman Finta.
Na gruncie nowel debiutował
Sosnkowski w roku 1923 zbiorkiem pt. Dom
filozofów, w 1926 roku zaś ukazał się Bosman
Finta. Poświęcony bratu (dowódcy i działaczowi niepodległościowemu,
Kazimierzowi Sosnkowskiemu), zawiera 8 historii, które momentami zahaczają o
tematykę niesamowitą.
Bosman Finta
Narrator (Sosnkowski?) trafia na
okręt wojenny jako korespondent, gdzie ma „chłonąć wrażenia”, a później opisać
je w postaci noweli morskiej. Podtytuł
opowiadania sugeruje, że misja Sosnkowskiego zakończyła się sukcesem (nowela
została odznaczona na konkursie czasopisma Morze).
Na pokładzie statku uwagę narratora
od razu przykuł tytułowy Finta. Smarkacz jeszcze, trzymający się nieco na
uboczu, a już zwierzchnik marynarzy, do tego szanowany i lubiany. Nowelka to
nic więcej jak zapis rozmowy z Fintą oraz krótkie z nim wyjście na ląd, na
spotkanie z niejaką Margot. Zakończenie tolerowalne, choć pierwszy (i nie
ostatni raz) pojawiają się akcenty patriotyczne.
Legenda Hollywood
Półmrok, migoczący gdzieś w tle
kominek, goście wciśnięci głęboko w fotele, snujące się leniwie opowieści… Idealna
wręcz sceneria do wydarzeń niezwykłych. Poznajemy historię pięknej i genialnej
aktorki Klysis oraz jej partnera, Herona. Historia umiarkowanie ciekawa, najbardziej
fantastyczna ze całego zbiorku, zahaczająca o motyw podróży w czasie.
Doprawiona nutką tragizmu. Mam nieodparte wrażenie, że można było z niej
wycisnąć więcej.
Płomień nienawiści
Wieczorny bankiet na lądzie… gra
muzyka, tańce i śmiechy… A przy stoliku, pogrążony w swej przeszłości,
otumaniony mrocznymi wizjami (i alkoholem) Hert. Następnego dnia Hert wyrusza w
morze na pokładzie torpedowca R-11. Przypadkiem, spotyka swego odwiecznego wroga,
niejakiego Küsslandera. Obaj schodzą pod pokład, do kotłowni, gdzie wśród
buzujących płomieni i emocji, w cieple i duchocie, rozmawiają, w konwersacji
pełnej pogardy i utajonej nienawiści. Znowuż: ciekawa sceneria, świetnie
współbrzmiąca z emocjami bohaterów, tragiczne zakończenie, ale… czegoś brakuje.
Karta tytułowa (źródło: zbiory własne) |
Smuga światła
Zdala, od mgliście majaczących, splątanych sitowi i oczeretów, z nad zatęchłych zakisłych bagnisk powiało wilgocią mdłą i zgniłą. Był to niby oddech plugawych, zżartych przez nędzę i brud ust, obrzydły, ckliwy, nudny. Pola, pokryte strzyżą ściernisk, łagodnym spadem kłoniły się ku bagniskom, zaś od ziemi, niezdecydowanie, ospale włóczyć się zaczynały pierwsze, lepkie pasma mgły, wylęgniętej tam, w przeklętych trzcinach.
Łagodniejsza wersja historii o
Lolicie, w scenerii folwarków i opustoszałych bagnisk. Nic wielkiego, choć
znowuż daje znać o sobie zamiłowanie autora do tragicznych zakończeń. Lepsze to
oczywiście niż ckliwe happy endy…
Lot w zaświaty
Najlepsza rzecz w całym zbiorze,
słusznie wybrana do Opowieści
niesamowitych z języka polskiego. Pilot nazwiskiem Ryś – świetny fachowiec,
artysta przestworzy, doznaje wypadku, w wyniku którego śmierć ponosi jego
najlepszy przyjaciel. Ryś trafia do szpitala, a po powrocie do kolegów, do pracy
– jest już innym człowiekiem. Mizerny, apatyczny, z nikim nie rozmawia. Kompani
podejrzewają, że obwinia się o śmierć przyjaciela, ale jednocześnie
przeczuwają, że w tej całej historii kryje się coś jeszcze. I mają rację.
