GEORG HEYM - Sekcja [recenzja #34]

 


Zgniły uśmiech samotności.

***


📕 WYDAWNICTWO: Państwowy Instytut Wydawniczy
🕒 ROK WYDANIA: 1979
📖 ILOŚĆ STRON: 104


OCENA: 


  


Georg Heym urodził się w Jeleniej Górze w 1887 roku, przez kilka lat mieszkał i uczył się w Gnieźnie. Naukę w gimnazjum kontynuował w Poznaniu, a następnie w Berlinie. W 1905 roku został wydalony z gimnazjum z racji na słabe oceny oraz liczne uczniowskie wybryki. Zmarł tragicznie w 1912 roku; utonął w na wpół zamarzniętej rzece Haweli, próbując ratować swego przyjaciela, Ernsta Balcke.


Pisywał głównie wiersze: jego spuścizna liczy ok. 250 liryków. Jeśli chodzi o prozę, pozostawił po sobie niewiele: Dichtungen und Schriften z 1962 roku oraz jedna ledwie kolekcja opowiadań, wydana pośmiertnie w 1913 roku. Der Dieb (Złodziej), bo o niej mowa, zawiera 7 opowiadań, z których 4 znalazły się w recenzowanym zbiorku.

Jelenia Góra, ul. Grabowskiego 2. Dom, w którym urodził się Heym.
(źródło: Google Maps)

Heyma fascynuje to, co nietuzinkowe, przerażające i odrzucone.  A najbardziej śmierć. W swoich pismach i dziennikach nieraz wspominał o swojej śmierci, topielcach i wodzie… Prorocze słowa – można rzec, że poniekąd przewidział okoliczności własnego zgonu… Arlene Elizabeth Sture w swojej pracy magisterskiej dotyczącej twórczości Heyma stawia tezę, iż taka a nie inna tematyka twórczości niemieckiego ekspresjonisty jest odbiciem jego życia prywatnego, pełnego rozczarowań, osamotnienia i braku akceptacji. Mogło tak być w istocie: problemy ze znalezieniem odpowiedniego zawodu, porażki na gruncie miłosnym,  konflikt z rodzicami, musiały mieć wpływ na takie, a nie inne postrzeganie świata. Opisując wyrzutków i zapomnianych, Heym oswajał własną depresję. (LINK , s. 2)

Młody Heym gra na akordeonie.
(źródło: www.whipart.it)

Świetnie widać to w najlepszym opowiadaniu zbioru – Jonatan, opisującym historię młodego chłopaka, leżącego w ciemnym szpitalu gdzieś w Hamburgu. Poczucie osamotnienia i wyczuwalna niemal bliskość śmierci przytłaczają go, a po amputacji nóg, majestat i chłód szpitalnej sali staje się nie do zniesienia. W tym momencie uwidacznia się kunszt Heyma, który niezwykle sugestywnie opisuje przeżycia bohatera. I choć nie jest to typowa opowieść grozy, momentami miałem ciarki na plecach.

Wszędzie docierał straszliwy krzyk Jonatana i odbijał się echem, które budziło śpiących, wyrywając ich z wymęczonego snu. Chorym na raka, którzy ledwie co zasnęli, znów zaczęła cieknąć biała ropa wprost do jelit, potępieńcom zaś znów zaczęły odpadać, wolniutko, kawałek po kawałku, zgniłe kości, a tym, którym nowotwór rozrastał się wprost na głowie, zaczynał wyżerać od środka ich nosy, szczęki, oczy, wypijał ich całych i pozostawiał na twarzach ogromne śmierdzące dziury, wielkie leje, pełne żółtej, gnijącej materii.

Oprócz nieuchwytnego mistycyzmu i wszechobecnej tajemnicy, zauważyłem w tych opowiadaniach coś jeszcze; coś, co bardzo mnie zaskoczyło. A mianowicie: subtelne, podskórne poczucie humoru. Szczególnie widoczne w najkrótszych historiach, tj. tytułowej Sekcji oraz w Trumnach.  Zakończenie tej drugiej to zaskakująca puenta godna Czechowa, nie sposób się nie uśmiechnąć. Sekcja natomiast łączy w sobie grozę i makabrę z… ciepłem i sympatią. Mimo, że bohaterem jest trup, opowiadanie jest, hmm… organiczne. Nie chcę zdradzać więcej; kto przeczyta, myślę, że zrozumie o co mi chodzi. Obie miniaturki polecam.

Podobizna Heyma. Robi wrażenie.
(źródło: wdr.de)

Mieszane uczucia wzbudził we mnie Złodziej. Nieco egzaltowany styl i przesadne epatowanie akcentami religijnymi psują odbiór całości, a z drugiej strony – scena pożaru utkwiła mi w pamięci na długo; jest w niej coś złowieszczego…

Wreszcie strażacy znaleźli , w tym ogniu i dymie, zaszytego w kącie mężczyznę, który kucał na jakimś zawiniątku. I trzymał coś wielkiego przed sobą, jakiś obraz, bez oczu i ust, ale oczy starego mężczyzny patrzyły na nich przez te wydrążone otwory, ogromne i dzikie, ukryte za tą maską, jego długi język wystawał przez wydrążone usta z obrazu […]

Gdy ten ich zobaczył tak przebiegających, śmiał się ku swojej rozpaczy, długo jeszcze słyszeli jego głośny, szyderczy śmiech.

Nieco podobny motyw, związany ściśle z obrazem „Mona Liza” pojawił się wiele lat później w opowiadaniu Mona Reinaldo Arenasa. Ciekaw jestem, czy kubański autor inspirował się Heymem… (dla ciekawych – recenzja świetnej Mony TUTAJ).

Zbiór poezji Heyma, pozycja dość trudno dostępna.
(źródło: domena publiczna)

Proza Niemca stanowi więc dość unikatowe połączenie – zakorzenionego gdzieś w romantyzmie uniesienia, fascynacji śmiercią, naturalistycznych opisów i klimatu grozy z – tak tak! – poczuciem humoru.

Literacka twarz Georga Heyma to twarz rozczarowana życiem. Ale jak się dobrze przyjrzeć, gdzieś w kąciku ust czai się nikły uśmiech. Uśmiech człowieka, nie trupa.


Komentarze

Copyright © MILCZENIE LITER