DAN SIMMONS - Abominacja [recenzja]
Abominacja jest kamienista, chropowata, twarda i wymagająca.
To będzie długa recenzja, ostrzegałem.
Twórczość Simmonsa znam słabo, ale
nie przeszkadza mi to uważać się za jego fana. Czytałem jedynie Drooda
oraz Terror. Obie książki bazują na prawdziwych historiach, które
Simmons bierze za punkt wyjścia, a później modyfikuje i przepuszcza przez sito
swojej wyobraźni. Zabieg ten – i świadomość, że nie obcujemy z całkowitą fikcją
- powodują, że wszelkie emocje (w tym niepokój i groza), mają podwójną siłę
rażenia.
Ku mojej radości, prawdziwe
wydarzenia są też podstawą fabuły Abominacji. Co tym razem wynalazł Simmons?
George Mallory (zaznaczony) podczas ekspedycji w 1924 roku - ostatniej w swoim życiu. (źródło: Wikipedia). |
Lektura Abominacji to literacka, mozolna wspinaczka. Największym wyzwaniem jest bez wątpienia pierwszych 200 stron. Przygotujcie się dobrze na wyprawę, ponieważ będzie Was szczypał mróz przesadnie rozbudowanych wtrętów z historii alpinizmu, będzie Was smagać porywisty wiatr nazwisk i dat, a intensywna śnieżyca zasypie Wam oczy gradem branżowego, wspinaczkowego słownictwa.
Jeśli jednak chcecie zdobyć
szczyt, nie możecie się teraz poddać. W krytycznym momencie warto założyć obóz
i trochę odsapnąć, łyknąć ciepłej herbaty, otulić się szczelnie kocem, po czym
ruszyć w dalszą podróż. A warto, bo im dalej, tym piękniejsze widoki i
łatwiejsza droga: przyzwyczajamy się do trudnych warunków na trasie, akcja
nabiera przyspieszenia a postacie rumieńców. Lektura drugiej połowy książki to
czysta przyjemność.
Groza? Horror? Występują, ale w niewielkiej dawce. Nieporównywalnie mniejszej niż np. w Droodzie, czy Terrorze. Pierwszy raz coś podobnego do strachu poczułem na stronie 427. Historia, przyroda, przygoda, a nawet sensacja – zdecydowanie tak, ale nie nastawiajcie się na horror i grozę, ponieważ ich tutaj w zasadzie nie ma. Za to niepokój – jak najbardziej. W jednym z wywiadów Simmons sam zresztą przyznaje, że w każdej swojej książce, niezależnie od gatunku, próbuje przemycić elementy, które spowodują u czytelnika niepokój i wzdrygnięcie się.
Minusy: akcja rozkręca się naprawdę
długo. Za długo. Po lekturze 150 stron z 650, wyprawa na Mount Everest , będąca
przecież główną osią fabuły, jeszcze się nawet nie rozpoczęła. Zresztą pierwszych
200 stron jest trudne. Dla osób
niemających na co dzień nic wspólnego ze wspinaczką, przedzieranie się przez
gąszcz branżowego słownictwa i dziesiątki nazwisk jest po prostu męczące; sam
Simmons zbacza czasem niebezpiecznie w stronę zwykłej monografii o historii himalajskiego
alpinizmu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to jedynie chęć pochwalenia się
zdobytą wiedzą, bo faktycznie, wykonany research i przygotowanie merytoryczne
autora robi wrażenie. Nie zmienia to jednak faktu, że wspomniane 200 stron można by spokojnie
streścić w 50, maksymalnie 100, bez żadnej szkody dla lektury.
Co jeszcze? Powtórzenia. Czytając
setny raz o „cudownej linie Deacona”, miałem ochotę owinąć w nią Simmonsa i
zawiesić na wierzchołku Mount Everestu. Niech sobie dynda.
Dalej: bohaterowie. Nie wszyscy
przekonują. O ile pan Perry, J.C, czy fascynujący Richard Deacon są
autentyczni, wzbudzają sympatię i intrygują, o tyle mam wrażenie, że postać Reggie Bromley-Montfort jest niedopracowana. Można tutaj było wycisnąć więcej. Osobna historia
do doktor Pasang, który – jakkolwiek sympatyczny – irytuje swymi supermocami. Niczym
himalajski Jezus, ożywia umarłych, nie męczy się, praktycznie nie korzysta z
tlenu nawet na najwyższych partiach gór, nie musi spać, ma niespożyty zapas sił
– ba, potrafi nawet prowadzić i nieść innych, do tego wygląda nieskazitelnie i
taką też angielszczyzną się posługuje. Kryształ, nie człowiek.
No dobrze. Skoro marudzenie
mamy za sobą, czas na plusy.
W początkowej, mozolnej części Abominacji,
wyśmienitym momentem jest przyjazd bohaterów do Niemiec i spotkanie z Brunonem Sieglem.
Bez dwóch zdań, jest to jeden z najlepszych momentów książki. Ciarki były? Ojj,
były.
Momentów tych, szczególnie w
drugiej części historii, jest o wiele więcej. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale
ostatnie strony to prawdziwa jazda bez trzymanki.