Sprawnie poprowadzona fabuła, mocno zarysowany nastrój grozy i tajemnicy. Dobra
rzecz!
Pijana kabina
Bohater noweli, Bel, to nałogowy
pijak, zajmuje się reklamą (1926 rok!). Odpowiada za wyświetlanie dużej
świetlnej reklamy na fasadzie jednego z wielkomiejskich drapaczy chmur, zgodnie
z życzeniami reklamodawców. Miejscem jego pracy jest odizolowane pomieszczenie,
zamykane na grube, ogniotrwałe drzwi. W tym czasie trwają akurat wybory
prezydenckie, a znajdujący się na rauszu Bel przychodzi do pracy. Ciemność,
migające światła, klaustrofobia tworzą ciekawy klimat. Bohater, będący w stanie
upojenia alkoholowego, manipuluje tekstami, w efekcie czego na budynku zamiast
ustalonych sloganów wyświetlają się jego własne przemyślenia i odczucia. Na
zewnątrz gromadzi się zaintrygowany dziwnymi napisami tłum...
Szalona katedra
Przeglądając spis treści i
lustrując tytuły opowiadań, to właśnie po Szalonej
katedrze spodziewałem się najwięcej. Już sam tytuł intryguje: zestawia
sacrum z anomalią psychiczną i nieprzewidywalną siłą, ów kontrast przypadł mi
do gustu.
Ilustracja Sosnkowskiego do "Szalonej katedry" (źródło: "Naokoło świata", nr 14 z 1925 r.) |
Nowela poświęcona Zofii J., akcja
toczy się na wiosnę 1950 roku w Rabce, gdzie jeden z bohaterów opowiada
historię, która przydarzyła mu się przed laty w Amsterdamie. Miasto pustoszone
było szalejącą epidemią cholery. To historia o tym, jak przeznaczenie
poprowadziło losy dwóch przyjaciół ze szkolnej ławy, Kafa (architekta) i Keata
(inżyniera komunikacji). Magistrat miejski zleca Kafowi budowę katedry.
Początkowo, wszystko szło zgodnie z planem. Katedra rosła jak na drożdżach, a
ludzie garnęli się do pracy nawet za darmo, chcąc się przysłużyć wielkiemu
celowi.
Dziwne i nieokreślone wrażenie zrobił na mnie ten widok pulsującego życiem miasta, po którem jednocześnie grasowała okropna śmierć, - i ten bajeczny gmach, rosnący niby cudny kwiat na zatrutem bagnie. Na dole co chwila zatrzymywał się nagle jakiś automobil, - to szofer rażony chorobą; co moment równą falę przechodniów mąciło coś, - coś ją zatamowało, zbałwaniło, - to padł ktoś z publiczności. Usuwano auto, usuwano trupy, i prąd parł dalej – ku śmierci.
Wkrótce zaczyna się dziać coś
dziwnego. Spoglądając w górę, Keat i przyjaciele dostrzegają, że katedra
wygląda jakoś inaczej. W swych
górnych partiach jej wieża otoczona była dziwnymi żebrami, mostkami,
zbudowanymi zapewne na polecenie Kafa.
Wieża, otoczona niemi, zdała się wyrywać z setki ramion, sięgających po ten smukły kształt, wczepiony w nią histerycznymi palcami, starającemi się ściągnąć ją w dół. (…) Żelazo-betonowe żebra w blasku, bijącym z dołu, wieczorem wyglądały jak żebra kościotrupa (…). Co to być miało?
Łamałem sobie głowę i nic wymyślić nie mogłem. A żebra rosły, zmieniły się potem w pierścienie, trójkąty, - w spirale, w jakiejś harmonji, - to prawda, - lecz harmonji wariackiej. Okropne podejrzenie spętało me myśli.
Symboliczne brzmienie dzwonu,
arcyciekawy pomysł niesamowitej budowli, wyrastający pewnie z architektonicznych
zainteresowań Sosnkowskiego, w tle cholera i miasto żywych trupów, tworzą
podwaliny świetnej historii, spartaczonej nieco, ale nie na tyle, by nie docenić
bujnej fantazji autora. To drugie najlepsze opowiadanie w zbiorku.
