FRIEDRICH DÜRRENMATT - Grek szuka Greczynki






"Grek szuka Greczynki" to jedna z najzabawniejszych książek, jakie czytałem w swoim życiu.






Dürrenmatt... Nie przestaje mnie zadziwiać ten szwajcarski pisarz, i chyba niepostrzeżenie stałem się jego fanem. Wiem już, że świetnie radzi sobie z literackimi eksperymentami (np. w niepozornej książeczce o figlarnym tytule Zlecenie, albo o obserwacji obserwatora obserwatorów), wiem że jego opowieści kryminalne miażdżą większość konkurencji oryginalnością i głębią obserwacji, ale żeby komedia? Z tak staroświeckim tytułem? Natychmiast przed oczami stanęły mi Fredry, Niemcewicze i inne Moliery, w efekcie czego straciłem nadzieję na dobrą lekturę.

W rolę głównego bohatera wciela się Arnolf Archilochos - 45-letni młodszy (!) księgowy, zatrudniony w dziale kleszczy porodowych - trybik korporacyjnej machiny, cząsteczka szarego strumienia ludzkiego. Człowiek oszczędny, uczciwy, skromny, ułożony, jednym słowem - poczciwina jakich mało. Oprócz tego, Archilochos odznacza się wykształconym i mocnym kręgosłupem moralnym. Stworzył prywatną klasyfikację wzorców moralnych, segregując swych etycznych idoli od miejsca 10 do 1. Dla przykładu, miejsce nr 2 zajmował biskup - głowa kościoła staronowoprezbiteriańskiego przedostatnich chrześcijan. Był to pierwszy (i nie ostatni) raz, kiedy podczas lektury parsknąłem śmiechem.

Archilochos wynajmował skromne mieszkanko u madame Bieler i jej męża - Augusta, paradującego zazwyczaj po domu w kolarskich spodenkach i żółtej koszulce. Właściciela cienkich, owłosionych nóg, które kiedyś "prawie wygrały Tour de France" (kolejny parsk). Nóg, które - wraz z właścicielem - chowają się często w panice za piecem pod naporem gniewnych fuknięć madame Bieler.

Friedrich Dürrenmatt w pełnej krasie.

Ale wreszcie, moi drodzy, docieramy do sedna: nasz Grek nigdy nie był z kobietą. Nie ma żony, partnerki, dziewczyny, z żadną nigdy nie spał, żadnej nie spotykał. I gdy na jego anons w gazecie (pod tytułem "Grek szuka Greczynki" odpowiada zjawiskowa, piękna Chloe - podskórnie czujemy że coś wisi w powietrzu, że coś się zaraz wydarzy. I nie mylimy się.
Chloe jest pierwszym klockiem domina, który uruchamia całą lawinę szczęścia i zrzuca ją na cnotliwe, niczego niespodziewające się barki Arnolfa Archilochosa. Dostaje awans w pracy, na ulicy zaczynają mu się kłaniać najbardziej nobliwi mieszkańcy miasta (część z nich zajmuje wysokie miejsca w jego moralnym rankingu), jednym słowem - Archilochos staje się powszechnie szanowaną osobistością. Po latach obrzydliwej, nudnej rutyny, życie się do niego uśmiecha. Obserwując jego autentyczne zaskoczenie całą sytuacją i pełne uroku zmagania z nową rzeczywistością, sam poczułem się szczęśliwszy. 
A czyż nie o to właśnie chodzi w literaturze ?

Komiczna - a w zasadzie tragikomiczna -  jest również scena w której Petit-Paysan (właściciel zakładów zatrudniających Archilochosa) awansuje go na dyrektora generalnego, nie wiedząc tak naprawdę za co, a przy okazji przekręcając co chwilę nazwisko swego podwładnego, nazywając go m.in. panem Agamemnonem czy Artakserksesem. 
Absolutnym numerem 1 jest jednak dla mnie scena z udziałem artysty-malarza Passapa, który pogrążony w twórczym amoku zauważa rzekome podobieństwo Archilochosa do greckiego boga wojny Aresa i zmusza go do pozowania do obrazu w pozycji boksera. Opętany Passap widzi w Arnolfie "typowego barbarzyńcę, który uwielbia zgiełk bitewny i rozpętuje krwawe rzezie".

Grek szuka Greczynki to doprawdy jedna z najzabawniejszych książek, jakie miałem przyjemność czytać.

Pod pozorem lekkiej komedyjki, kryje się jednak dużo więcej. 
Wkrótce więc Archilochos staje do pojedynku z samym sobą, stając w rozkroku pomiędzy obecnym życiem a tym które prowadził przed poznaniem Chloe. Staje przed trudnym wyborem. A jaką podjął decyzję - przekonajcie się sami.
Dürrenmatt dokonuje wiwisekcji ludzkich dążeń i pragnień, stawia diagnozę: szczęście nie jest dla każdego. Człowiek ugnie się pod jego nadmiarem, zupełnie jakby to były plagi egipskie. 

Dlatego, najlepiej je smakować w wyważonych dawkach. 
W przeciwieństwie do książek Dürrenmatta.


__________________

Państwowy Instytut Wydawniczy
1990
str. 89


Komentarze

  1. Tak i nie :) Pisarz okazuje się być fachowcem wysokiej klasy, zręcznie posługuje się materią liter, a te, ułożone przez niego w atrakcyjny ciąg, podsuwają myśli oczywiste. I właśnie tę "oczywistą oczywistość" postawiłbym D. jako uzasadnienie mojego "nie". Już po pierwszych łaskach, spływających na biednego Greka po ukazaniu się z Greczynką, można było domyślać się jej profesji. Nie było więc oczekiwania na puentę, a jedynie ciekawość, jak zostanie wkomponowana w całość.
    Nie będę udawał Greka - jest w tym zbiorze (bo to zbiór opowiadań, a nie powieść!) przynajmniej jedna jaśniejsza gwiazdka. Komuś też świeci bardziej niż blogmanowi? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się nie domyśliłem, a lektura była dla mnie greckim weselem, świętem radości.

    PS. "Grek..." został też (a może przede wszystkim) wydany osobno, podobnie jak i "Kraksa", czy "Obietnica". Zostały jednak zebrane w tym zbiorku - o którym zresztą napiszę kiedyś więcej, bo jest to literatura najwyższych lotów.

    Blogman pozdrawia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeśli recenzja lub książka wzbudziła w Tobie jakiekolwiek emocje - nie wahaj się, SKOMENTUJ :)

Copyright © MILCZENIE LITER