HENRYK SALZ - Czar ziemi [recenzja #33]
Większość moich recenzji chwali przeczytaną książkę. Ta nie.
***
OCENA:
Niewiele wiadomo o Henryku Salzu. Urodzony 16 maja 1881 roku, związany z ziemia przemyską, rozstrzelany przez Niemców 20 grudnia 1943 roku. Internetowe okruchy informacji opisują go jako poetę, prawnika i tłumacza. Przez wiele lat mieszkał w Krakowie. Niestety, mimo usilnych starań, nie udało mi się dotrzeć do jego zdjęcia. Poznałem Salza jako autora zacnego zbioru opowiadań pt. Głupie serce. Przyznaję, tytuł dość infantylny, ale zawiera dużo dobrych rzeczy, w tym intrygującą opowieść grozy pt. Oczy, którą umieściłem w rankingu 30 najlepszych opowiadaniach grozy – TUTAJ.
Książki Salza trudno dzisiaj dostać, rzadko pojawiają się na portalach aukcyjnych. Gdy więc natrafiłem na Czar ziemi, nie wahałem się długo. W przyszłym roku minie równo sto lat od momentu wydania książki przez przemyskie wydawnictwo „Płomień”.
Głównym
bohaterem jest student filozofii, Wrocki. A dokładniej: jego wnętrze; pełne
niepokoju, targane sprzecznościami. Wrocki do szaleństwa zakochany jest w Wisi
Koryckiej. Piszą do siebie listy, myślą o sobie nieustannie – ot, młodzieńcza,
pełna pasji miłość.
Wrocki,
podobnie zresztą jak Salz, pisywał wiersze i ogromnie pragnął, by je doceniono. Być
może dlatego zaintrygowała go pewna skromnie ubrana, nieznajoma panienka. Spotkał ją
podczas wieczornej wędrówki po parku. Twierdziła, że go zna i że czytuje jego
wiersze. Od słowa do słowa i oto, zaskakując samego siebie, Wrocki przyciąga do
siebie dziewczynę i całuje w usta. Wspomnę tylko, że narzeczoną swą, Wisię
Korycką, całował dotąd tylko po dłoniach...
Wzburzony
swoim zachowaniem, gorączkowo rozmyśla:
Dlaczego tę dziewczynę całowałem? Czy od razu wywarła na mnie tak silne wrażenie? – Przecież jej dobrze nie widziałem! Nie pamiętam nawet, jak wygląda! Jutro możebym nie poznał jej wcale… Jakież działały tu pobudki? Jakie ukryte sprężyny i siły?
Janka
– bo tak ma na imię – stopniowo opanowuje umysł i serce młodego poety-filozofa, sączy się w jego krwiobieg, niczym wyrafinowana trucizna. Wkrótce wszystkie inne czynności życiowe stają się nieważna błahostką, a Wrocki
żyje jedynie od spotkania do spotkania.
Salz był także tłumaczem. Tłumaczył m.in. Meyrinka. (źródło: domena publiczna) |
Czytelnik obserwować może zmianę jaka w nim zachodzi – całkiem zgrabnie przedstawioną przez autora. Jest to, nad czym ubolewam, jedyna zaleta Czaru ziemi.
Henryk
Salz opowiada w gruncie rzeczy banalną historię, w dużej mierze przewidywalną. Co gorsza, czyni to w stylu, który odrzuca. Dużo uniesień, ochów i achów, doprawionych
młodzieńczymi przemyśleniami. Ta stylistyczna egzaltacja nie wytrzymała próby
czasu – dzisiaj przeszkadza i zwyczajnie irytuje, niczym wodnisty budyń:
Serce jego wypełnione było radością po brzegi. Co chwila spoglądał na nią rozpromienionym wzrokiem i cicho uśmiechał się do swego szczęścia. Potem oczyma wodził dookoła, jakby wołał do drzew i ptaków: <Patrzcie, przyjaciele, oto moja narzeczona>.
Jeśli
dodać do tego nieprzekonywujące zakończenie i dosyć „drewniany” sposób
prowadzenia fabuły, otrzymamy w efekcie książkę, której w żadnej mierze polecić
nie mogę.
Ale…
jeśli trafi się okazja, i tak sprawdzę kolejną pozycję, która wyszła spod pióra
Salza. W naiwnej nadziei, że natrafię na coś lepszego.
A już myślałem, że Autor nie potrafi o książce napisać krytycznie :]
OdpowiedzUsuńTej nie znam, ale czytając recenzję z automatu oberwałem wspomnienie innej. Nie Kałasznikowa, ale Michała Rusinka (nie tego),
również historia miłosna, ale napisana tak, że choć trzymam się z daleka od książkowych romansów - ten przefrunąłem jak gołąbek :).
Może kiedyś Pan również przez pomyłkę (bo miał być ten od Szymborskiej) zacznie i... ciekaw jestem czy również pofrunie.