Na polskim pokładzie – pod polską banderą…
Całkowita pomyłka. To nie tyle
opowiadanie, co bardziej reportaż. Autor trafia na pokład okrętu „Warta” i
opisuje morską podróż. Mimo pokaźnych rozmiarów (kilkadziesiąt stron), brak tu
jakiejkolwiek akcji, a drętwe opisy psute są dodatkowo infantylnymi wtrętami
typu:
I jestem dumny. Bo dziś już stanowię organiczną cząstkę załogi polskiego okrętu. Uderza mię nagle ten termin. Więc naprawdę? Mamy własne polskie okręty? Prawdziwe?
lub:
Ależ tak! Oficerowie są tacy, jak zawsze wyobrażałem sobie oficerów marynarki, wnikliwi, grzeczni wytworni ta wytwornością dyskretną, po której znać dobrą krew i kulturę.
No przepraszam bardzo, ale tego
się nie da czytać.
------------
Sosnkowski akcję swych historii
umieszcza w czasach mu współczesnych, nieraz w miastach, czy wśród przeróżnych
środków lokomocji (statki, torpedowce, automobile). W większości opowiadań
przewija się alkohol, wielu bohaterów podejmuje działania będąc w oparach
upojenia alkoholowego (Bel w Pijanej
kabinie, czy Hert w Płomieniu
nienawiści). Pisarz doskonale wie, jak stworzyć nastrój grozy i niepokoju.
Mrok, zwidy, dziwne zachowania bohaterów, psychiczni wykolejeńcy, ograniczone
przestrzenie (tytułowa Pijana kabina,
kotłownia w Płomieniu nienawiści, czy
kabina samolotu w Locie w zaświaty)
tworzą udane fundamenty do rozwinięcia opowiadania. I tu się Sosnkowski
zazwyczaj wykłada. Próbuje dosięgnąć tajemnicy, dotrzeć do sedna, ale za każdym
razem przewraca się. Obserwowanie jego syzyfowej walki pozwala wierzyć, że kiedyś
dotrze do celu. Przecież ma ledwie 32 lata, jak na pisarza to wręcz podlotek.
Sosnkowski Jerzy (domena publiczna, źródło) |
W wielu momentach nie jest to
więc literatura wysokich lotów, wbrew temu, co sugeruje skrząca się od pochwał
przedmowa:
Drapieżna i młodzieńczo zuchwała jest indywidualność pisarska Jerzego Sosnkowskiego, należącego do najmłodszych zastępów beletrystów polskich. (…) Umiejętność architektonicznej realizacji najbardziej fantastycznych pomysłów stanowi charakterystyczne znamię pisarza. Nie cofa się przed najtrudniejszym zadaniem w temacie i psychologicznej prawdzie. (…) Swe niezwykłe opowiadania, nacechowane, jak zawsze, fantastycznością, sprowadzoną w przedziwnie artystyczny sposób na ziemię i wyławiającą głęboką prawdę uczucia, jako dominanty życia i jego piękności tragicznej.
Ja byłem poirytowany widząc
niewątpliwy talent autora, dobrze odmalowaną scenerię akcji, biegłość w
tworzeniu klimatu, umiejętne wykorzystanie klaustrofobicznych pomieszczeń, a z
drugiej strony – nieco kulejące prowadzenie akcji oraz nachalny, patriotyczny
dydaktyzm, które psują odbiór twórczości Sosnkowskiego (dla jasności: sam też
jestem patriotą, ale – do diaska! – takie odczucia trzeba przekazywać z taktem
i wyczuciem, w przeciwnym razie przeistoczą się w mdłą karykaturę). Być może
zadedykowanie książki generałowi Kazimierzowi Sosnkowskiemu miało wpływ na taki
a nie inny kształt niektórych akapitów. Sosnkowski był człowiekiem wielu
talentów (m.in. architektem) i w niektórych momentach ulegał swojej słabości,
prezentując np. wzmianki na temat rozwoju modernistycznej architektury w Szalonej katedrze. Na szczęście są one
dość krótkie, ale niepotrzebnie odciągają uwagę od sedna wydarzeń.
I choć to drobiazg, nie podobał
mi się też dobór imion – Bel (pijany jak bela), Hert, Kaf i Keat, Klysis i
Heron… wszystkie jakby nacechowane mitologią i biblijną semantyką, kompletnie
nie pasują do opisywanych wydarzeń.
***
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)