Zakończenie też trzyma poziom i
pozostawia pole do interpretacji.
Oczywiście, nie byłem nigdy w
Himalajach, ani nawet w Alpach, ale muszę oddać cześć Simmonsowi za genialne
opisanie przyrody, warunków klimatycznych i widoków himalajskich. Byłem tylko
czytelnikiem, ale często o tym zapominałem: czułem, jakbym to ja brał udział w
ekspedycji wraz z Deaconem i jego bandą. W myślach pospieszałem ich,
dopingowałem przy niebezpiecznych trawersach, marzłem, gdy oni marzli, bałem
się, by nie wpaść do przysypanej śniegiem przełęczy.
Simmons ma talent do opisywania
zimy, śnieżnych pustkowi i mrozu. Ciekawe, czy naszego Remigiusza też by
potrafił opisać (suchar). A na poważnie: efekt, jaki osiąga autor, jest
niewiarygodny. Nie wiem, jak on to robi, ale wręcz osacza czytelnika zimnem. Tę książkę powinno się czytać w swetrze,
niezależnie od pory roku.
Podczas lektury doświadczyłem
typowego dylematu poznawczego: chciałem delektować się lekturą (w końcu kilka
lat czekałem na ten moment) i dawkować ją sobie, a z drugiej strony ciekawość
pchała mnie do przodu (w końcu aż kilka lat czekałem). Wypracowałem w końcu
jakąś nędzną atrapę kompromisu: kiedy głos z tyłu głowy podpowiadał mi: „jeszcze
tylko jeden rozdział” – ulegałem. Ale tylko jeden raz. Przy kolejnych namowach,
oponowałem.
Dzięki wielu prawdziwym wątkom,
postaciom i zdarzeniom, Dan Simmons urealnia swoją opowieść. Ten zabieg jest w
jego rękach niemalże gwarancją sukcesu. I inspiruje. Nie wyobrażam sobie
sytuacji, by ktoś po przeczytaniu Abominacji, nie zapragnął dowiedzieć
się czegoś więcej na temat Mount Everestu, Himalajów, klasztoru Rongbuk, czy
postaci George’a Mallory’ego.
Przyroda i góry to jedno – ale nie
należy zapominać, że jest to również opowieść o marzeniach. O walce ze swoimi
słabościami, o zmaganiach z ciałem, które przestaje słuchać i umiera na naszych
oczach. To fascynujący zapis ludzkiej pasji, która daje siłę nawet w
najbardziej ekstremalnych warunkach i otoczeniu tyleż pięknych i
majestatycznych, co zdradliwych górskich szczytów.
Ów George Mallory, wspomniany wcześniej
wielokrotnie, był poirytowany ciągłym dopytywaniem ludzi o sens wspinaczki na
Mount Everest. W końcu, na rok przed wyprawą, która zabrała mu życie, na kolejne
pytanie dziennikarzy w stylu „po co się wspinać na Mount Everest”, odpowiedział
krótko: „Ponieważ istnieje”.
Słowo o wydaniu. Wydawnictwo
Vesper kolejny raz stanęło na wysokości zadania. Twarda oprawa, dobra okładka,
staranne opracowanie – brakuje może tylko ilustracji wewnątrz książki. Ale to
już czepianie się na siłę. Z pewnością jednak przydałaby się mapa Himalajów,
lub chociażby okolic Mount Everestu.
Czy zatem Abominacja jest
lepsza niż np. Terror, czy Drood? Moim zdaniem nie. Ale jest to
przede wszystkim inna książka. Rozkręca się wolniej, zawiera mnóstwo
specyficznego słownictwa oraz mniej elementów fantastycznych niż swoi poprzednicy.
Nie jest to z pewnością najlepszy wybór na rozpoczęcie przygody z Danem Simmonsem.
Abominacja jest kamienista, chropowata, twarda i wymagająca. Niełatwa, choć momentami zapierająca
dech w piersiach. Tylko dla prawdziwych śmiałków.
Super recenzja. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, że pierwsze 200 stron katuje (ale na uwięzi, nie sposób się "urwać").
OdpowiedzUsuńDobrze, że dalej ma być z górki :)
To lecimy...
Szkoda, że bez cytatów. Zwłaszcza, że dużo tu mowy o stylu książki. To bardzo słuszne i ważne, ale przydałoby się chociaż kilka przykładów z tekstu, zwłaszcza że w innych recenzjach zazwyczaj są - i jest to bardzo pomocne.
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga, dziękuję. Poprawię się :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przez przypadek. Przed Abominacją przeczytałam Zimowe nawiedzenie Simmonsa. O wspinaczce górskiej nie wiedziałam wtedy prawie nic i nie bardzo mnie ten temat interesował. . Abominację pochłonęłam z wypiekami na twarzy i prawie niemożnością oderwania się od książki - od pierwszej do ostatnich stron. Ani razu się nie znudziłam.
OdpowiedzUsuńTo tylko kolejny dowód na to, jak świetnym pisarzem potrafi być Simmons. Czyli co, teraz "Terror"? Może Cię pochłonąć jeszcze bardziej, niż "Abominacja".
Usuń